O obniżce stawek podatku dochodowego w Czechach donosi Bloomberg. Według agencji prasowej, taki ruch może obniżyć przychody czeskiego budżetu o ok. 80 mld koron, czyli ok. 13,6 mld złotych. Ministerstwo Finansów spodziewa się jednak, że utrata dochodów ostatecznie będzie mniejsza ze względu na zwiększoną konsumpcję idącą za obniżką.
Od początku przyszłego roku PIT będzie wyliczany na podstawie wynagrodzenia brutto (a nie brutto powiększonej jeszcze o składki na ubezpieczenia społeczne - zauważa Bankier.pl). W efekcie faktyczna niższa stawka spadnie z 20,1 proc. do 15 proc. Osoba zarabiająca na rękę 30 tys. koron miesięcznie (ok. 5 tys. zł) zyska ponad 1500 koron, czyli ok. 250 zł. Zniesiona zostanie też "danina solidarnościowa" (to dodatkowy podatek, który płacą osoby uzyskujące bardzo wysokie dochody) - zastąpi ją stawka podatkowa wynosząca 23 proc.
Prawo musi zostać jeszcze zaakceptowane przez czeski Senat oraz prezydenta.
- Chcę po prostu, by ludzie nie musieli się martwić o swoje dochody i mogli wydawać - cytuje Andreja Babisza Bloomberg. - To nasze "helicopter money" (strategia walki z kryzysem polegająca na zasypywaniu rynku pieniędzmi, czy też jawnego finansowania deficytu budżetowego poprzez de facto drukowanie pieniędzy - red.) - podkreśla premier. Z kolei minister finansów Alena Schillerova nazywa reformę "największym cięciem podatków" w najnowszej historii Czech i zaznacza, że z obniżki danin publicznych skorzysta 4,5 mln ludzi.
Plan obniżki PIT został jednak skrytykowany m.in. przez analityków i ekonomistów. Przekonują oni, jak opisuje Bloomberg, że obniżka podatku jest nieefektywna, bo największa część pieniędzy zostanie w rękach najbogatszych, którzy będą raczej oszczędzać niż wydawać. Zdaniem politycznej opozycji obozu władzy natomiast, Babisz w ten sposób po prostu chce zdobyć popularność wśród wyborców przed wyborami w 2021 r.
W środę zmieniła się część obostrzeń sanitarnych obowiązujących w Czechach. Dostosowano je do przyjętego niedawno nowego systemu oceny zagrożenia epidemicznego. Największe zmiany dotyczą handlu, gdzie pojawiły się dodatkowe ograniczenia.
Wzorem Polski, Słowacji i kilku innych państw europejskich, w Czechach wprowadzono w środę limit klientów w sklepach. Na każde 15 metrów kwadratowych powierzchni handlowej może przypadać jedna osoba. Godziny otwarcia sklepów wydłużono do 21:00. Nadal działać mogą tylko sklepy z produktami pierwszej potrzeby. Z pewnymi wyjątkami - obowiązuje tymczasowy zakaz handlu w niedzielę. Od środy więcej osób może uczestniczyć w pogrzebach, ślubach i nabożeństwach - 15 zamiast dotychczasowych 10.
O ile jednak sytuacja w Czechach poprawiła się, o tyle jeszcze niedawno była jedną z najgorszych w Europie. Przykładowo, jak informowaliśmy pod koniec października, wirusem zakażało się ponad 13 tys. osób, a w szpitalach było ponad 6,6 tys. chorych. A mówimy o kraju, którego populacja to zaledwie około 11 milionów. Jak do tego doszło? "Zaniedbania latem, uśpienie czujności przez premiera" - mówiła Next.gazeta.pl wtedy Martyna Wasiuta, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich.