Europoseł PiS liczy inflację "po swojemu". Jak mu to w ogóle wyszło?! [MÓWIMY SPRAWDZAM]

Inflacja za cały okres rządów PO-PSL wyniosła 21 proc., od momentu przejęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę to 17 proc. - przekonuje europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk. Problem tylko w tym, że przez osiem lat ekipy Tuska i Kopacz ceny wzrosły o mniej niż przez około sześć lat Zjednoczonej Prawicy. Poza tym przerzucanie się podobnymi argumentami jest dość osobliwe.
Gdyby zapoznała się pani z inflacją w latach 2008-2015, to by Pani wiedziała, że wyniosła ona sumarycznie 21 procent. Nie słyszałem wtedy histerii, żeby mówiono o hiperinflacji. Ta związana z naszym rządem, od 2015 r. do tego roku włącznie, to jest 17 proc.

— powiedział europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk do posłanki Hanny Gill-Piątek w niedzielnym programie "Woronicza 17" w TVP Info. 

Inflacja za cały okres rządów PO-PSL wyniosła ponad 21 proc.

- można przeczytać na twitterowym koncie TVP Info.

Zobacz wideo Czy to będą najdroższe święta od lat? Pytamy ekspertki
  • Więcej o inflacji przeczytaj na Gazeta.pl

Inflacja za PO-PSL — ile wyniosła?

Zapytaliśmy europosła, jak poczynił te wyliczenia. Na odpowiedź czekamy, gdy ją otrzymamy — uzupełnimy tekst.

Podpowiedź od posła Kuźmiuka bardzo się przyda, bo niestety ani z danych inflacyjnych Głównego Urzędu Statystycznego, ani Eurostatu, wymienione przez niego wartości nie wynikają.

Kuźmiuk mówi o inflacji w latach 2008-2015 na poziomie 21 proc. Problem w tym, że dane GUS wskazują, że od początku 2008 r. do końca 2015 r. wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych podniósł się o ok. 17,12 proc. Według danych Eurostatu to ok. 17,35 proc. 

Skąd Kuźmiukowi wzięło się więc 21 proc.? To tajemnica, która oby została kiedyś rozwikłana. Jedna z teorii jest taka, że europoseł dodał także inflację za 2007 r. Wskaźnik cen wzrósł wówczas (od początku do końca roku) o 4 proc. Dodając tę liczbę do wspomnianych wyżej ponad 17 proc., rzeczywiście wychodzi przeszło 21 proc. Tyle że przez znakomitą część 2007 r. u władzy był PiS. 

Pojawia się też teoria, że europoseł dodał do siebie wskaźniki inflacji średniorocznej z lat 2008-2015. Może na to wskazywać użyte przez niego słowo "sumarycznie", choć niewykluczone oczywiście, że wcale nie miał na myśli sumy. Właściwie trudno sobie wyobrazić, żeby doktor nauk ekonomicznych mógł sobie pozwolić na sumowanie inflacji, i to średniorocznej, z kolejnych lat — byłoby to absurdalne.

Po pierwsze, aby wyliczyć inflację z kilku lat, odczyty powinno się mnożyć, a nie dodawać. Po drugie, logika podpowiada, aby do takich wyliczeń nie brać inflacji średniorocznej, ale po prostu dane miesięczne czy roczne, z których łatwo można policzyć tempo wzrostu cen w dowolnym okresie. Inflacja średnioroczna to po prostu średnia z comiesięcznych odczytów inflacji rocznej w danym roku. Tyle że przecież np. inflacja roczna w styczniu "zawiera" w sobie tempo wzrostu cen ze stycznia danego roku i okresu od lutego do grudnia poprzedniego roku. De facto więc inflacja średnioroczna w danym roku obejmuje — i to nie nasz wymysł, tylko fragment oficjalnego "wyjaśniacza inflacyjnego" GUS z 2019 r. - "okres 24 miesięcy, tj. zarówno dany rok, jak i rok poprzedni". 

W końcu po trzecie — i tak by się to nie zgrało — bo suma odczytów inflacji średniorocznej w latach 2008-2015 wyniosła 18,3 proc., a nie 21 proc. No, chyba że Kuźmiuk przez przypadek — bo chyba nie z premedytacji — rzeczywiście przypisał okresowi PO-PSL także inflację z 2007 r., gdy rządziło przede wszystkim Prawo i Sprawiedliwość. Wówczas wyszłoby 20,80 proc. Choć — powtarzamy — to tylko próba odtworzenia wyliczeń europosła, są one jednak z wyżej opisanych przyczyn błędne.

Inflacja za PiS — ile wyniosła?

Na podobnej zasadzie nie do końca można zrozumieć, jak Kuźmiuk wyliczył, że od momentu przejęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę łącznie inflacja wyniosła 17 proc. Dane GUS wskazują, że od początku 2016 r. do listopada 2021 r. włącznie wskaźnik cen podniósł się o ok. 18,55 proc. Z danych Eurostatu wychodzi ok. 18 proc.

"Teoria" z sumą inflacji średniorocznych również nie przynosi rezultatu z "utrafieniem" w wynik 17 proc. Zresztą, jak już napisaliśmy — jest ona tak groteskowa i błędna, że trudno sobie wyobrazić, aby doktor nauk ekonomicznych zdecydował się na dezawuowanie powagi swojej i swojego tytułu naukowego korzystając z niej. Z niecierpliwością czekamy więc na wyliczenia od europosła Kuźmiuka.

Inflacja "nasza" i "ich"

Nieco na marginesie — przerzucanie się odpowiedzialnością za konkretne odczyty inflacji pomiędzy różnymi rządami jest dość zabawne. Po pierwsze — tempo wzrostu cen zależy od wielu różnych czynników i zasadniczo duża odpowiedzialność za nie leży nie w gestii rządu, a Narodowego Banku Polskiego i jego decyzji m.in. w zakresie wysokości stóp procentowych. Kuźmiuk w pewnym momencie mówił o "inflacji związanej z rządem PiS". To branie odpowiedzialności nieco na wyrost. Nie bardzo na wyrost, bo mimo wszystko to rząd ma wpływ np. na poziom opodatkowania, kwestie inwestycji w energetykę (co wpływa na ceny energii) czy w ogóle na strukturę gospodarki (nasza, oparta głównie na konsumpcji, a nie inwestycjach, jest inflacjogenna), a zatem i na poziom cen. Ale z drugiej strony — dużą działkę w tym zakresie do zrobienia ma NBP, poza tym czasem rząd lub bank centralny naprawdę mają dość ograniczone możliwości oddziaływania na poziom cen np. ropy czy innych surowców albo frachtu na rynkach międzynarodowych.

Po drugie — gospodarka to pewne kontinuum. Inflacja zależy w pewnej mierze np. od struktury gospodarki, sytuacji na rynku pracy czy polityki Narodowego Banku Polskiego. W dłuższym okresie rządy swoją polityką mogą wpływać na wzrost lub spadek niektórych cen czy tempa ich zmian. Ale sugerowanie, że za inflację np. w październiku 2007 r. odpowiadało PiS, a w styczniu 2008 r. PO, albo na odwrót — w październiku 2015 r. PO, a za chwilę już PiS — jest absurdalne.

W końcu po trzecie — nie bez przyczyny cel inflacyjny NBP wynosi 2,5 proc., a nie 0 proc. albo -5 proc. Pewna inflacja w gospodarce jest dobra, jest symptomem jej wzrostu. W latach 2014-2016 długimi miesiącami mieliśmy deflację (czyli spadek cen), co wcale nie było dobrą wiadomością. Choć oczywiście nie zmienia to faktu, że obecna inflacja roczna 7,8 proc. (odczyt GUS z listopada br.) to bardzo dużo i za dużo.

Więcej o: