Pierwszy blok elektrowni Ostrowiec na Białorusi na razie rozpoczął działanie na tzw. minimalnym poziomie mocy kontrolowanej. Oznacza to, że wytworzył energię jądrową zdolną podtrzymywać samą siebie. Innymi słowy - udało się utrzymać reakcję łańcuchową w reaktorze. Teraz blok czeka szereg testów, mających na celu weryfikację jego bezpieczeństwa i niezawodności. Kolejnym krokiem będzie podłączenie bloku do białoruskiej sieci energetycznej.
Białoruska elektrownia jądrowa Ostrowiec to projekt realizowany przez rosyjską spółkę Rosatom (a konkretnie - przez jej spółkę zależną Atomstrojprojekt). Budowa elektrowni w większości jest finansowana z kredytu udzielonego białoruskim władzom przez Kreml.
Docelowo elektrownia atomowa Ostrowiec będzie posiadać dwa bloki. Pierwszy miałby dostarczać energię już w 2021 r., drugi rok później. To o kilka lata później, niż pierwotnie planowano (pierwszy blok miał ruszyć w 2018 r.). Każdy reaktor białoruskiej elektrowni ma mieć moc do 1200 megawatów. Okres eksploatacji elektrowni przewidziano na 60 lat.
Inwestycja zaliczyła już kilka niepokojących incydentów. Przykładowo, w 2016 r. korpus reaktora o wadze 330 ton podczas transportu spadł z wysokości kilku metrów i został obity. Białoruś postanowiła go wymienić dopiero po tym, gdy sprawa została nagłośniona. Kolejny korpus, kilka miesięcy później, także miał zostać obity, choć Rosatom zapewnił, że go to nie uszkodziło.
Elektrownia jądrowa Ostrowiec mieści się kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Litwą. Jej budowa trwa pomimo regularnych protestów władz Litwy, które uważają inwestycję za zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju.
W maju br. litewskie ministerstwo zdrowia poinformowało o zakupie około 4 mln tabletek jodku potasu, które mają być rozdawane mieszkańcom kraju, przede wszystkim mieszkającym najbliżej elektrowni. Tabletki jodku potasu blokują gromadzenie się radioaktywnego jodu w tarczycy. Nie chronią one jednak przed innymi radioaktywnymi substancjami, które mogą zostać uwolnione w przypadku awarii w elektrowni atomowej.