Takie wnioski wynikają z danych Narodowego Funduszu Zdrowia, do których dotarli dziennikarze "Dziennika Gazety Prawnej". Z powodu epidemii koronawirusa utrudniony jest dostęp pacjentów do lekarzy kardiologów, onkologów i pulmonologów. Bilans dostępu do lekarzy od marca do października był zdecydowanie ujemny.
Specjaliści odnotowali nawet pół miliona wizyt kardiologicznych mniej. W tym czasie przestała też działać kompleksowa opieka kardiologiczna, która do tej pory obniżała śmiertelność nawet o 20 proc. W rozmowie z "DGP" medycy mówią, że doszło do sytuacji, w której na porządku dziennym są "zawały przechodzone". Pacjenci, mimo bólu w klatce piersiowej, nie zgłaszają się bowiem do szpitali.
Problemem jest także przekształcanie szpitali w placówki jednoimienne. "Ośrodek, z którym współpracowaliśmy, został zamieniony w szpital covidowy. Musieliśmy w związku z tym zawiesić współpracę, a co za tym idzie - program leczenia kardiologicznego" - powiedział dziennikowi lekarz ze szpitala klinicznego w stolicy.
Z danych NFZ wynika, że przez osiem miesięcy o niemal 40 proc. spadła też liczba świadczeń udzielanych w związku z leczeniem chorób płuc w warunkach szpitalnych. Oddziały te zostały w większości przeznaczone dla pacjentów zakażonych koronawirusem.
Kolejny spadek liczby pacjentów obserwowany jest także na onkologii. Powodem jest m.in. to, że dostęp do Podstawowej Opieki Zdrowotnej jest utrudniony, a co za tym idzie, lekarze rodzinni wychwytują mniej pacjentów z rakiem - i to nawet o jedną trzecią mniej niż w ubiegłym roku. Trudna sytuacja związana jest także z psychiatrią - oddziały te zostały zamknięte, chociaż zapotrzebowanie na leczenie nie zmalało, a nawet wzrosło. W październiku psychiatrzy odnotowali 100 tys. wizyt więcej, niż rok temu.
Z ustaleń dziennika wynika, że Ministerstwo Zdrowia zdaje sobie sprawę z problemu. Od stycznia ma zostać wprowadzona możliwość oddzielenia pacjentów covidowych od tych niezakażonych, bo do części placówek mogli wrócić chorzy cierpiący na inne niż COVID-19 schorzenia.