Od 27 stycznia w wybranych aptekach można wykonać darmowe testy antygenowe na obecność koronawirusa. Limitu testów, które można przeprowadzić u tej samej osoby, nie ma, a czas oczekiwania na wynik testu to ok. 15 minut. Wynik jest wpisywany do systemu EWP (Ewidencja Wjazdu do Polski), a potwierdzenie infekcji oznacza automatyczne skierowanie na izolację.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl
O testowaniu w aptekach rozmawiamy z ekspertem. Prof. Jakub Swadźba, prezes spółki Diagnostyka, która prowadzi największą w Polsce sieć laboratoriów diagnostycznych w rozmowie z next.gazeta.pl wyjaśnia, że różnice między testami antygenowymi a PCR są istotne.
- Testy antygenowe są z powodzeniem używane w diagnostyce. Mają co prawda mniejszą czułość, niż testy PCR, ale po pierwsze są tańsze, a po drugie szybsze. Producenci wskazują, że skuteczność tego typu testów sięga 95-97 proc. Ja, opierając się na praktyce, powiedziałbym, że to raczej 70-80 proc, a ostatnio mówi się, że nie zawsze wykrywają wariant omikron - wyjaśnia prof. Jakub Swadźba.
Zdaniem eksperta testy antygenowe najlepiej stosować wtedy, gdy badany pozostaje w izolacji i chcemy sprawdzić, kiedy już kończy zarażać innych. - Testy PCR lepiej stosować, gdy pacjent podejrzewa, że może być zarażony, a jeszcze nie ma objawów choroby. Nie mam jednak wątpliwości, że rozszerzenie diagnostyki o często powtarzane testy antygenowe wykonywane przez odpowiednio przygotowany personel, to krok w dobrym kierunku, by rozpoznawać więcej przypadków COVID i te osoby izolować - wyjaśnia.
Jak zauważa nasz rozmówca, ważne jest, iż wykonanie testu w aptece kończy się wprowadzeniem danych do systemu i automatycznym skierowaniem na izolację. - Rozwiązanie, z którym mieliśmy do czynienia wcześniej, w którym apteki tylko sprzedawały testy, a nie wykonywały ich bezpłatnie, mogło prowadzić w większym stopniu do ukrywania testów pozytywnych wykonywanych w większym stopniu w domach - wyjaśnia prof. Swadźba.
- I chociaż według pesymistycznych scenariuszy większość Polaków w końcu zarazi się koronawirusem, to epidemię dobrze mieć pod kontrolą. Testy wykonywane w aptekach mogą być elementem zwiększonego systemu kontroli - mówi ekspert.
Rozmówca next.gazeta.pl podkreśla, że jak na razie system nie przewiduje możliwości przeprowadzenia darmowych testów genowych w laboratoriach. - To, z czym nie mogę się zgodzić, to wykonywanie bezpłatnych testów antygenowych wyłącznie w aptekach. Laboratoria diagnostyczne pierwotnie nie zostały uwzględnione w tej procedurze, choć od samego początku pobierają materiał do badań PCR m.in. w swoich punktach drive-through. Być może pod naciskiem lobbystów rządzący wybrali, by tego typu diagnostykę prowadziły apteki, pomimo braków doświadczenia - wyjaśnia prof. Swadźba.
- Sądzę jednak, że prostym rozporządzeniem diagnostyka za pomocą testów antygenowych mogła być umożliwiona również w laboratoriach. Są przecież stworzone do tego typu diagnostyki. Zatrudniają odpowiedni personel, który codziennie pobiera wymazy i krew na różne badania. Tymczasem wiele aptek nie chce wykonywać testów na COVID-19, bo boi się zakażeń. Mało tego, pobieranie próbek w aptekach budzi wątpliwości prawne, bo farmaceuta, zgodnie z przepisami, pobierać może jedynie próbki do badania skuteczności farmakoterapii, czyli będzie to wykonywał niezgodnie z prawem. Tego jednak nie da się zmienić rozporządzeniem i trzeba by zmienić ustawę, by farmaceutom nie zagrażały sankcje karne w przypadku jakichś błędów - wyjaśnia.
Zdaniem prof. Swadźby wykonywanie testów w aptekach wiąże się z jeszcze jednym problemem. - W odróżnieniu od szczepień, na które zgłaszają się przecież osoby bez objawów choroby (nikt z katarem czy gorączką szczepienia nie otrzyma), testować przychodzą się osoby raczej chore. Laboratoria są przygotowane na rozdzielenie tego strumienia ludzi, a w aptece to trudne. Pracownik ma się przebierać w specjalny strój ochronny, by obsługiwać klientów na test, a następnie zmieniać ubranie, by pracować w aptece czy w punkcie szczepień? - dopytuje ekspert.
W opinii profesora kwestia testowania w aptekach to kolejny przykład sytuacji, w której rząd ma pomysł, ale realizuje go bez konsultacji, przez co działanie wychodzi nieprofesjonalnie i mało skutecznie. - Podobnie było w przypadku projektu Profilaktyka 40+. Rząd uruchomił możliwość bezpłatnej diagnostyki, co wydaje się ruchem w bardzo dobrą stronę powszechnie potrzebnej profilaktyki - mówi. - W praktyce okazało się jednak, że zabrakło odpowiedniej akcji promocyjnej oraz poparcia lekarzy i przez pół roku skorzystało z tej możliwości jedynie kilkaset tysięcy pacjentów z kilku milionów uprawnionych - wyjaśnia.
Problemem jest to, że rządowy projekt nie przewiduje dodatkowej gratyfikacji dla lekarzy rodzinnych za skierowanie czy skonsultowanie pacjentowi nieprawidłowych badań, więc lekarze tych badań powszechnie nie zlecają. - Niezainteresowane taką diagnostyką okazały się też szpitale, które przecież mają zajmować się chorymi, a nie zdrowymi ludźmi. Diagnostyka jest stworzona do tego, by w tego typu programie uczestniczyć i testy dla osób w wieku ponad 40 lat wykonywać można w 500 naszych placówkach. Państwo powinno jednak zapłacić lekarzom za dodatkową wizytę, jeżeli przynajmniej jeden wynik z panelu odbiega od normy. Takie skierowanie na konsultację moglibyśmy w Diagnostyce wystawiać razem z nieprawidłowym wynikiem - wyjaśnia prof. Swadźba.