O tym, jaki będzie dla państwa rok 2022, w dużej mierze decyduje budżet. Sejm przyjął go w połowie grudnia. Ustawa przewiduje, że tegoroczne dochody państwa wyniosą 481 miliardów złotych, a wydatki 512 miliardów. Maksymalny deficyt powinien wynieść 30,9 miliarda złotych. Rząd założył też, że wzrost gospodarczy wyniesie 4,6 procent, a dług publiczny 56,6 procent.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl
Dr Wojciech Warski, przedsiębiorca, wiceprezydent Pracodawców RP, szef zespołu doradczego ds. gospodarczych Koalicji Polskiej, w rozmowie z Gazeta.pl, przyznaje, że założenia ustawy budżetowej są oparte na wskaźnikach, które trudno będzie utrzymać.
- Rząd zakłada się nierealistyczny poziom średniorocznej inflacji 3,3 proc., podczas gdy nawet państwowy bank prognozuje ją na blisko 6 proc. - stwierdza. Adam Glapiński, szef NBP, w najnowszej prognozie przewiduje, że inflacja osiągnie apogeum w czerwcu. Osiągnie wówczas 8,2 proc. - przewiduje prezes Banku Centralnego.
Zdaniem Wojciecha Warskiego problemem budżetu państwa na 2022 rok jest także konieczność realizacji obietnic i celów politycznych. - Takich jak dalsze finansowanie transferów społecznych i ukrycie pogłębiającego się zadłużenia Polski. A przy tym muszą też być oczywiście wypełnione podstawowe potrzeby państwa, czyli pieniądze na dofinansowanie ZUS-u, ochronę zdrowia, usługi publiczne. Więc w karkołomny sposób szukane są dochody - wyjaśnia rozmówca Gazeta.pl.
Wojciech Warski wskazuje przykłady szukania źródeł finansowania wydatków. -Wielkie kwoty ze sprzedaży uprawnień emisyjnych zasilają bezpośrednio budżet, zamiast finansować inwestycje w zdemolowaną energetykę - wskazuje.
Jego zdaniem rząd szuka też dodatkowych pieniędzy "w ewidentnym dokręcaniu śruby podatkowej małym i średnim przedsiębiorcom w Polskim Ładzie". - A na końcu wypycha część wydatków budżetu do funduszy celowych w PFR i BGK, co tak naprawdę zadłuża państwo w ukryty sposób, prawdopodobnie już poza limit konstytucyjny. To równa się dodrukowi pustego pieniądza, niepokrytego wzrostem wydajności pracy, ani produkcją. Dzieje się to w nieformalnej kooperacji z Narodowym Bankiem Polskim. Adam Glapiński, jego szef, najwyraźniej sprzeniewierzył się swojej podstawowej roli, czyli dbaniu o wartość złotego. On pomaga ratować budżet - stwierdza ekonomista.
Wojciech Warski podkreśla, że paradoksalnie, mimo zakładania niskiej inflacji, rząd liczy w wykonaniu tego budżetu na zwiększone wpływy z "podatku inflacyjnego", w postaci dodatkowych wpływów z VAT od rosnących cen. - Oczywiście drugą ręką zapewnia, że Polski Ład przyniesie podatnikom zyski. Problem polega jednak na tym, że nieliczne grupy, które zyskają kilka procent dochodu na Ładzie, już są opodatkowana drożyzną. I nie chodzi tu tylko o inflację – dziś 7,7 proc. - ale o odczuwanie wzrostu cen przez ludzi wydających całe swoje dochody na życie bieżące. Dla nich, według mnie, drożyzna - czyli faktyczna utarta wartości ich dochodów - już dziś wynosi 15-20 proc. - stwierdza.
Zdaniem eksperta niektóre wydatki można uznać za marnotrawienie pieniędzy. - Budżet zakłada bezprecedensowy wzrost wydatków Kancelarii Premiera i Kancelarii Prezydenta, finansowane są dziesiątki nikomu niepotrzebnych - oprócz beneficjentów – synekur w przeróżnych fundacjach i funduszach, powoływanych dla celów politycznych. Zakłada też rozbudowę armii. Byłoby to być może godne przyklaśnięcia w obecnej sytuacji międzynarodowej. Gdyby nie to, że zamiast skierowania pieniędzy na nowoczesne systemy obronne, przeciwlotnicze, dokonuje bezsensownych zakupów tradycyjnego sprzętu i planuje wielką rozbudowę stanu osobowego armii. Te pieniądze nie podniosą stanu obronności kraju - stwierdził Wojciech Warski.