Droga, o której mowa, prowadzi z Baru nad brzegiem Adriatyku, do północnej granicy z Serbią. Dotąd ukończono zaledwie jeden 41-kilometrowy odcinek drogi. Na ten cel Czarnogóra zaciągnęła 944 mln dol. pożyczek od Chin. Przez ostatnie sześć lat robotnicy z tego kraju drążyli tunele w górach i wznosili wiadukty. Fundusze się kończą, a do wybudowania zostało 130 km drogi, którą wyceniono na kolejny 1 mld euro (około 1,2 mld dolarów) - pisze France24.com za AFP.
Nie dość, że droga nie została skończona, to pojawiają się jeszcze obawy, czy uda się spłacić dług zaciągnięty w Chinach. W zasadzie nie wiadomo, jak mają zostać uregulowane tak duże rachunki, przez kraj, którego PKB wynosi 4,9 mld euro. Jeśli się to nie uda, Czarnogórze grozi arbitraż w Pekinie. To by oznaczało oddanie kontroli nad tą kluczową drogą Chińczykom, jak wynika z umowy do treści, której dotarło AFP.
Chiny pieniądze pożyczyły Czarnogórze w ramach tzw. planu "Pas i Szlak". Państwo Środka pomaga w budowie infrastruktury transportowej, co w oczywisty sposób zapewnia im wpływy. Kraj jest jednak krytykowany za używanie programu, do wpędzania małych państw w tzw. dyplomatyczną pułapkę zadłużenia. Oficjele chińscy zarzuty oczywiście odpierają i podkreślają, że współpraca ta jest korzystna dla obu stron.
Kontrowersyjna trasa ma nie tylko międzynarodowe, ale także wewnętrzne problemy. Krytycy jej budowy zwracają uwagę na problem dalszego finansowania budowy oraz szkody środowiskowe, jakie spowodowano na terenie chronionym przez UNESCO w okolicach rzeki Matesevo. Pojawią się też zarzuty korupcyjne dot. procedur przyznawania umów. Przetargi publiczne miały w ogóle nie być zorganizowane. Do tego co trzeci lokalny podwykonawca jest wiązany z byłym prezydentem Milo Djukanoviciem.
Co więcej, sama droga będzie nierentowna, na co zwracano uwagę już dekadę temu. Koszty utrzymania mają sięgać 77 mln euro. Dziennie więc musiałoby jechać tamtędy 22-25 tys. samochodów. To ruch czterokrotnie większy, niż prognozują eksperci.