Mowa oczywiście o słowach Elżbiety Witek z wiecu w Otyniu. Marszałek Sejmu sugerowała, że osoby narzekające i niezgadzające się z rządem Zjednoczonej Prawicy powinny unieść się honorem i zastanowić się, czy powinny wnioskować np. o 500 plus, emerytury w wieku 60, 65 lat czy świadczenie Dobry Start. Uznała też, że ona "nigdy od rządu, z którego decyzjami się nie zgadza, nic by nie wzięła".
O tym, czy można powiedzieć, że rząd ma "własne" pieniądze czy ich nie ma, eksperci toczą ekonomiczno-filozoficzne dyskusje od lat. Na pewno premier Morawiecki czy Szydło, prezes Kaczyński czy marszałek Witek niczego "własnego" w walizkach nie przynieśli. Z drugiej strony - mocą głosów wyborców są oni dysponentem środków w budżecie państwa oraz najważniejszym organem regulującym reguły wpływania i wypływania zeń środków.
Pewien osąd w tej sprawie wydali już Polacy, gdy w 2019 r. respondenci panelu Ariadna zostali w badaniu dla portalu ciekaweliczby.pl zapytani, jakie jest główne źródło pieniędzy na wypłaty w ramach programu 500 plus.
Badanie wskazało, że według 44 proc. osób świadczenie wypłacane jest z podatków, które oni płacą. Blisko dwukrotnie mniej osób (24 proc.) uważa, że 500 plus finansowane jest podatkami płaconymi przez innych ludzi, a 7 proc. - że z podatku CIT. Również 7 proc. osób stwierdziło, że źródłem finansowania 500 plus są "pieniądze rządowe", a 2 proc. wskazało na inne źródła finansowania. Mniej więcej co szósty respondent uznał, że nie wie, jakie jest główne źródło środków na 500 plus.
Rząd realizując swoje zadania czy swoją politykę (w tym program 500 plus, który "kosztuje" budżet ponad 40 mld zł rocznie), bazuje m.in. na wpływach podatkowych, cłach, zaciąganym długu, dochodach z prywatyzacji czy na środkach zagranicznych (m.in. środkach z UE). Z całą pewnością ma wyborczy, społeczny mandat do dysponowania środkami budżetowymi. Robi to w określonych ramach.
W tym kontekście warto przypomnieć choćby procedurę nadmiernego deficytu, w którym Polska znajdowała się do czerwca 2015 r. Komisja Europejska nałożyła ją na Polskę "za karę", gdy deficyt finansów publicznych przekraczał dozwolone 3 procent PKB. To wymagało od rządu PO-PSL większej dyscypliny w finansach państwa. Dziś zdarza się, że przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej "wypominają" rządowi PiS, że ten przejął stery w państwie tuż po poluzowaniu reguł fiskalnych i mógł pozwolić sobie na więcej.
Ramy te z drugiej strony przy odrobinie "kreatywności" czy "kreatywnej księgowości" bywają do obejścia. Dobry przykład to np. tarcze antykryzysowe w 2020 r., których finansowanie dłużne rząd "wypchnął" poza budżet, do Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego. Tego długu nie widać w krajowych statystykach, które są brane pod uwagę przy okazji oceny, czy dług publiczny przekracza dozwolone konstytucją limity. Jest widoczny natomiast w unijnych danych, obejmujących pełny obraz finansów publicznych.
Wypowiedź Elżbiety Witek jest krytykowana nie tylko przez oponentów politycznych. Jest uważana za niebezpieczną z kilku powodów. Po pierwsze, sugeruje, że 500 plus, Dobry Start, obniżenie wieku emerytalnego itd. są li tylko "przekupstwem" ze strony rządu PiS, skoro - według Witek - powinny zamknąć usta krytykom rządu.
Po drugie, profil "Niskie Składki" czy Robert Gwiazdowski sugerują, że koncepcja marszałek Witek powinna działać w obie strony i rząd powinien się zastanowić, czy powinien pożytkować się podatkami płaconymi przez osoby niepopierające go.
Po trzecie, jeśli przyjmiemy tok rozumowania marszałek Sejmu, jakoby osoby niepopierające danej władzy powinny się ograniczać w korzystaniu z efektów zmian prawnych czy usług, świadczeń, infrastruktury itp. finansowanych ze źródeł publicznych, to być może jesteśmy w zasadzie o krok od rozkładu państwa jako (mimo wszystko) jakiejś wspólnoty. Witek twierdzi, że "nigdy od rządu, z którego decyzjami się nie zgadza, nic by nie wzięła", ale trudno sobie wyobrazić, aby przed czasami PiS ona czy jej bliscy nie korzystali np. z budowanych czy remontowanych z publicznych pieniędzy dróg, z publicznej ochrony zdrowia, refundowanych leków czy zabiegów, systemu edukacji itd.
"Państwo jest wspólne. A dopóki ten plemienny mental nie zniknie, będzie słabe" - przekonuje Andrian Zandberg z partii Razem.