Ekspert: Podział na przeciętniaków i ciężko pracujących przedsiębiorców jest sztuczny

Prof. Marcin Matczak w dyskusji z Adrianem Zandbergiem na temat pracy postanowił uderzyć w program Lewicy. Prawnikowi nie spodobała się "promocja przeciętności". Czy jest ona rzeczywiście szkodliwa? Szczerze wątpi w to dr hab. Adam Mrozowicki, socjolog pracy z Uniwersytetu Wrocławskiego, którego poprosiliśmy o komentarz. Podejście prof. Matczka do przeciętności uważa wręcz za szkodliwe.

Tej jesieni w Polsce sporo czasu i miejsca poświęciliśmy w Polsce dyskusji o tym, ile i jak ciężko powinni pracować Polacy. Czy ciężka praca gwarantuje życiowy sukces? Czy może tylko zmarnowane zdrowie i stracony czas? Czy dzięki ciężkiej pracy wszyscy mamy równe szanse na spektakularną karierę i idący za nią dobrobyt, czy może jednak to inne czynniki o tym decydują? Między innymi na te pytania staramy się odpowiedzieć w cyklu "Przetyrani", który poświęciliśmy zarówno samej pracy Polaków, jak i temu w jaki sposób tę pracę postrzegamy i jak o niej mówimy.

Wszystkie materiały z cyklu „Przetyrani" przeczytasz tutaj i tutaj.

*****

Jeden z felietonów w dyskusji na temat etosu pracy i "kultu zapierdolu" prof. Matczak (który jest profesorem nauk prawnych, bez tytułu z socjologii pracy czy nauk ekonomicznych) zatytułował "Programem politycznym lewicy jest promocja przeciętności jako planu na życie". 

Przeciętność nie może być planem na samorozwój, bo wtedy nie ma siły motywacyjnej. Staje się duchowym lenistwem, samozadowoleniem, rezygnacją z naprawy świata. (…) "Przeciętność jest OK" jako program dla ludzkości to hasło nihilistyczne, bo zabija naszą motywację

- podsumowuje prof. Matczak.  

Tę przeciętność postanowił obronić aktywista Jan Śpiewak na swoim kanale na YouTubie oraz publicysta i autor książek Kamil Fejfer. My natomiast o przeciętność spytaliśmy dr. hab. Adama Mrozowickiego, socjologa pracy z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, który ocenił dla nas całą dyskusję między Adrianem Zandbergiem a prof. Matczkiem.

Przeciętność nie jest zła, to po prostu norma

Na słowie "przeciętność" ciąży kulturowe piętno. Słownik języka polskiego PWN wskazuje, że "przeciętny" znaczy: 

  1. «będący wynikiem podzielenia sumy pewnych składników przez ich liczbę» 
  2. «zwykły, typowy» 
  3. «słaby, pospolity».

Lista synonimów też nie napawa radością: nieosobliwy, bezbarwny, pośledni, lichy, powszedni, nieszczególny, nieoryginalny, płytki, konwencjonalny, nijaki.

Potwierdzają to również spostrzeżenia badaczy i publicystów. Psycholog Leszek Mellibruda mówił, że z "przeciętnością wiąże się jakieś pejoratywne skojarzenie". Podobne spostrzeżenia miał Przeciętny Rafał z fanpage'a "Przeciętne cele w życiu". Zwrócił uwagę, że źle odbieramy to słowo, a różnego rodzaju coachowie szafują hasłami "wolę być martwy niż przeciętny". 

Prof. Matczak zresztą nie pierwszy skrytykował nastawienie na przeciętność. To dyskusja stara jak świat, powracająca co i rusz, szczególnie w świecie kultury. Podział na sztukę wyższą i niższą, kulturę masową i elitarną, jest odbiciem tego negatywnego postrzegania przeciętności. Maciej Radwan Rybiński w 2004 roku na portalu dziennikpolski24.pl pisał o "panoszącym" się kulcie przeciętności. Posunął się wówczas nawet do nazwania go tyranią.  

W artykule Bartosza Godzińskiego "Nie jesteś zwycięzcą! Wróćmy do normalności i niech w końcu zapanuje moda na 'przeciętność'" Miłosława Janc, terapeutka z gabinetu "Self" Przyjazne Terapie, zauważa, że takie postrzeganie przeciętności ma zły wpływ na ludzi. Pojawia się bowiem konflikt między tym, kim jesteśmy a tym, kim chcielibyśmy być oraz tym, kim uważamy, że powinniśmy być. To rodzi frustracje i poczucie winy, "a potem już bliska droga do depresji czy anoreksji", mówi terapeutka.

Naprawdę większość z nas to osoby, które są umiarkowanie zdolne i nie mają wysoko postawionych oczekiwań. One nie muszą cały czas mieć nastawienia, że mogą osiągnąć w życiu wszystko. (…) Jeśli nastąpiłby odwrót od tego, by takich ludzi piętnować, byłoby wspaniale

- tłumaczy Miłosława Janc. 

Ponadto, jak zwraca uwagę dr hab. Mrozowicki, przeciętność to pojęcie naukowe, które pojawiło się po raz pierwszy w brytyjskich badaniach, jako "averagness". 

Ta przeciętność jest sercem społeczeństwa późnego kapitalizmu. Nie widzę powodu do jej hejtowania

- stwierdza ekspert.  

Sam prof. Matczak stara się niuansować temat i pisze, że "przeciętność jest przeciętnością urojoną, bo satysfakcja z normalnego życia to nieprzeciętny sukces".

Badanie CBOS z tego roku wskazuje, że na ogół z całego życia zadowolone jest 78 proc Polaków. Dr hab. Mrozowicki zauważa, że jednocześnie podczas badań większość Polaków mówi o sobie "jestem przeciętny, jestem zwykły, ani bogaty, ani biedny". 

Dla mnie przeciętność nie jest kategorią, która miałaby kogokolwiek stygmatyzować. Jestem głęboko przekonany, że polska klasa średnia określiłaby się mianem przeciętnej. Nie zaś takiej, która wyrasta ponad innych

- mówi dr Mrozowicki.

Czy ciężka praca zapewnia szczęście?

Przeciętność to po prostu uśredniona miara różnych rzeczy. Jeśli więc wierzyć CBOS-owi, że 78 proc. Polaków jest zadowolonych z życia, to można śmiało powiedzieć, że mimo przeciętności większość z nas jest szczęśliwa. Do osiągnięcia szczęścia wcale nie trzeba się wybijać.

Pozostaje pytanie, czy na satysfakcję życiową wpływa liczba godzin spędzanych w pracy. Eksperymenty w sprawie skrócenia czasu pracy pokazują, że uczestniczący w nich pracownicy rzeczywiście odczuwają większy komfort życiowy. Istnieje też pewien stopień korelacji między czasem pracy a szczęściem.

Dane z Better Life Index OECD wskazują, że satysfakcja z życia Niemców jest znacznie wyższa niż Polaków (7,8 do 4,8 na 10). A pracują w tygodniu o 5,4 godziny mniej niż my. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku Danii, Finlandii czy Szwecji. W skali roku pracujemy kilkaset godzin więcej niż te kraje. Niższą satysfakcję z życia odczuwają natomiast m.in. Grecy, którzy pracują więcej od Polaków, czy Portugalczycy, którzy tygodniowo w pracy spędzają tylko trochę mniej czasu niż my. 

OECD w badaniu satysfakcji pod uwagę bierze jednak osiem czynników. I tak najbardziej zadowolone z życia społeczeństwa krajów nordyckich wykazują się nie tylko krótkim czasem pracy, lecz także np. niskim poziomem korupcji. Z kolei na dobrostan Greków może wpływać kryzys gospodarczy, podobnie jak osłabienie liry na Turków. W wideo kanału "Ekonomia i cała reszta" fakt ten podkreśla ekonomista Łukasz Komuda, który mówi, że na szczęście wpływa wiele rzeczy, nie tylko praca. Również World Economic Forum zwraca uwagę, że mimo pewnej korelacji szczęścia i czasu spędzonego w pracy trzeba unikać formułowania wniosków na podstawie jednej zmiennej. 

Istnieje też zależność, zgodnie z którą poziom szczęścia rośnie wraz z zamożnością. Dotyczy to przede wszystkim bogacących się społeczeństw. W krajach zamożnych, gdzie zapewnione są podstawowe potrzeby, a dostęp do usług jest szeroki, poziom szczęścia nie rośnie już tak wyraźnie. To tzw. paradoks Easterlina. Jednocześnie wraz ze wzrostem zamożności krajów zazwyczaj spada liczba przepracowanych godzin, bo zwiększa się produktywność pracy.  

Biorąc więc pod uwagę, że zamożne społeczeństwa są jednocześnie szczęśliwsze i pracują krócej, można wyciągnąć wniosek, że krótszy czas w pracy w pewnym stopniu poprawia zadowolenie z życia. Chociaż nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na nasz dobrostan, to wypada też zauważyć, że krótszy czas pracy przekłada się na inne pozytywne efekty - m.in. lepsze kontakty z bliskimi, wypoczynek, możliwość samorealizacji. 

Zgodnie z danymi z raportu CBOS, poziom szczęścia wśród Polaków najmocniej jest powiązany z relacjami rodzinnymi i przyjacielskimi, a nie z zamożnością oraz godną pracą. Z dochodów i sytuacji finansowej zadowolone było tylko 36 proc. badanych, z perspektyw na przyszłość 48, a z przebiegu pracy zawodowej 56. Znacznie więcej satysfakcji z życia Polacy czerpią ze swoich więzi - 85 proc. z nas jest zadowolonych ze swoich przyjaciół i najbliższych znajomych, także 85 ze swojego miejsca zamieszkania, a 74 ze swoich dzieci. Porównywalny jest poziom zadowolenia ze stałego związku (66) oraz z materialnych warunków bytu - mieszkania, wyposażenia itd. (65). 

Innym czynnikiem, który może wpływać na satysfakcję z życia, jest kreatywność. W ankiecie dotyczącej tego, których wartości powinniśmy uczyć dzieci - kreatywności, ciężkiej pracy czy obu - wyraźnie wybijają się państwa skandynawskie. Wskazywano tam częściej na kreatywność niż na ciężką pracę, a poziom zadowolenia z życia w tych krajach należy do najwyższych. Polska jest jednym z krajów, w których najmocniej stawia się na ciężką pracę, a znacznie mniej na kreatywność. Niemcy znaleźli się w połowie stawki.

Ponadprzeciętnie długie przesiadywanie w pracy nie tylko nie ma pozytywnego wpływu na nasze poczucie szczęścia, ale jest zwyczajnie niezdrowe. Jak wynika z badań naukowców, prowadzi do chorób układu serca, rozpadu więzi rodzinnych i przyjacielskich. Praca staje się formą ucieczki, uzależnieniem potęgowanym m.in. przez zaburzenia lękowe, obsesyjno-kompulsywne oraz depresję. A zdrowie oraz relacje z bliskimi są istotnym czynnikiem w odczuwaniu szczęścia. 

Czy przeciętniacy ciężko pracują? 

Dr hab. Adam Mrozowicki uważa, że w dyskusji o długości naszej pracy giną istotne niuanse. Przeciętny obywatel nie stroni bowiem od ciężkiej pracy, jak sugeruje prof. Matczak. Nasz rozmówca odróżnia kult ciężkiej pracy od wiary w merytokrację, czyli osiągnięcie sukcesu dzięki ciężkiej pracy. I dodaje, że pośród przeciętniaków też jest kult ciężkiej pracy, który istnieje m.in. w dyskursie ruchów pracowniczych.

Ta ciężka praca może być wykonywana na rzecz dobra społecznego. To też ciężka praca związana z sytuacją życiową i chęcią jej poprawy. I traktuje się ją nie jako brzemię, ale jako coś, co uwzniośla, dodaje wartości, zapewnia poczucie, że robimy coś istotnego, choćby dla swojej rodziny, nie tylko dla społeczeństwa

- mówi dr hab. Mrozowicki.  

Dodaje, że ten etos pracy, który nie zawsze musi przeradzać się w jej kult, jest wielowymiarowy i niekoniecznie musi oznaczać pracę po wiele godzin dziennie. Socjolog wyjaśnia, że zaburzenie work-life balance nie dotyczy tylko przedsiębiorców, ale jest powszechne, a redukowanie ciężkiej pracy tylko do liczby przepracowanych godzin jest błędne.

To nie jest tak, że mamy przeciętniaków, którzy nie chcą pracować, a z drugiej strony ciężko pracujących przedsiębiorców. Ten podział jest sztuczny

- podkreśla ekspert.  

Ciężka praca, według dr hab. Mrozowickiego, to nie tylko nadgodziny i kilka etatów, by awansować na drabinie społecznej. Często jesteśmy do takiej pracy zmuszeni. Ciężka praca - tłumaczy socjolog - to także praca angażująca. To też zawody obciążające fizycznie oraz psychicznie - jak te w ochronie zdrowia czy w kopalni. 

To jest skorelowane z przemocą, która płynie z mediów i świata akademii, która jest ubrana w mit ciężkiej pracy. (…) To właśnie biedni pracują najwięcej, a bogaci najmniej

- zauważa Jan Śpiewak w wideo "Kult przeciętności zamiast kultu harówki".

Skąd różnice w postrzeganiu ciężkiej pracy?

Wśród przedsiębiorców z okresu transformacji dr hab. Mrozowicki zauważa pokoleniowe doświadczenie walki i osiągania sukcesu własnymi siłami. To z kolei wytworzyło w nich tendencję do mówienia o swojej przeszłości w kategoriach sprawczych, podkreślania swojego wkładu i pomijania kontekstu społecznego. Zdaniem eksperta prof. Matczak kreuje właśnie taką wizję świata - opartą na "postulowanych zasadach merytokratycznych". Natomiast przeciętniacy, którzy nie odnieśli tego sukcesu - zaznacza nasz rozmówca - częściej kładą nacisk na kontekst, który sprawił, że było im trudniej. 

Nie jest więc dziwne, że przedsiębiorcy mają inną wizję od przeciętnych ludzi

- uważa socjolog pracy. I dodaje, że osoby postawione wyżej w społeczeństwie uniwersalizują swój punkt widzenia.

Wizja, w której zakłada się, że każdy może osiągnąć sukces dzięki swojemu wysiłkowi, jest nierealistyczna. Pomija bowiem znaczenie posiadanych w punkcie wyjścia zasobów i pozbawia świat struktury. Z drugiej strony wizja, która mówi, że jest to niemożliwe, odbiera sprawstwo ludziom

- mówi uczony. Wyjaśnia też, że awans społeczny jest możliwy, ale statystycznie są to sytuacje wyjątkowe. Dużo częściej powielamy za to sytuację społeczną rodziców.  

Dr hab. Mrozowicki pyta więc, czy postać prof. Matczaka, prawnika z elit - nawet mimo historii, którą prezentuje jako historię awansu - jest na tyle wiarygodna, by przekonać ludzi do jego opowieści o świecie, w którym ciężka praca prowadzi do sukcesu. Socjolog uważa, że niekoniecznie, szczególnie w obecnych czasach rosnącej polaryzacji społecznej.

Opowieść elit o merytokracji służy przede wszystkim podtrzymaniu wizji świata, w którym ich własna pozycja nie jest zagrożona. Idealna merytokracja nigdzie nie istnieje, a w Polsce nam do niej bardzo daleko.

- zaznacza. 

Przeciętnie, czyli godnie

Kamil Fejfer, publicysta zajmujący się rynkiem pracy i tematyką ekonomiczną, piszący m.in. dla "Gazety Wyborczej" i "Krytyky Politycznej", w odpowiedzi na tekst prof. Matczaka zauważa, że cokolwiek miałaby znaczyć "przeciętność", lewicy nie zależy, by wszyscy tacy byli.  

Lewicy zależy raczej na tym, aby przeciętność – również jeżeli mówimy o liczbie przepracowanych godzin - nie oznaczała biedy. Aby godne życie było dostępne również dla tych, którzy nie robią zawrotnej kariery

- napisał publicysta na łamach "GW".

W swoim tekście mówi o globalnym trendzie, w którym po osiągnięciu pewnego poziomu zamożności nie trzeba się martwić ubraniem i jedzeniem. Bo gdy mamy dostęp do dobrej jakości usług, zaczynają liczyć się inne rzeczy. Jak chociażby czas wolny.  

I nie ma w tym nic złego, to oznaka postępu

- podsumowuje. 

Fejfer łączy podejście prof. Matczaka z nastawieniem na karierę, a przeciętniactwo zestawia z naturalną chęcią godnego życia. Takiego, w którym nie trzeba pracować nie tyle nawet po szesnaście, ile choćby po osiem godzin dziennie. Skrócenie czasu pracy poprawia bowiem wydajność i zwiększa zadowolenie z życia.

Również wspominany już Jan Śpiewak normalizuje przeciętność i pyta, co jest w niej złego.

My wszyscy mamy przeciętnie takie same brzuchy, przeciętnie mamy takie same potrzeby. Chcemy gdzieś mieszkać, godnie żyć, nie martwić się, czy nam zabraknie do pierwszego. Gdy nam dziecko zachoruje, żebyśmy mieli lekarza i szpital pod ręką

- mówi Śpiewak i apeluje, by promować "kult przeciętności, a nie zapierdolu", bo wszyscy mamy prawo godnie żyć

Trzeba przy tym wszystkim pamiętać, że mówimy o przeciętnym, czyli zwykłym obywatelu. Zarówno prof. Matczak, jak i Fejfer podkreślają wielokrotnie, że ostatecznie to kwestia indywidualnych wyborów. Nie każdemu szczęście daje to samo.  

Świat, w którym chciałbym żyć, to świat, w którym mogę - jeśli chcę - pracować cztery tygodnie bez dnia odpoczynku. Ale to też świat, w którym mogę pracować cztery dni w tygodniu i żyć na godnym poziomie. Choćby po to, żeby przygotować się do przebiegnięcia maratonu. Albo po to, żeby w piątek bardzo długo spać

- kończy swój felieton Kamil Fejfer. 

Potrzeba zmian społecznych i działań systemowych 

Jak wynika z poprzednich akapitów, ciężką pracą niekoniecznie ludzie się bogacą. Niekoniecznie też poprawiają nią swój los. Jak więc zmienić sytuację przeciętniaków, tak by oni również mogli cieszyć się godnym życiem? Filozof i publicysta dr Tomasz Markiewka często podkreśla, że to system jest istotny i to system, a nie nastawienie ludzi, należy zmieniać.  

Ludzie są tacy, jak pozwala im otoczenie instytucjonalne. Jeśli ono się zmienia, to i ludzie uważani na przykład za leniwych mogą w ciągu pokolenia zmienić się w pracowitych, bo takie środowisko im stworzono - umożliwiające wydobycie tej pracowitości

- twierdzi Markiewka w wywiadzie dla Krytyki Politycznej.

Dr hab. Mrozowicki zauważa, że w całej tej dyskusji jest tylko jednostka wobec świata, rzucona na pożarcie przez przeciętność albo odnosząca sukcesy dzięki ciężkiej, ale indywidualnej pracy. Jego zdaniem, zabrakło miejsca na solidarność, bo lepsze życie społeczeństwo może wywalczyć właśnie poprzez działanie zbiorowe. Przykładowo przez organizowanie się w związki zawodowe czy przez pozazwiązkowe akty solidarności.

Zbiorowe działania na rzecz obrony godnej pracy i wynagrodzeń podejmowane przez osoby "zwyczajne" i "przeciętne" mogą przynieść rezultaty dużo lepsze dla ich sytuacji niż heroiczny, jednostkowy wysiłek

- mówi ekspert. Dodaje, że indywidualistyczny dyskurs przekłada się na zbiorowe stosunki pracy i nie sprzyja podejmowaniu wspólnych działań. A te są korzystne nie tylko dla pracowników, ale również dla pracodawców poprzez zwiększanie konkurencyjności firmy na rynku.

Całą dyskusję można zatem podsumować cytatem przytoczonym przez Janka Śpiewaka z wiadomości od jego czytelnika:

Gdzie miejsce dla szarych, ale spełnionych i szczęśliwych ludzi? (…) Trzeba odrzucić kult pieniądza. (…) Wyznacznikiem sukcesu osobistego powinno być braterstwo i działanie na rzecz ogółu ludzkości.
Więcej o: