Gdyby NBP chciał gonić czeski bank centralny, to miałby teraz duże wyzwanie. Wprawdzie prezes Adam Glapiński długo powtarzał, że nie ma takiego zamiaru i patrzy raczej na to, co robią największe banki centralne, jak Fed i EBC, a nie inne państwa w naszym regionie Europy. Niemniej RPP (organ decyzyjny polskiego banku centralnego) zaczęła wreszcie podnosić stopy, kilka miesięcy po tym, jak cykl podwyżek rozpoczęli Czesi (i Węgrzy). O tym, kto miał rację i kto zareagował za szybko, a kto za późno, dopiero się przekonamy. Na razie po dwóch ruchach w górę wciąż jesteśmy daleko za Czechami, które zaserwowały dziś ekspertom poważne zaskoczenie.
Główna stopa procentowa poszła w górę aż o 125 punktów bazowych, czyli wzrosła do 2,75 proc. Tak mocnej podwyżki ekonomiści i analitycy się nie spodziewali - zakładano 50 punktów, może 75. Tym samym Czechy mają już stopy procentowe wyższe niż przed pandemią (o 50 punktów bazowych). Dla przypomnienia - po zaskakująco dużej wczorajszej podwyżce RPP, polskie stopy są wciąż niższe (o 25 pb) niż w marcu 2020 roku, zanim Rada Polityki Pieniężnej w kilku ruchach ścięła je do niemal zera (0,1 proc.), by wspomóc gospodarkę w koronakryzysie. Tak wygląda zestawienie zmian stóp w Polsce, Czechach i Węgrzech:
W komunikacie po decyzji, CNB - czeski bank centralny - podaje, że za decyzją głosowało pięciu członków Rady Banku (która decyduje o poziomie stóp), dwóch było za utrzymaniem poprzedniego poziomu. CNB, podobnie jak NBP, brał pod uwagę nową, jesienną prognozę makroekonomiczną.
"Ta silna podwyżka stóp procentowych ma na celu przywrócenie inflacji do celu w horyzoncie polityki pieniężnej, tj. 12-18 miesięcy, oraz wsparcie zakotwiczenia oczekiwań inflacyjnych firm i gospodarstw domowych. Oczekiwania te zostały ostatnio skonfrontowane ze znacznie podwyższoną inflacją i Narodowy Bank Czech nie zamierza pozwolić im na mocniejsze odkotwiczenie się od 2-procentowego celu. Rada Banku jest gotowa do kontynuacji podwyżek stóp procentowych zgodnie z jesienną prognozą" - czytamy w komunikacie.
Więcej artykułów o gospodarce na stronie głównej Gazeta.pl.
Bank pisze też, że główna miara inflacji będzie dalej rosnąć i zimą zbliży się do 7 proc., a w górę pójdą wszystkie jej komponenty. Wskaźnik napędzać będzie także inflacja bazowa, której wzrost będzie odzwierciedleniem presji cenowych oraz inflacji producentów. Do tego dochodzi drożejąca żywność, paliwa i rosnące od początku przyszłego roku rachunki za prąd i gaz. Presja inflacyjna podbije wzrost wynagrodzeń w najbliższych kwartałach. Brzmi znajomo? To w zasadzie w całości powtórzenie tego, co mamy w Polsce. Także NBP spodziewa się 7-procentowej inflacji zupełnie niedługo - prezes Adam Glapiński mówił o takim poziomie w styczniu (choć według ekspertów nawet 8 proc. jest bardzo możliwe).
Na razie Polska ma do tej siódemki wyraźnie bliżej niż Czechy. Inflacja wynosi u nas 6,8 proc., w Czechach to 4,9 proc.
Jak zauważyli ekonomiści mBanku, "publikowany na stronie internetowej CNB inflacjomierz wyszedł poza skalę i nikt nie ma zamiaru go poprawiać (i pewnie to nie jest przypadek). W zamian jest duża determinacja, aby wskazówka wróciła z czerwonego pola".