Ostatnie dni potwierdzają, że fala koronawirusa przybiera na sile. W piątek Ministerstwo Zdrowia informowało o blisko 16 tys. potwierdzonych przypadkach infekcji. Jeszcze na początku listopada liczba infekcji nie przekraczała 10 tys. Pandemia wyraźnie więc przyspiesza.
O komentarz do sytuacji poprosiliśmy ekspertkę. Dr Aneta Afelt z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW w rozmowie z next.gazeta.pl wyjaśniła, czego możemy spodziewać się w najbliższej przyszłości.
Więcej o pandemii na stronie głównej Gazeta.pl
Jej zdaniem pandemia w niektórych regionach może słabnąć, a w innych przybierać na sile. - Wyraźnie widać, że liczba zakażonych zaczyna zwiększać się poza pierwotnym rejonem, który inicjował jesienną falę. A to oznacza, że jesteśmy jeszcze przed szczytem zachorowań w skali kraju. Liczba przypadków na wschodzie w najbliższych kilkudziesięciu dniach najprawdopodobniej zacznie spadać. Ale intensywność pandemii w pozostałych regionach wzrośnie - stwierdziła.
Jej zdaniem tam, gdzie odsetek osób zaszczepionych jest wysoki, wskaźniki zachrowań nie będą bardzo wysokie. - Ale wszędzie trzeba obserwować liczbę hospitalizacji i zgonów - wyjaśnia.
Dr Aneta Afelt oceniła też, co mogło wpłynąć na przyspieszenie pandemii. - Jednym z działań, które należało podjąć, to ograniczenie aktywności społecznej.
Niestety obawiam się, że straciliśmy już szansę na zapanowanie nad pandemią. 1 listopada wypadł bowiem podczas długiego weekendu. A w Polsce to święto łączy nad grobami rodziny. I to są w dużej mierze rodziny wielopokoleniowe, których członkowie rozsiani po różnych częściach kraju. Mogło więc dojść do przyspieszania pandemii poprzez rodzinne wizyty we Wszystkich Świętych
- stwierdziła ekspertka.
Jej zdaniem za przyspieszenie może odpowiadać wariant delta, który szybciej daje objawy. - A więc szybciej następuje możliwość zakażenia. I jest to sytuacja groźna - wyjaśnia rozmówczyni Gazeta.pl.
Naukowczyni wyjaśniła też, w jaki sposób rozwój pandemii można by spowolnić. - Narzędziem, po które powinniśmy sięgnąć, śladem innych krajów, jest kontrola dostępu do przestrzeni publicznej. Czyli okazanie dowodu szczepienia lub świeżego przechorowania. Szkoda, że po to rozwiązanie nie sięgamy - stwierdziła.
Jej zdaniem warto też nadal zachęcać do szczepień. - W szpitalach absolutną większość stanowi populacja osób niezaszczepionych, albo takich, które nie przyjęły podwójnej dawki. Jest przed czym ostrzegać, bo profile osób hospitalizowanych wskazują jasno, że pandemia dotyka osób młodszych, niż w poprzednich falach - wyjaśniła.
Dr Afelt wyjaśniła też, jak pandemia może się rozwijać. - Moi koledzy z ICM przewidywali od 16 do 30 tys. zachorowań i 40 tys. zgonów w jesiennej fali. Obawiam się, że po raz kolejny symulacje wyprzedzające wykazały wysoką jakość modelu matematycznego. Niestety, ale osiągamy wyznaczone prognozą pułapy. I to szybko. Osiągamy pułapy, które są scenariuszem negatywnym, co tylko potwierdza intensywne tendencje czwartej fali - wyjaśniła.
Opisała też, kto jest najbardziej narażony na zachorowanie w czwartej fali. - Z danych napływających z ośrodków zdrowia wynika, że w czwartej fali najbardziej zagrożone są dzieci, które wróciły do szkół i przebywają w otwartej przestrzeni publicznej. Wirus jest jednak groźny również dla osób niezaszczepionych, a tych jest w Polsce dużo, bo wskaźnik zaszczepiania wynosi niespełna 60 proc populacji dorosłej - wyliczyła. - Wirus ma więc łatwość cyrkulacji. Bo osoba zaszczepiona jest chroniona przed ciężkim przebiegiem choroby, ale w stu procentach nie jest chroniona przed zainfekowaniem. Gdybyśmy się więc wszyscy zaszczepili, sytuacja byłaby o wiele bardziej komfortowa, bo możliwość rozsiewania się wirusa wśród najbardziej narażonych byłaby ograniczona - dodała.