Ponad 32 tys. nowych przypadków zakażenia koronwirusem, które 20 stycznia zaraportowało Ministerstwo Zdrowia, to najwyższy wynik od 1 kwietnia (ponad 35 tys. zakażeń) i tragicznej w skutkach wiosennej trzeciej fali pandemii. A to dopiero początek. Piąta fala, wywołana najnowszym i znacznie bardziej zakaźnym od poprzednich wariantem omikron, oznacza chorych liczonych już nie w dziesiątkach, ale w setkach tysięcy dziennie.
Omikron stał się faktem, stanowi już ponad 20 proc. wszystkich zakażeń. Sytuacja jest dramatyczna
- przyznał na konferencji prasowej 19 stycznia minister zdrowia. Odnosząc się do pierwszego od dawna wyniku powyżej 30 tys. nowych zakażeń, Niedzielski powiedział:
To wzrost o 90 proc. Jeżeli trendy by się utrzymały, to w przyszłym tygodniu będziemy mieli już powyżej 50 tys. zakażeń. Z taką dynamiką nie mieliśmy do tej pory do czynienia
Więcej o walce z piątą falą pandemii koronawirusa przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Na powagę sytuacji wskazuje chociażby to, jak duży odsetek wykonanych dobowo testów okazuje się dodatni. 19 i 20 stycznia było to odpowiednio 25 i 26,27 proc. Inna rzecz, że testujemy niesłychanie mało. We wspomnianych dwóch dniach wykonano 122,3 oraz 125 tys. testów, a to i tak najwyższe wyniki w 2021 roku. W dużych krajach zachodu Europy testuje się nawet milion osób na dobę. Łatwo więc sobie wyobrazić, że podobnie jak w pierwszej i drugiej fali pandemii, jeszcze w 2020 roku, znów znamy tylko wycinek całości problemu.
Dlatego w słowach ministra Niedzielskiego nie ma cienia przesady. Dane nie kłamią. W ostatnich dniach obserwujemy skokowy wzrost liczby nowych zachorowań na COVID-19. 32 835 przypadków wykrytych 20 stycznia to wzrost o niemal 105 proc. wyniku sprzed tygodnia. Najbardziej wymierny wskaźnik tempa rozwoju pandemii, a więc dynamiczna średnia tygodniowa, również nie napawa optymizmem. Porównując dane z okresu 7-13 stycznia i 14-20 stycznia, widzimy, że w tym drugim przedziale czasowym mieliśmy o niemal 64 proc. więcej zakażeń - z poziomu średnio 12,3 do 20,2 tys. przypadków dziennie.
W tym tempie za dwa, najpóźniej trzy tygodnie osiągniemy pułap zakażeń zbliżony do tego, z którym od początku roku borykają się największe kraje Europy. Odnotowywane tam od kilkunastu dni wyniki przyprawiają o prawdziwy zawrót głowy. 18 stycznia we Francji zaraportowano niemal 465 tys. nowych zachorowań na COVID-19. Tego samego dnia we Włoszech przekroczono barierę 228 tys. przypadków. Dzień później w Niemczech odnotowano prawie 122 tys. zakażeń. Nieco lepsza sytuacja jest w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, bowiem te kraje swoje szczyty zachorowań przeszły nieco wcześniej. Brytyjczycy 4 stycznia wykryli ponad 218 tys. nowych zachorowań na koronawirusa, natomiast Hiszpanie osiem dni później - blisko 180 tys.
Wyniki we wspomnianych krajach powinny niepokoić z jeszcze jednego powodu. Każdy z nich do nadejścia piątej fali był przygotowany znacznie lepiej niż Polska. Po pierwsze, w każdym poziom pełnego, czyli dwiema dawkami, wyszczepienia populacji był zdecydowanie wyższy niż u nas. Wynosi odpowiednio: 81,72 proc. w Hiszpanii, 75,41 we Włoszech, 75,48 we Francji, 72,41 w Niemczech i 70,40 w Wielkiej Brytanii. W Polsce ten wskaźnik to zaledwie 56,84 proc. Po drugie, każde ze wspomnianych pięciu państw odważnie wprowadzało u siebie różnego rodzaju restrykcje, których celem było zminimalizowanie zagrożenia wynikającego z piątek fali: lockdowny (choćby i te regionalne), obowiązki szczepień, paszporty covidowe, rozróżnienie obostrzeń dla osób zaszczepionych i niezaszczepionych, ograniczenie mobilności społecznej w przestrzeni publicznej.
W Polsce tego rodzaju rozwiązań nie ma do dzisiaj, a dopiero teraz rząd, ustami ministra Niedzielskiego, mówi chociażby o konieczności powrotu do pracy zdalnej w sektorze publicznym. Ustawy pozwalającej pracodawcom kontrolować, czy pracownicy są zaszczepieni, czy nie - jak nie było, tak nie ma. Dlaczego? Projekt wzbudził poważny sprzeciw antyszczepionkowej frakcji w Zjednoczonej Prawicy, a kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości przestraszyło się, że forsując wspomniane rozwiązanie, narazi bardzo kruchą większość w Sejmie, którą pieczołowicie umacniało przez całą jesień 2021 roku.
Nic dziwnego, że w szeregach koalicji rządzącej otwarcie mówi się o ogromnej frustracji szefa resortu zdrowia. Zarówno on, jak i rząd chcieliby przeciwdziałać pandemii znacznie skuteczniej i bardziej zdecydowanie, ale nie dostają na to zielonego światła od partii, która patrzy przede wszystkim na aspekty polityczne i reakcję elektoratu na rozważane działania. Od wielu miesięcy tajemnicą nie jest natomiast, że Polacy jako społeczeństwo nie patrzą przychylnie na dalsze ograniczenia związane z pandemią. Mający na głowie mnóstwo kryzysów obóz władzy nie chce więc dokładać sobie kolejnego.
Dlatego - jak podało 18 stycznia RMF FM - minister Niedzielski zagroził Nowogrodzkiej podaniem się do dymisji, jeśli jego rekomendacje co do sposobu walki z pandemią koronawirusa dalej będą lekceważone na rzecz czynników wyłącznie politycznych. Niedzielski chce przede wszystkim uchwalenia ustawy umożliwiającej pracodawcom kontrolowanie statusu szczepiennego pracowników. Dokument miał zostać przyjęty jeszcze przed czwartą falą pandemii, tymczasem jesteśmy już w piątej, a końca prac nad nim nie widać.
Minister wyraził się jasno i kategorycznie - ta ustawa jest dla nas, jako Ministerstwa Zdrowia, kluczem do zarządzania piątą falą epidemii. Kluczem, bez którego tą epidemią będzie trudno zarządzać
- skomentował sprawę Wojciech Andrusiewicz, rzecznik prasowy resortu zdrowia.
Asekuranctwa, które już w końcówce i na przełomie roku kosztowało życie kilkanaście tysięcy Polaków, kompletnie nie rozumie prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Jerzy Duszyński. Kiedy rozmawialiśmy z nim w przededniu szczytu czwartej fali pandemii, nie potrafił zrozumieć bierności rządu wobec zagrożenia.
Taka decyzja (o podjęciu zdecydowanych działań - przyp. red.) byłaby trudna wyłącznie krótkoterminowo. Długoterminowo przyniosłaby mnóstwo pozytywnych efektów nie tylko politykom, ale też tym ludziom, których to dotyczy
- tłumaczył.
Jak przekonywał nasz rozmówca, nie ma co się bać krótkoterminowego gniewu wyborców, skoro wybory są dopiero za dwa lata.
Do tego czasu w rodzinach ich wyborców, którzy są tak przeciwni szczepieniom, poumierają bliscy - dziadkowie, wujkowie, rodzice. To da tym wyborcom pewien asumpt do myślenia, co się stało, jak można było do tego dopuścić, czy można było tego uniknąć. Można było - szczepiąc się
- mówił prof. Duszyński.
Uczony już wówczas słusznie przewidywał, jak wielka będzie cena za próbę przeczekania czwartej fali pandemii.
To będzie kilka, kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt tysięcy niepotrzebnych śmierci
- ostrzegał. Jego słowa zmaterializowały się w zaledwie kilka tygodni od daty publikacji wywiadu. Biorąc pod uwagę, że piąta fala będzie kilkukrotnie wyższa od czwartej, łatwo sobie zobrazować, jak wysoką cenę za bierność władz zapłacimy tym razem.