Jak nie leczy się w Polsce? Epidemia COVID-19 to nie jest dobry czas na chorowanie

COVID-19 zabił już ponad trzy i pół tys. osób w Polsce - wynika z najnowszych danych Ministerstwa Zdrowia. Na koniec epidemii liczba ta będzie znacznie wyższa. Ale i tak zdecydowanie nie odda długoterminowych konsekwencji epidemii dla zdrowia i życia Polaków.

Jak wynika z danych Ministerstwa Zdrowia, na COVID-19 albo z powodu współistnienia tej choroby z innymi w Polsce zmarło już ponad trzy i pół tys. osób. To dramatyczna liczba, za którą kryją się tysiące ludzkich historii. Niestety, gdy będziemy za kilka lat opowiadać o skutkach epidemii koronawirusa, nie będziemy mówili wyłącznie o zmarłych zakażonych koronawirusem, ale także o ofiarach spóźnionej diagnostyki czy paraliżu systemu ochrony zdrowia.

Trzeba zastanowić się nad mierzeniem skutków epidemii koronawirusa, bo z jednej strony to będzie skutek w postaci zgonów bezpośrednio wywołanych koronawirusem, a z drugiej strony będą też sytuacje, które będą powodować zwiększoną umieralność jako skutki pośrednie. One będą widoczne np. w skróceniu spodziewanej długości życia w porównaniu do lat poprzednich, w wyniku odroczonej diagnostyki, niewykonania czegoś, co normalnie by się wykonywało, czyli w efekcie - pogorszenia stanu zdrowia populacji

- mówi już na początku maja w rozmowie z Polityką Zdrowotną Adam Kozierkiewicz, ekspert ds. ekonomiki zdrowia.

Dane z wielu dziedzin lecznictwa w Polsce pokazują poważne tąpnięcie w profilaktyce i procesie leczenia w czasie lockdownu. To efekt nałożenia się na siebie dwóch czynników. Po pierwsze - obaw części osób przed kontaktami społecznymi. Zaniechały one albo opóźniły badania profilaktyczne. Lekarze donoszą także o pacjentach, którzy z powodu obaw przed zakażeniem nie pojawiali się na wizytach i zabiegach. 

Po drugie jednak - to także utrudniony dostęp do części świadczeń i lekarzy, czego przyczyną były m.in. ogniska zakażeń w szpitalach, personel medyczny na kwarantannach, przekształcenie części oddziałów i placówek w "covidowe" itd. Oczywiście sytuacje są różne w zależności od typu badania, schorzenia, miejsca itd., ale niestety nie wszyscy są w stanie otrzymać świadczenie medyczne tak szybko, jak powinno się to odbywać. Mimo heroizmu pracowników ochrony zdrowia, doświadczenia z ostatnich miesięcy wielu pacjentów w Polsce to przekładane wizyty i zabiegi, i po prostu bezradność wobec konsekwencji epidemii.

Opóźnienia w diagnozie i leczeniu oznaczać mogą długofalowe skutki zarówno dla zdrowia pojedynczych osób, jak i zdrowia publicznego. Już dziś m.in. eksperci onkologiczni ostrzegają, że większe szkody mogą wyniknąć z opóźnionej diagnostyki nowotworowej niż z zakażenia koronawirusem.

Test dla systemu ochrony zdrowia

Dodatkowo pamiętać należy, że dopiero teraz polski system ochrony zdrowia wchodzi w najtrudniejszy do tej pory moment tej epidemii. W związku z drastycznym wzrostem zakażeń i hospitalizacji chorych odwoływane są planowe przyjęcia, lekarze POZ czy z innych oddziałów przekierowywani są na oddziały zakaźne, rośnie liczba personelu w izolacji i na kwarantannach, zatykają się SOR-y, karetki pogotowia tkwią w korkach przed szpitalami lub wożą pacjentów od placówki do placówki. Nasz system opieki zdrowotnej, z najniższą w Unii Europejskiej liczbą lekarzy na milion mieszkańców (i niemal najniższą liczbą pielęgniarek), stąpa po bardzo cienkim lodzie. 

W środę 14 października Narodowy Fundusz Zdrowia zalecił szpitalom ograniczenie do niezbędnego minimum lub czasowe zawieszenie udzielania świadczeń wykonywanych planowo - w celu ograniczenia ryzyka zakażenia COVID-19 oraz zapewnienia łóżek pacjentom wymagającym pilnego przyjęcia. Wprawdzie jasno zaznaczono, że ograniczenie nie powinno dotyczyć planowej diagnostyki i leczenia chorób nowotworowych, zaznaczono też, że każda decyzja o odroczeniu badania czy zabiegu musi zostać oceniona indywidualnie i brać pod uwagę ryzyko i skutki pogorszenia stanu pacjenta. Niemniej nie pozostawia wątpliwości fakt, że przejście systemu ochrony zdrowia w taki stan alarmowy jest sytuacją dramatyczną dla wielu pacjentów.

Wśród zabiegów, które NFZ wymienił jako przykłady tych, przy których należy rozważyć odsunięcie w czasie hospitalizacji, są m.in. zabiegi na kręgosłupie, endoprotezoplastyka dużych stawów, zabiegi naczyniowe na aorcie brzusznej i piersiowej czy pomostowanie naczyń wieńcowych.

Problem w krótkim i długim terminie

Szkody, które epidemia koronawirusa wyrządzi nie samymi zakażeniami, ale także tym, że inni pacjenci nie otrzymają diagnozy i leczenia na czas, są trudne do oszacowania.

We wrześniu Polska Akademia Nauk w kontekście zimowego obciążenia systemu opieki zdrowotnej pisała, że zapewnienie ciągłości opieki medycznej dla osób cierpiących na inne choroby musi pozostać priorytetem w nadchodzącym sezonie.

Znacząca koncentracja funkcjonowania służby zdrowia na COVID-19 wpłynie na ograniczenie możliwości opieki nad pacjentami z innymi chorobami. Będzie to prawdopodobnie skutkować zwiększeniem liczby przypadków niedostatecznie kontrolowanych chorób przewlekłych lub chorób niezdiagnozowanych. Już obecnie widoczne są skutki utrudnień w realizacji podstawowych świadczeń dla chorych z chorobami przewlekłymi jak np. cukrzyca czy chorych z nowotworami

- czytamy w raporcie "Zrozumieć COVID-19" zespołu ds. COVID-19 przy Prezesie PAN.

W piątek 16 października szerokim echem odbiło się polecenie dla szpitala MSWiA w Poznaniu, by ten nie przyjmował pacjentów i szukał w innych placówkach miejsc dla 180 chorych. 

Nie mamy gdzie ich przekazać (...). To pilni pacjenci do operacji, krwawiący, którzy nieoperowani będą musieli niestety umrzeć

- mówił ordynator chirurgii dr Paweł Chęciński. Ostatecznie decyzja wojewody została cofnięta. Ten przykład pokazuje, jak napięta jest sytuacja w ochronie zdrowia.

Ale problem jest także bardziej długoterminowy. Szczególnie w czasie wiosennego lockdownu w Polsce bardzo poważny kryzys dopadł badania profilaktyczne. Z danych przedstawionych niedawno przez fundację Onkologia 2025 wynikało, że w okresie kwiecień-maj liczba profilaktycznych badań mammograficznych i cytologicznych była o ok. 90 proc. niższa niż rok wcześniej. Duży spadek zanotowano także m.in. w zakresie wydanych kart DiLO (daje szybszy dostęp do diagnostyki i terapii onkologicznych) i liczby konsultacji pierwszorazowych. Chirurdzy donosili też m.in. o nawet 40-procentowym spadku liczby wykonywanych operacji onkologicznych.

I choć latem sytuacja wróciła na zdecydowanie lepsze tory, to niestety może się okazać, że tych kilka miesięcy opóźnienia w diagnostyce będzie niektórych sporo kosztować.

Problem COVID-19 jest realny, ale opóźnienie leczenia onkologicznego to realne zagrożenie dla życia i zdrowia. Im późniejsza diagnoza, tym leczenie bardziej agresywne, a rokowania gorsze. Powiedzmy to wprost - przez opóźnienie pacjent może stracić szansę na całkowite wyleczenie

- mówi cytowany przez portal Polityka Zdrowotna dr Jacek Ciupis, specjalista radioterapeuta onkolog z Radomskiego Centrum Onkologii. Dodaje, że jego pacjentki same mówią, że np. w marcu guzek był wyczuwalny, ale znacznie mniejszy niż obecnie. Z kolei prof. Jacek Jassem, kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, prezes zarządu Polskiej Ligi Walki z Rakiem, wyliczał w "Dzienniku Zachodnim", że "jeśli zaniedbamy leczenie nowotworów, to będziemy mieli od pięciu do 10 tysięcy więcej zgonów w ciągu roku".

Poza tym pozostaje mieć nadzieję, że pandemia nie sparaliżuje działania oddziałów onkologicznych. Chociaż niestety gdzieniegdzie już to robi - w październiku koronawirus uderzył już m.in. w warszawskie Centrum Onkologii czy w Świętokrzyskie Centrum Onkologii w Kielcach.

Czytaj więcej: Lockdown załamał profilaktykę onkologiczną w Polsce. "Problem COVID-19 jest realny, ale..." [WYKRES DNIA]

Spadki były notowane także w przypadku innych badań profilaktycznych w lockdownie - np. w przypadku kolonoskopii. Z kolei dr hab. n. med. Paweł Balsam z Kliniki Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, cytowany przez Puls Medycyny, informuje, że w okresie lockdownu o 40 proc. spadła zgłaszalność do pracowni hemodynamicznycznych w Europie, w których wykonywane są ratujące życie zabiegi kardiologii interwencyjnej, np. z powodu zawału serca. Wstrzymano wiele zabiegów rehabilitacyjnych (które wprawdzie życia nie ratują, ale wpływają istotnie na jego komfort). O "zamarciu" planowanych przyjęć diabetologicznych do szpitali w marcu mówił z kolei w RMF FM prof. Leszek Czupryniak z Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego.

W marcu odwołaliśmy wszystkie przyjęcia planowe, a kolejkę mieliśmy na około półtora miesiąca. Czy to przełoży się na ogólne warunki leczenia cukrzycy w Polsce? Wydaje się, że to przełoży się niekorzystnie. Populacja chorych na cukrzycę, jak i wielu innych chorób przewlekłych, ucierpi

- przewiduje prof. Czupryniak. Z kolei globalne statystyki mówią o nawet 80-procentowych spadkach w diagnozowaniu wrodzonych wad metabolicznych. Do tego dochodzą nasilające się problemy o podłoży psychicznym w następstwie izolacji społecznej, a także u lekarzy na pierwszej linii frontu w walce z epidemią. - Dwie trzecie z nas ma zespół stresu pourazowego oraz przewlekłe stany lękowe, depresje - pisała w niedawnym liście do Gazeta.pl pielęgniarka z OIOM-u

Podobnie jak w przypadku onkologii, także i w przypadku kardiologii, diabetologii i innych dziedzinach opieki zdrowotnej statystyki wizyt, diagnoz czy zabiegów po lockdownie zaczęły się poprawiać. Otwarte pozostają jednak dwa pytania. Po pierwsze - czy w obliczu nasilając się epidemii tak już pozostanie? Po drugie - jakie konsekwencje dla wielu osób przyniesie nawet tylko to wiosenne tąpnięcie.

Profilaktyka 40 plus odłożona na bok

Z powagi sytuacji z opóźnieniami w diagnostyce zdaje sobie sprawę minister zdrowia Adam Niedzielski.

Bycie w izolacji czy względnym odosobnieniu przez te ponad pół roku, spowodowało duży przyrost problemów zdrowotnych w Polsce. Nie jest tajemnicą, że profilaktyka, regularne badanie, które prowadziliśmy przed pandemią, zostały zaniedbane. Będzie to skutkowało w tzw. deficycie zdrowia. Walka z tym deficytem zdrowia to kolejne z wyzwań, które trzeba natychmiast podjąć

- mówił jeszcze w połowie września Niedzielski i zapowiadał powrót do realizacji jednej z obietnic wyborczych, z którymi na ustach Prawo i Sprawiedliwość szło do ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych, czyli do uruchomienia programu Profilaktyka 40 Plus.

Tyle że kilka dni po zapowiedzi Niedzielskiego do Polski przyszła fala epidemii, której wielkości sam minister się nie spodziewał. Prace nad programem badań profilaktycznych znów zostały odłożone.

W związku z dynamiczną sytuacją epidemiczną oraz koniecznością dostosowania do niej planów związanych z harmonogramem przyjęcia i wdrażania programu dotyczącego badań profilaktycznych dla osób 40 plus trudno obecnie określić moment wejścia programu w życie. Uwzględnienie obecnej sytuacji epidemicznej jest konieczne ze względu na bezpieczeństwo osób, które wezmą udział w programie, jak również ze względu na dostępność usług medycznych. Należy podkreślić, że program jest już opracowany

- napisało w odpowiedzi na nasze pytania Ministerstwo Zdrowia.

Więcej o: