W poniedziałek Polska musiała sięgnąć po awaryjny import energii od aż czterech sąsiadów, aby utrzymać rezerwy mocy na bezpiecznym poziomie. Dlaczego w kraju, który wydobywa węgiel na potęgę "zabrakło" energii?
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl
W rozmowie z next.gazeta.pl wyjaśnił to Bartłomiej Derski z branżowego portalu wysokienapiecie.pl. Podkreślił, że rynek węgla w Polsce nie jest jednolity, można go bowiem podzielić na rynek węgla używanego do ogrzewania przez zwykłych konsumentów i rynek przeznaczony dla branży energetycznej.
- Ceny energii na rynku hurtowym w całej Europie wzrosły, bo mamy bardzo drogi - w większości importowany - węgiel i drogie uprawnienia. W Polsce ceny uwzględniają te droższe uprawnienia, ale nie uwzględniają już droższego węgla. Państwowe elektrownie mówią sobie: kupujemy węgiel taniej, więc nie podnośmy cen. Koncerny z Europy Zachodniej mówią tak: jeśli nawet kupujemy węgiel taniej, to my wliczamy aktualną cenę na rynku, bo możemy ten węgiel sprzedać i zarobić na nim, a może trzeba będzie go dokupić w wyższej cenie. W Polsce takiego mechanizmu nie ma, dlatego jesteśmy jednym z najtańszych rynków i eksportujemy na potęgę energię elektryczną. Brakuje nam węgla, bo sprzedajemy bardzo dużo energii elektrycznej.
Zdaniem eksperta sytuację branży trudno zmienić, bo nie jest ona dochodowa, a gdy ten dochód się pojawia, strona społeczna domaga się premii. - Górnictwo nie jest w stanie z dnia na dzień zwiększyć wydobycia. Pieniądze, które PGG zarabia, to wydaje na premie, a nie na inwestycje w wydobycie. Mogłaby, ale tego nie robi od wielu lat - wyjaśnił rozmówca Gazeta.pl.
- Wydatki są, ale mogłyby być wiele większe, gdyby miliardów nie wydawać na premie, bo firma pierwszy raz od lat osiągnęła pozytywny wynik finansowych - stwierdził Derski.
Zdaniem autora portalu wysokienapiecie.pl wykorzystanie bloków węglowych w Polsce jest na maksymalnym poziomie. - Pracują wszystkie, jakie da się uruchomić, nawet te z lat 60. pracują pełną parą. A mamy sporo ubytków, remontów. Wszystko to spala takie ilości węgla, jakich się w Polsce od dawna nie spalało. Zużycie węgla kamiennego wzrosło w samym wrześniu o 12 proc. w elektrowniach przemysłowych. To pokazuje, jak przemysł dzisiaj funkcjonuje. Przemysłowi opłaca się nawet uruchamiać zapomniane już elektrociepłownie. W energetyce zawodowej zużycie na węgiel wzrosło od stycznia do września o 20 proc., 22 mln ton w stosunku dom 18 mln ton w analogicznym okresie. 4 mln ton to tyle, ile produkuje jedna duża, albo dwie średnie kopalnie - stwierdził.
Jego zdaniem możliwe jednak, że eksport prądu będzie maleć. - Po pierwsze zaczyna działać mechanizm rynkowy, a nie polityczny - ceny na rynku hurtowym się zrównują. Po drugie Urząd Regulacji Energetyki wydał komunikat, w którym zwalnia Polskie Sieci Energetyczne z obowiązku utrzymywania maksymalnych rezerw jeśli chodzi o eksport energii - stwierdził.
Bartłomiej Derski odniósł się też do sytuacji na rynku węgla opałowego. W mediach pojawiają się bowiem doniesienia o kolejkach ustawiających się pod kopalniami czy składami.
- Tego węgla w Polsce od kilkudziesięciu lat wydobywamy za mało względem zapotrzebowania, Polacy zużywają 10 mln ton węgla, a my wydobywamy 4-5mln ton i musimy go importować - tłumaczy.
Jego zdaniem kluczowe są tu ceny. - Na rynkach światowych poszły bardzo do góry, więc węgiel importowany jest droższy, ale PGG nie podwyższyła cen, który oferuje polskim gospodarstwom domowym. Sprawdzałem to, upewniając się, czy mogę odebrać go węgiel po tak niskich cenach. Szybko okazało się, że skoro PGG oferuje węgiel o 30-40 proc. niższej, niż wszędzie dookoła, w Europie, a węgla wydobywają za mało, to ten węgiel się skończy. I dokładnie to się stało. PGG wprowadziła limity sprzedaży, nie podnosząc właściwie cen - wyjaśnił ekspert.
- To jest sytuacja trochę trudna do zrozumienia, ale mieliśmy z nią do czynienia w okresie PRL-u. I taką sytuację mamy dzisiaj. Nawet handlarze węgla, hurtownikom, więc oni wysyłają ludzi, którzy przywożą po 5 ton węgla, i im się to opłaca, by kupić węgiel "po cenach państwowych" - wyjaśnił rozmówca Gazeta.pl.