Ukraina startowała w przemiany lat 90. ubiegłego wieku z mniej więcej tego samego poziomu co Polska. Nasze drogi szybko się jednak rozjechały i Kijów musi mierzyć się z problemami, o których my dawno zapomnieliśmy, albo nawet w ogóle nas nie dotknęły.
Wartość towarów i usług wytworzonych w ukraińskiej gospodarce to równowartość około 150 miliardów dolarów. 30 lat temu było to mniej niż 100 mld, widać więc poprawę, ale nie wydaje się być ona przesadnie duża, szczególnie w porównaniu z Polską. Nasz PKB wzrósł w tym czasie z nawet nieco niższego niż ukraiński poziomu do okolic 600 mld dolarów. Wyraźny rozjazd widać też w ujęciu per capita - czyli przeliczeniu PKB na głowę mieszkańca.
Takie porównania często są przytaczane, ale Polska i Ukraina to jednak dwa bardzo różne kraje. Powyższe wykresy w przypadku naszego kraju wyglądałyby zapewne inaczej, gdyby nie wejście do UE w 2004 roku i napływ ogromnych środków na inwestycje, który zaczął być szczególnie widoczny parę lat później. Ale to oczywiście nie jest jedyna różnica.
Polska i Ukraina weszły w lata 90. XX z zupełnie innym bagażem. Oba te kraje miały własną walizkę, z tym, że Ukraina miała tę walizkę bez rączki. Powiązania Ukrainy z Rosją, przede wszystkim przemysłowe, były obciążeniem, które długo się na jej gospodarce odbijały - bo były trudne do rozerwania
- mówi dr Marta Drabczuk, starszy analityk w Instytucie Europy Środkowej i adiunkt UMCS.
- Tak naprawdę po tym, jak Ukraina politycznie wyszła z bloku radzieckiego, gospodarczo jeszcze przez długie lata pozostawała związana z Rosją. W przypadku przemysłu zbrojeniowego do 2004, a nawet do 2014 roku kooperacja była dość ścisła. Obciążeniem było też to, że ukraińska scena polityczna zaraz po uzyskaniu niepodległości była krucha i słaba instytucjonalnie. Do tego to ogromny kraj, zróżnicowany społecznie pomiędzy poszczególnymi regionami - podkreśla dr Drabczuk.
Prezydent Wołodymyr Zełenski postawił sobie za cel nie tylko zakończenie wojny w Donbasie, ale także walkę z korupcją i zakończenie ery oligarchów, chciał całkowicie przekształcić gospodarkę w ciągu jednej tylko kadencji. Wygrywał z ogromnym poparciem społecznym - zdobył aż 73 proc. głosów - które budował na nadziei na zerwanie z systemem - sam w końcu nie był jego częścią - i zmiany. Jednak niezbyt długo po objęciu urzędu zaczął to poparcie tracić, spadało jeszcze na przełomie roku. Teraz deklaracje oddania głosu na niego składa około 25 proc. badanych w sondażach. Niemal dwa lata po objęciu urzędu Zełenski może stać w przełomowym momencie.
- To, czego zabrakło gospodarce ukraińskiej, by poszła takim torem, jakim podążała Polska, to restrukturyzacja i prywatyzacja w kierunku wolnego rynku. To oligarchowie przejęli największe zakłady przemysłowe. Transformacja generuje koszty i finansowe, i społeczne, i odbija się w poparciu politycznym dla władzy. To, co Zełenski rozpoczął, czyli zerwanie z powiązaniami oligarchicznymi, wymaga niepopularnych, czasem drastycznych wręcz kroków. Ale jest też tak, że eskalacja działań Rosji w Donbasie zmusza go do zajęcia stanowiska antyrosyjskiego w każdym calu, czyli łącznie z uderzeniem w prorosyjskich oligarchów. Społeczeństwo ukraińskie opowiada się bardzo wyraźnie przeciwko obecności rosyjskiej na Ukrainie. Rankingi Zełenskiego trochę się poprawiają w reakcji na stanowcze działania dotyczące Rosji - zauważa ekspertka Instytutu Europy Środkowej.
Działania przeciwko oligarchom nie jest łatwo prowadzić. Mają swoich popleczników w poszczególnych urzędach, resortach i w parlamencie, niemal trzy dekady wolnej Ukrainy naznaczone były ich dominacją. Ta - niewielka - klasa, która zdobyła ogromne bogactwo w czasie prywatyzacji po upadku ZSRR, stworzyła własne sieci wpływów, przenikające system polityczny i sądowy, zbudowała swoje imperia medialne. Zełenski erę oligarchów obiecał zakończyć, choć przecież wcale nie był pierwszym, który tę walkę podjął, a wszystkim jego poprzednikom nie udało się wprowadzić zmian.
Pewne kroki jednak rzeczywiście podejmuje. Na przykład w lutym tego roku uderzył w Wiktora Medwedczuka, oligarchy, który ma bliskie relacje z Władimirem Putinem (prezydent Rosji jest ojcem chrzestnym jego córki), to też jeden z liderów prorosyjskiej partii Opozycyjna Platforma - Za Życie. Medwedczuk i jego żona zostali objęci sankcjami - ich aktywa zostały zamrożone. Prezydent i Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy oskarżyli polityka o finansowanie terroryzmu - wspieranie separatystów (oskarżany oczywiście tym zarzutom zaprzecza). Zawieszono też działanie trzech powiązanych z oligarchą stacji telewizyjnych, pojawiły się sankcje wobec ich właściciela, Tarasa Kozaka.
W jakim stanie jest zatem ukraińska gospodarka? Spadek PKB w całym 2020 roku sięgnął 4 proc. Pierwszy kwartał tego roku także miał być na minusie - to już piąty spadkowy kwartał z rzędu. Inflacja wzrosła w marcu do 8,5 proc. w ujęciu rok do roku (przyspieszając z 7,5 proc.) - to najwyższy poziom od półtora roku i jednocześnie znacznie znacznie przekraczający cel banku centralnego (5 proc.). W związku z tym Narodowy Bank Ukrainy podniósł stopy procentowe (główna to teraz 7,5 proc.) i nie wyklucza, że będzie dalej to robić, by zbijać wzrost cen. Stopa bezrobocia wynosi 10,1 proc. Przeciętne wynagrodzenie według najnowszych (miesięcznych) danych to 12 549 hrywien - w przeliczeniu nieco ponad 1 690 zł, co oznacza wzrost o ponad 15 proc. rok do roku (w ostatnich latach te wzrosty zwykle są kilkunastoprocentowe). Minimalne wynagrodzenie także właśnie wzrosło - do 6000 (ponad 800 zł) z 5000 hrywien.
Jeżeli patrzylibyśmy na suche liczby, sytuacja Ukraińców nie wygląda najgorzej. Wzrosło minimalne wynagrodzenie, jest indeksacja oraz dopłaty do emerytur. Ale na tle innych państw wygląda to wciąż słabo. Sytuację pogorszyła, jak wszędzie, pandemia koronawirusa i związane z nią obostrzenia. Na początku pandemii rząd podjął pewne kroki wsparcia dla biznesu, przedsiębiorcy otrzymali pomoc w postaci zwolnień podatkowych, rekompensat i dostępu do tanich kredytów. Natomiast zwykli obywatele już niekoniecznie, jedynie emeryci dostali po 1000 hrywien
- zauważa Marta Drabczuk.
- Wielu mieszkańców Ukrainy straciło pracę. Do kraju wróciło też około miliona migrantów zarobkowych, to są ludzie, którym nie należy się tak naprawdę nic. Mogą wprawdzie szukać pracy, ale to duże wyzwanie na Ukrainie, a stawki są często bardzo niskie. Do tego rosną ceny oraz opłaty eksploatacyjne - dodaje.
Koronawirus wysadził ukraińską gospodarkę ze ścieżki wzrostowej, co widać dobrze na poniższej grafice:
Zanotowane w 2020 roku spowolnienie gospodarcze było pierwszym od roku 2015. Po wybuchu wojny na wschodzie nastąpiło załamanie, ale później PKB rósł, w czasie konfliktu zbrojnego. Wciąż jednak gospodarka jest około 20 proc. poniżej poziomu sprzed Majdanu. Warto pamiętać, że ten konflikt dotyczy bezpośrednio tylko części kraju.
Nie jest oczywiście tak, że wojna gospodarki Ukrainy nie dotyka. Przede wszystkim, dotknęła przemysłowej części kraju, bogatej w zasoby węgla. Prorosyjscy separatyści zajęli na przykład wszystkie kopalnie antracytu, najbardziej wartościowego rodzaju węgla, od którego w tamtym czasie uzależniona była część ukraińskich elektrowni - ich instalacje po pewnym czasie trzeba było przebudować. Kijów znacznie zwiększył wydatki na armię, w 2013 roku było 1,5 proc. PKB, a w 2019 już 3,9 proc. (choć pod względem samej sumy wydatków to wciąż o rząd wielkości mniej niż przeznacza na obronność Rosja - 5,2 mld dolarów vs. 65 mld). Ludzie, którzy migrowali z Donbasu w inne regiony kraju, znaleźli się w trudnej sytuacji ekonomicznej. Za wojnę płacą wszyscy, w postaci dodatkowego podatku wojennego w wysokości 1,5 proc. dochodów.
- Ukraina zmaga się z wieloma wyzwaniami: jest w trakcie wojny i wydaje duże środki na armię, prowadzi wiele reform jednocześnie, także takie, których na zewnątrz nie bardzo widać, jak zakończona niedawno decentralizacja. To wszystko kosztuje. A jest to też kraj zadłużony - od 1991 roku w zasadzie ciągle roluje dług - mówi ekspertka Instytutu Europy Środkowej.
Ważną kwestią dla ukraińskiej gospodarki jest też odpływ mieszkańców. Według szacunków, na progu pandemii poza granicami kraju mieszkało i pracowało między 2,2 a 2,7 miliona Ukraińców - odpowiednik 13-16 proc. całej siły roboczej w kraju. Od 2014 roku Rosja przestała być głównym kierunkiem wyjazdów (jeszcze w 2012 roku wyjeżdżało tam 43 proc. emigrantów) i stał się nim zachód Europy, przede wszystkim Polska.
Emigranci wysyłają do swoich rodzin w kraju ogromne ilości pieniędzy, ta kwota od 2014 roku rośnie. W 2019 roku do Ukrainy napłynęło 11,9 mld dolarów przekazów pieniężnych - równowartość 7,7 proc. PKB. Wstępne dane za ubiegły rok wskazują, że mogło być to nawet nieco więcej. Ten zastrzyk gotówki istotnie poprawia sytuację ekonomiczną ludności w kraju, przez co wspiera też konsumpcję i w konsekwencji jeden z silników PKB. To zjawisko ma też drugą stronę - migracja za pracą to też problemy z dostępnością pracowników w kraju. Parę lat temu ostrzegał przed tym ukraiński bank centralny. Chodziło przede wszystkim o robotników z niższym wykształceniem, którzy zresztą często marnują swoje umiejętności, pracując poniżej swoich kwalifikacji. Nie jest wykluczone, że Ukrainę dotknie mocniej także drenaż mózgów, na co może wpłynąć niedawna decyzja o zezwoleniu na otwieranie filii przez zagraniczne uniwersytety.
Do tego dochodzą wewnętrzne problemy polityczne, nierealizowanie przez prezydenta zapowiedzi całkowitej wymiany elit władzy, zaostrzenie relacji pomiędzy partią proprezydencką a prorosyjską partią oligarchiczną. Walka toczy się na wielu frontach.
Co dalej? Wojna - jak na razie - nie jest największym gospodarczym zmartwieniem władz w Kijowie. Kraj próbuje wyjść z pandemicznego kryzysu - i spodziewa się, że mija dno recesji i w obecnym kwartale już to wychodzenie na plus będzie widać. Mimo wszystko bank centralny obniżył swoje oczekiwania dotyczące odbicia - wzrost PKB w tym roku ma wynieść 3,8 proc. zamiast wcześniej prognozowanych 4,2 proc., a w kolejnych latach utrzymywać się wokół czteroprocentowego poziomu. Ryzykiem na najbliższe miesiące pozostaje walka z pandemią i obawy o zbyt powolne szczepienie mieszkańców, a inflację podbijać będzie między innymi odbicie w globalnej gospodarce (podobnie jak u nas zresztą). Bank centralny wśród innych istotnych czynników zagrażających gospodarce w najbliższej przyszłości wymienia jednak także eskalację konfliktu zbrojnego na wschodzie.
Zagraniczne instytucje także oczekują kilkuprocentowego odbicia. Agencja ratingowa S&P liczy na okolice 4 proc. w tym roku. Podkreśla znaczenie współpracy kraju z Międzynarodowym Funduszem Walutowym (spodziewa się, że w tym roku Ukraina ma dostać z MFW 700 mln dolarów pożyczki, choć sam Kijów liczy na znacznie więcej - ponad 2 mld) i amerykańskie wsparcie dla reform. Perspektywy oceniane są pozytywnie, choć trzeba pamiętać, że rating, czyli ocena wiarygodności kredytowej Ukrainy, jest na poziomie B - nieinwestycyjnym (to wskazówka dla potencjalnych inwestorów dotycząca poziomu ryzyka - w tym momencie według S&P wciąż jest ono wysokie).
MFW (którego aktualna prognoza wzrostu PKB na ten rok to również 4 proc.) w lutym nie zatwierdził kolejnej transzy wsparcia finansowego - nie jest zadowolony z postępów we wdrażaniu reform. Kraj musi się bardziej postarać między innymi jeśli chodzi o walkę z korupcją i przygotowywanie reformy sądownictwa.
Gdybym miała określić krótko to, co dzieje się na Ukrainie, to powiedziałabym, że jest to organizm zainfekowany. Zainfekowany korupcją, nierozwiniętym wymiarem sprawiedliwości i sądownictwem, niesprzyjającym z powodu wojny klimatem inwestycyjnym. Droga przed Ukrainą jest bardzo długa, ale ona małymi kroczkami ją pokonuje i to widać, na przykład, jeśli chodzi o realizację postanowień umowy stowarzyszeniowej z UE
- podsumowuje dr Marta Drabczuk.