Sytuację należy chyba nazwać po imieniu - Narodowy Program Szczepień po prostu się zwija. Osoby, które chciały albo musiały się zaszczepić, w dużej mierze już to zrobiły. Pula Polaków, którzy (obojętne z jakich powodów - czy to zdrowotnych, czy zawodowych albo turystycznych) mają wolę do przyjęcia szczepionki, jest na wyczerpaniu.
Zamykane są masowe punkty szczepień. Pojawiają się już pojedyncze informacje z różnych zakątków Polski, że szczepienia są opóźniane po to, aby zebrać grupę chętnych na szczepionki z jednej fiolki (wystarczy dla pięciu-sześciu osób). Otworzona fiolka musi zostać szybko wykorzystana, inaczej się zmarnuje.
Średnia z ostatnich siedmiu dni - jak wynika z analiz Piotra Tarnowskiego na podstawie danych Ministerstwa Zdrowia - to nieco ponad 176 tys. wykonanych szczepień dziennie. W pierwszej połowie czerwca było to ok. 330-350 tys., mamy więc od tego czasu zjazd o blisko 50 proc.
Co więcej, w zdecydowanej większości (bo w około 75 proc.) wykonywane są obecnie drugie szczepienia. Tylko jedna czwarta to nowi pacjenci, czyli pierwsze dawki (lub jedyne w przypadku preparatu Johnson&Johnson, acz to raptem kilka procent szczepionek użytych w NPS). O ile w pierwszej połowie maja pierwszą dawkę przyjmowało w Polsce nawet po ok. 200 tys. osób dziennie, dziś to już mniej niż 50 tys. To najmniej od niemal czterech miesięcy, gdy problemem był brak szczepionek, a nie chętnych.
Według danych ECDC (Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób), jesteśmy na 19. miejscu w UE pod względem odsetka dorosłych osób, które przyjęły przynajmniej jedną dawkę szczepionki. Zrobiło to w Polsce ok. 57,5 proc. osób (w pełni zaszczepiono ok. 52,6 proc. mieszkańców).
Łącznie w Unii przynajmniej jedną dawkę przyjęło 66,4 proc. osób, w trzynastu krajach odsetek ten wynosi już przynajmniej 70 proc. (do ponad 80 proc. w Belgii, Holandii, Danii i na Malcie). Polska jest też bliżej unijnego ogona jeśli chodzi o "wyszczepienie" grup ryzyka. Przykładowo, o ile unijna średnia w grupie osób w wieku 80 lat i więcej to ponad 77 proc. osób w pełni zaszczepionych i blisko 81 proc. zaszczepionych przynajmniej jedną dawką, to nad Wisłą te odsetki wynoszą odpowiednio ok. 61 i 62 proc.
Rządowy pełnomocnik ds. Narodowy Programu Szczepień Michał Dworczyk mówił kilka dni temu w Polskim Radiu 24 wprost - "naturalne zasoby osób przekonanych do szczepień wyczerpują się, czy już się niemal wyczerpały". Dawał do zrozumienia, że niespełna 60 proc. choć częściowo zaszczepionych Polaków to wynik dalece niewystarczający.
Z drugiej strony - znając propagandowe zapędy Morawieckiego nie da się wykluczyć, że Narodowy Program Szczepień zakończy się pełnym sukcesem. Wszak zarówno premier, jak i Dworczyk czy minister zdrowia Adam Niedzielski deklarowali, że do końca sierpnia chcą zaszczepić wszystkich chętnych w Polsce. Wiele wskazuje na to, że ten cel będą mogli odfajkować - choć nie z powodu perfekcyjnej organizacji i tempa NPS, ale braku chętnych na szczepienia. A czy skutkiem tego będzie kolejna fala zatkanych szpitali i nadmiarowych zgonów - to już chyba jest zupełnie inną kwestią.
Dworczyk mówił też we wspomnianej rozmowie wszystko to, co słyszymy i wiemy od dawna - że od liczby zaszczepionych osób będzie zależeć przebieg kolejnych fal (w tym przede wszystkim liczba osób hospitalizowanych i zmarłych) i potencjalne lockdowny. Przekonywał też, że rząd podejmuje różnorakie inicjatywy, aby Polaków do szczepień zachęcić.
Problem tylko w tym, że poza rządem nie wszyscy widzą, jakoby obóz władzy miał zamiar umierać za powodzenie akcji szczepień. Tolerowana jest w szeregach Zjednoczonej Prawicy totalna dyskredytacja akcji szczepień. O walce z fakenewsami ciężko powiedzieć, aby była szeroko zakrojoną akcją edukacyjną.
Rząd ogranicza się do rozpuszczania plotek np. o odpłatności za szczepienia, akcje marketingowe zdają się mieć bardzo mierny wpływ na decyzje Polaków. Telefony z zachętami do szczepień? Jak mówił sam Dworczyk, spośród 700 tys. kontaktów skuteczny był tylko mniej więcej co czterdziesty-piećdziesiąty. Pewną zachętą, którą jednak trudno nazwać przełomową, jest loteria szczepionkowa czy konkurs dla najlepiej "wyszczepionych" gmin.
Po tym, jak w zeszłym tygodniu bardzo szerokim echem odbiła się decyzja prezydenta Francji Emmanuela Macrona o wprowadzeniu daleko idących utrudnień dla osób bez "paszportu sanitarnego" (m.in. w dostępie do lokali gastronomicznej, komunikacji zbiorowej czy miejsc kultury, rozrywki i wypoczynku), i w Polsce zaczęły się podobne dyskusje. Tym bardziej, że - mimo protestów, które wywołało wystąpienie Macrona - na szczepienia od tego czasu miało umówić się ok. 3 mln osób.
Z drugiej strony - najnowsze badanie SW Research na zlecenie "Rzeczpospolitej" wskazuje, że polski rząd taką decyzją naraziłby się bardzo wielu osobom. Warto też zwrócić uwagę, że mapy szczepień mogą sugerować, że to w regionach bardziej sprzyjających PiS odsetek osób niechętnych NPS jest największy.
Daleko idące ograniczenia dla nieszczepionych osób oraz obowiązkowe szczepienia dla personelu medycznego i nauczycieli rekomenduje już polskiemu premierowi - według doniesień rmf24.pl - Rada Medyczna. Na razie wygląda na to, że rząd daje sobie czas na decyzje - premier Morawiecki mówił w poniedziałek, że "jeżeli dojdzie do takiej liczby zakażeń na skutek tego, że osoby się nie szczepią, że trzeba będzie dokonać pewnych zmian w regułach gospodarczych", to rząd będzie musiał wprowadzić obowiązkowe szczepienia.
Problem w tym, że gdy liczby zakażeń będą już duże (a minister Niedzielski już mówi, że weszliśmy w trend wzrostowy), na decyzje będzie za późno. Odstęp pomiędzy dwoma dawkami szczepionki oraz czas do uzyskania maksymalnej odporności po przyjęciu drugiej dawki sprawia, że dzisiejsza decyzja o szczepieniu da największy skutek dopiero za ponad miesiąc.
Eksperci wskazują, że niewiele zostało z bogatych pomysłów na prężną akcję szczepień. Nie ma szczepionkobusów, nie ma mniejszych, rozproszonych punktów szczepień „w sąsiedztwie". Włączanie lekarzy rodzinnych do programu szczepień też idzie opornie, a często przeszkodą jest brak odpowiedniej infrastruktury.
Nie widać też planu na przekonanie osób niezdecydowanych. Z pełnym szacunkiem dla Cezarego Pazury czy Macieja Musiała – aktorów ze spotów czy plakatów promujących akcje szczepień – ale eksperci właściwie jednym głosem mówią, że znacznie skuteczniejsze byłoby zaprzężenie lokalnych „ambasadorów", „liderów opinii" – szanowanych mieszkańców miejscowości czy wsi, sołtysa, lekarza, księdza itd. Zapewne odpowiedzialność w tym zakresie leży też po stronie samorządów.