Jarosław Wolski: Że Rosjanie przegrali tę wojnę. Tymi siłami nie są już w stanie zrealizować głównego celu.
Przyczyny rosyjskiego ataku są de facto dziewiętnastowieczne: o sile państwa decyduje wielkość terytorium, liczba ludności i zasoby naturalne. Wokół takiego zbioru pojęć obraca się ideologia Putina. On realizuje to, co całkiem otwarcie obiecał reszcie świata w Bukareszcie w 2008 roku, czyli próbuje przeprowadzić sanację imperium. Przy czym nie chodzi o odbudowę jakiegoś ZSRR 2.0, chodzi o prosty wielkoruski szowinizm i podbijanie krajów, które mają być włączone do Rosji.
Już nie. Rosja zawsze utożsamiała swój rozwój z ekspansją na terytoria ościenne, ale po rozpadzie ZSRR zasady się zmieniły. Teraz chodzi o zebranie wszystkich ziem, które łączy paradygmat cywilizacyjny: jedna kultura, jedna religia i jeden alfabet. Czyli tam, gdzie litery piszemy grażdanką, tam są nasi. I na podstawie tego klucza Rosjanie dobierają sobie ofiary.
Tak. I na swoich zrzucają bomby, jeśli tamci nie chcą się łączyć po dobroci. Tyle że Rosja właśnie przegrała i na razie imperium nie wskrzesi.
Popełnili trzy błędy. Po pierwsze - nie docenili przeciwnika. Uważali, że armia ukraińska się rozbiegnie i nie będzie walczyć. Po drugie - źle oszacowali reakcję Zachodu, co jest naprawdę bardzo dziwne, bo Amerykanie i Brytyjczycy wyraźnie ostrzegali, jakie będą konsekwencje ataku. Najpierw Amerykanie zaczęli krzyczeć, że wiedzą, co Rosja chce zrobić, potem na Ukrainie wylądowali doradcy wojskowi i ruszyły potężne dostawy uzbrojenia, potem pojawiło się jeszcze więcej doradców, wreszcie amerykański wywiad spalił Putinowi cztery albo nawet pięć casus belli, ujawnili szykowane prowokacje. To wszystko zostało przez Putina bezmyślnie zlekceważone.
Putin to nie jest jednoosobowa działalność. On i jego otoczenie w sposób ewidentny nie docenili reakcji Zachodu, ale powody tego błędu są niejasne. Do tego dochodzi błąd trzeci: zadziwiające przecenienie własnych możliwości, czyli siły armii rosyjskiej. Zajmuję się zawodowo analizowaniem rosyjskiego wojska i nie mieści mi się w głowie, że można tak totalnie ominąć w planowaniu operacji wojskowej jego wady i słabe punkty. Jakby nie mieli dostępu do rzetelnych danych na swój własny temat.
Jednostki, które ruszyły na Kijów, to była militarna hałastra. Najgorsze, co mieli. I one w boju okazały się dokładnie takie, jak można było zakładać, czyli beznadziejne. Całą operację na północy Ukrainy prowadzono nieudolnie. Podręcznikowy przykład nieudolności.
Prawie wszystko. Mnie opadły ręce, kiedy się zorientowałem, że stosują cywilną łączność, ewentualnie mają w pojazdach jakieś radia z lat 70. Jak z taką beznadziejną łącznością można cokolwiek koordynować? Jeszcze rozumiem, że im nie wyszło lądowanie desantu w Hostomlu pod Kijowem, piloci nie mogli używać noktowizorów, desant przeprowadzili zatem nad ranem, okej, to się zdarza. Natomiast w ten wyłom w okolicach Kijowa skierowano absolutną hołotę, zbieraninę poborowych, którzy w dodatku byli umęczeni po poligonach. Taki poligon zimowy nie poprawia jakości wojska, on ją pogarsza. Jak ich tylko zobaczyłem - bo dość szybko trafili do ukraińskiej niewoli i zaczęły krążyć filmiki - zorientowałem się, że to dzieciaki. Dwa razy młodsi ode mnie.
Owszem.
To akurat proste. Awans w rosyjskiej armii to ogromny skok w hierarchii społecznej i w zarobkach. Oficer kontraktowy z kilkuletnim doświadczeniem zarabia w relacji do reszty zarobków tyle, ile u nas nieźle prosperujący informatyk. Cała reszta kraju poza dużymi ośrodkami klepie biedę, ale jeżeli jesteś specjalistą w armii, naprawdę zarabiasz niezłą kasę, możesz z tego utrzymać rodzinę na niezłym poziomie.
Dobrze i niedobrze. Nie mają problemu z naborem specjalistów, ale jednocześnie przepaść w zarobkach żołnierzy jest taka, jak w kapitalistycznej korporacji. W efekcie każdy, kto ma choćby odrobinę pomyślunku i dwie ręce do pracy, zaraz ucieka w jakąś specjalizację: a to wojska rakietowe, a to okręty podwodne albo obrona przeciwlotnicza, krążą łapówki, żeby awansować do określonego rodzaju wojsk, bo za kołem polarnym dostajesz plus 70 procent, w wojskach rakietowych plus 50 procent itd. Tymczasem w piechocie, która jeździ BWP i stanowi główną siłę, zostają same spady, najgłupsi, albo ci, którym się noga powinęła i już na niczym im nie zależy. Taką strategią płacową Rosjanie zafundowali sobie na podstawowych stanowiskach w armii selekcję negatywną.
Tak. Żołnierzy kontraktowych trzymają na stanowiskach specjalistów, a wkładkę mięsną w bojowych wozach piechoty wypełniają poborowymi. Co roku starają się zagnać w kamasze około 230 tysięcy chłopaków. Duża liczba. Trafiają do czołgów, artylerii. Na wojnę w Ukrainie wysłano poborowych z zeszłej wiosny, niby przeszkolonych, ale to są dzieciaki. Na progu życia. I kompletnie nie wiedzą, o co chodzi, dlaczego tam są, ich motywacja jest zerowa. Na miejscu trafili na Ukraińców, którzy przeszli przez wojnę w Donbasie, są ostrzelani, kule im świstały nad głowami, motywację mają jak mało kto, no i nienawidzą Rosjan - bo teraz to już jest nienawiść.
I wszyscy się głowią, jak to możliwe. W dodatku do ataku na Ukrainę rzucili siły mniejsze, niż miał przeciwnik, a to już totalne zaprzeczenie ich własnej doktryny wojennej. Ukraińcy mieli 240 tysięcy żołnierzy, ale od grudnia po cichu zwiększali siły, niektórzy pracownicy w Polsce dostawali karty poboru, albo dzwoniono do nich i namawiano: „Wracajcie, potrzebujemy ostrzelanych". I trwał wyjazd młodych mężczyzn z Polski do obrony przeciwlotniczej, obrony przeciwpancernej, do zakładów remontowych. Ukraińcy napompowali masę mięśniową do około 300 tysięcy żołnierzy jeszcze przed ogłoszeniem mobilizacji powszechnej. A Rosjanie rzucili się na nich zgrupowaniem dwustutysięcznym na siedmiu bardzo oddalonych od siebie kierunkach, czyli jeszcze dodatkowo rozproszyli te siły.
To jest szokujące. Pierwsze wyjaśnienie może być takie, że dowodzą tam idioci, ale oni idiotów raczej nie trzymają w wojsku na stanowiskach dowódczych. Być może armia jest bardziej zmurszała i skorumpowana, niż wszyscy sądziliśmy, a raportowanie w górę całkowicie fikcyjne, więc sami uwierzyli w brednie, którymi wszystkich naokoło karmili, że mają wspaniałe supernowoczesne wojsko. Inne pasujące wyjaśnienie może być takie, że nastąpiła jakaś genialna dezinformacja ze strony Ukraińców, ktoś podsunął Rosjanom takie, a nie inne dane - zrobił to jakiś podwójny agent - i tamci sami weszli na tę gigantyczną minę. Ale wtedy mielibyśmy do czynienia z akcją wywiadowczą na poziomie operacji „Overlord", gdy hitlerowcy myśleli, że desant będzie w Norwegii, a był w Normandii. Coś tego kalibru.
No to ciężko to zrozumieć. Dla mnie - osoby, która zajmuje się od dawna obserwowaniem armii rosyjskiej - to nieprawdopodobne, bo działania Rosjan tylko na dwóch kierunkach są w miarę sensownie prowadzone: przy wyjściu z Krymu i w rejonie Donbasu. Tam idzie im zgodnie z planem, a ich armia pokazuje się od profesjonalnej strony. Cała reszta to jest blamaż już nie na miarę pierwszej wojny w Czeczenii, ale wojny zimowej radziecko-fińskiej.
Tak. Jakby ktoś chciał Putinowi zdjąć gacie przez głowę, to lepiej by tego nie wymyślił. Oczywiście analitycy znajdą elementy, które w miarę zadziałały. I słusznie, bo trzeba tonować nastroje w stylu, że rosyjskie wojsko to idioci, onuce nic nie potrafią itd. To nieprawda. Zresztą armia rosyjska zawsze była armią wielkich zwycięstw i równie wielkich porażek, od jednych do drugich potrafili przechodzić bardzo płynnie. Ale tak czy inaczej w odbiorze społecznym, politycznym i medialnym Rosjanie się zbłaźnili. To nawet nie jest blamaż, tylko błazenada.
To też.
Zobaczymy, kto się następny wychyli po Ukrainie. Bo wychyli się na pewno, jakiś kraj poradziecki, któremu się nagle nie spodoba „rosyjski mir" i uzna, że Rosjanie są teraz tak słabi, że można im podskoczyć. Zobaczymy, co wtedy nastąpi. Nie zazdroszczę.
No oczywiście. Jeśli podwórkowy maczo w rodzaju Putina nagle zostaje bez spodni, to na kimś słabszym prędzej czy później będzie się musiał odegrać.
Nie. I na żadnym kraju NATO, bo jesteśmy silniejsi, a nie słabsi od niego.
Rosjanie zawsze prowadzą swoje operacje zbrojne wielowariantowo. Zakładają cel maksimum i do niego dążą, ale mają też scenariusze B i C, którymi w razie czego się zadowolą. Jeżeli w tej wojnie chodziło o zaanektowanie Ukrainy i zmianę rządu, to celem awaryjnym będzie powołanie jakiegoś kadłubka na wschodzie ze stolicą prawdopodobnie w Charkowie. Jeśli i to się nie uda, to mogą płynnie przejść do trzeciego wariantu, czyli poprzestać na wyrąbaniu korytarza z Krymu do Rostowa nad Donem, połączenia lądowego przez Mariupol.
Jeśli Ukraińcy utrzymają Charków aż do zawieszenia broni, które kiedyś przecież nastąpi, to Rosjanie zadowolą się korytarzem. To będzie oczywiście klęska, ale powiedzą, że od początku ich celem było połączenie Krymu z Rostowem. I lud rosyjski to kupi.
Jak? Tymi siłami? Ze stratami, które szacuję na 40 procent?
Spośród rosyjskich pojazdów aż 40 procent zostało wysadzonych w powietrze, spalonych lub uszkodzonych.
Nie korzystam z nich, bo ich liczby trzeba dzielić co najmniej przez dwa. Poza liczbą zabitych i rannych żołnierzy rosyjskich, to podają mniej więcej poprawnie.
Jeśli chodzi o stronę propagandową tej wojny, to pokazują absolutne mistrzostwo świata. Mają od tego doradców z Zachodu, no i ważne są też zdolności Zełenskiego jako aktora. Kiedy spojrzymy na działania ukraińskiego OPS-u w 2014 roku - chodzi o tę część armii, która zajmuje się operacjami psychologiczno-specjalnymi - to one były tak samo toporne, jak u Rosjan, a teraz sytuacja całkowicie się zmieniła i widzimy majstersztyk. Jestem pewien, że to efekt działania doradców NATO-wskich, bo ukraińska kampania jest kompleksowa, ma budować wsparcie dla Ukraińców na Zachodzie, przedstawiać ich w określonym świetle, ukrywają konsekwentnie swoje straty, ukrywają blamaże. Pamiętasz słynną kolumnę rosyjską w Kijowie, która dojechała do ZOO?
No więc to nie byli Rosjanie, tylko ukraińska kolumna zaopatrzeniowa, którą sami sobie wystrzelali, bo rozdali cywilom broń, cywile mieli słabe dowodzenie, zbyt chętne naciskali na spust i w bratobójczym ogniu zginęło 60 żołnierzy. Tyle że nikt o tym nie wie. To, co widzisz po stronie Ukrainy, jest dobrze przygotowanym przekazem propagandowym, wszystkie elementy się spinają, codzienne zdjęcia bohaterów z granatnikami przeciwpancernymi, a w tym samym czasie Ukraińcy tracą dziesiątki czołgów.
Prawda. Skończyło się paliwo, no to uciekli. Czasem przykryli sprzęt gałęziami, czasem zostawili na środku drogi. Na poziomie medialnym manipulacją jest to, że nie widać rozwalonego sprzętu ukraińskiego, który jest błyskawicznie cenzurowany.
Istnieją strony rosyjskie, gdzie masz pełno rozwalonych czołgów ukraińskich i martwych żołnierzy. Tylko to nie jest przez rosyjskie media wykorzystywane propagandowo, bo przecież obowiązuje narracja, że to nie żadna wojna, tylko mała operacja specjalna.
Ważne, że obie strony bardzo się pilnują, żeby nie było rozwalania jeńców. Niekoniecznie z powodów humanitarnych.
Jeśli żołnierze drugiej strony wiedzą, że jeńcy mają szansę przeżyć i są dobrze traktowani, to się chętniej poddają. Na to grają mocno Ukraińcy, dlatego pokazują żołnierzy rosyjskich dzwoniących do domu, pokazują, że ich karmią i nie biją, a jeśli to się zdarza, to nie wypływa. Do Rosjan dociera przekaz, że mają wybór: albo na polu walki zginąć, albo się poddać i przeżyć w obozie jenieckim. Bardzo mądre działanie. Podobnie jak akcja dzwonienia do matek jeńców, bo to bomba wrzucona w rosyjskie społeczeństwo: skoro z mediów oficjalnych się niczego nie dowiedzą, to dowiadują się pocztą pantoflową. Amerykanie tak samo robili w Iraku, widać wprawną rękę.
Musieliby ogłosić powszechną mobilizację, czyli powołać rezerwistów i wyciągnąć te wszystkie swoje naftalinowe dywizje. Bo mają zachomikowanych dwadzieścia dywizji ze sprzętem z lat 70. i 80., tylko trzeba by je sformować. To potęga. Przestarzała, ale jednak. Problem w tym, że to nie polega tylko na powołaniu dziadków-rezerwistów, przewiezieniu wyposażenia, trzeba tych ludzi de facto przeszkolić na nowo. Wartość rezerwisty po pięciu latach jest bliska zeru. On nic nie umie.
Jeżeli robiliby to w stylu bardzo sowieckim, to trzy miesiące, a jeżeli chcieliby to zrobić w miarę sensownie, to pięć do sześciu miesięcy. Co automatycznie przeciąga walkę do lata. Tu trzeba dodać, że część jednostek zaczęli mobilizować po cichu jeszcze przed wybuchem wojny i cztery rosyjskie brygady niebawem wejdą na Ukrainę. Mogą namieszać, bo Ukraińcy też już robią bokami i są zmęczeni.
Istnieje jeszcze wariant atomowy, ale to sobie pominiemy na razie.
Bo nie sądzę, żeby do tego doszło.
Miasto? Po co? Celem takiego ataku byłyby wojska. Broń jądrowa o małej sile do tego służy, żeby fizycznie zniszczyć żołnierzy, a nie bombardować miasta, bo to militarnie bez sensu.
Ale do tego nie dojdzie.
Najbardziej prawdopodobny wariant jest taki, że Rosjanie zrealizują jakiś mniejszy cel i usiądą do stołu rokowań. A Ukraińcy będą na tyle wyczerpani wojną, że się zgodzą coś oddać. Zresztą Zełenski co pewien czas wypuszcza balony próbne. Wydaje mi się, że będzie jeszcze jedna duża ofensywa Rosjan albo Ukraińców, próba przesilenia w jednym z ważnych miejsc za pomocą świeżych sił, potem nastąpi pat i wreszcie obie strony się dogadają. Rosjanie będą udawać, że od początku im chodziło o jakąś niewielką zdobycz oraz „zniszczenie groźnych instalacji amerykańskich".
Czy NATO miałoby siły na taką wojnę? Owszem. Byłoby w stanie bardzo prosto wybić Rosjanom z głowy rojenia o zwycięskim konflikcie konwencjonalnym. Przewaga NATO w powietrzu jest przerażająca, również w wojskach lądowych NATO ma przewagę. Już sam przerzut kilku brygad ze Stanów do Polski uniemożliwiałby Rosjanom lądową ofensywę nie tylko u nas, lecz także w krajach nadbałtyckich, zwłaszcza w sytuacji, kiedy czołówka armii rosyjskiej jest wykrwawiona. Pozostaje problem broni atomowej. I to jest karta przetargowa Putina.
NATO stara się postępować w taki sposób, żeby bezpośrednio nie prowokować Rosjan i moim zdaniem to jest mądre. Zdrowy rozsądek, a nie romantyzm czy inne emocje.
Owszem. I ten fakt na pewno wywołał wiele ciekawych przemyśleń wśród jego podwładnych i współpracowników.
Tak.
Dlatego biada kolejnemu krajowi, który po Ukrainie stwierdzi, że Rosja jest słaba i można nią pomiatać. To będzie pewnie jakiś konflikt lokalny w „ruskim świecie", na który Rosja odpowie w kompletnie niesymetryczny sposób i wystrzeli do wróbla z armaty.
Już mówiłem, że nie. Rosjanie wiedzą, że wojna z NATO to nie będzie wymiana uprzejmości, tylko wet za wet, teraz zrozumieli to jeszcze lepiej.
Wszyscy ciągle pytają o atom. „Putin oszalał, może nacisnąć guzik". Otóż nie oszalał. Jestem bardzo sceptycznie nastawiony do straszenia Polaków atomem, chodzi mi o te wszystkie opowieści, że nastąpi „deeskalujące uderzenie jądrowe". Albo: „Wejdą i walną atomówkę na Białystok". A dlaczego na Białystok? „A bo tak". A jak to się ma do ich doktryny wojennej? „A bo coś tam". To nie jest tak, że Putin będzie zrzucał atomówkę, żeby pokazać, że ma wielkie jaja.
Rosja nie ma na to sił. Strasznie boleję, że przez ostatnie lata tyle było straszenia Polaków, grania na naszych lękach, na naszym bólu historycznym i powtarzania, że „znowu będziemy sami", bo NATO jest słabe, bo artykuł piąty nie zadziała itd. Część polityków prawicy grała w tę grę, ale też część środowisk paranaukowych, bo geopolityki nie uważam za naukę. Kupa pięknych karier medialnych wyrosła na wmawianiu Polakom, że oto będzie kolejna Jałta, kolejny Poczdam, zaraz tu wejdą Rosjanie. Zobacz, jak ta cała narracja się teraz posypała. NATO działało aktywnie jeszcze przed wybuchem tej wojny. W dodatku działało na terytorium kraju, który nawet nie jest członkiem Sojuszu! Pomoc dla Ukrainy okazała się gigantyczna, bezpośredni udział w wojnie jest tylko niewielki krok dalej. Mamy największy kryzys w historii istnienia Sojuszu i jesteśmy świadkami tego, że NATO się sprawdza. Również militarnie. Więc jeśli pytasz, co powiedziałbym tym ludziom w kolejce po paszporty, to że mogą się czuć bezpieczni tak długo, jak długo Polska jest w NATO.
Poza tym my nie jesteśmy uznawani przez Rosjan za pole bezpośredniej agresji. Oni w najśmielszych swoich planach nie zakładają, że nas najadą, że będą chcieli podbić Warszawę, wymusić tu zmianę rządu - czyli to, co próbowali zrobić w Ukrainie. Jesteśmy poza osią agresji rosyjskiej. Dla nich sprawa jest prosta: Kaukaz, Białoruś, Ukraina. Więc dość już tego straszenia Polaków rosyjskim truchłem imperialistycznym wyciąganym z szafy.
Tak. Ale to były przeskalowane żądania, żeby w razie czego mieć z czego zejść.
Najgorsze właśnie nam przestało grozić, a mianowicie marginalizacja Polski w ramach NATO, wyrwanie polski ze struktur europejskich. To już minęło. Po najeździe Putina na Ukrainę tego już nie ma. Putin tak zjednoczył Zachód w trzy dni, jak przez 30 lat się wcześniej nie udało. To, co powiem, jest bardzo niezręczne, kiedy na Ukrainie pod bombami giną ludzie, ale moim zdaniem będziemy tylko odcinać kupony.
Pierwsza korzyść dla Polski to wzmocniona obecność NATO. Druga, że na Zachodzie przez długi czas - 15 lat co najmniej - nikt nie uwierzy w zapewnienia Rosjan, że się ucywilizowali. Wszyscy będą im patrzeć na ręce. Zanim armia rosyjska dojdzie do formy po tym, co ją spotkało na Ukrainie, to minie od ośmiu do 10 lat. Jednostki powietrzno-desantowe, lotnictwo, piechota muszą wyleczyć rany. Do 2030 roku mamy więc z grubsza spokój. Jeżeli w dodatku niezależne silne państwo ukraińskie obroni się i pozostanie na mapie - cała pula dla nas.
Tak. Dzięki nim. Gdyby Rosjanie zajęli łatwo Ukrainę i odgłowili armię, posadzili jakiś rząd w Kijowie, to nasza sytuacja zrobiłaby się nieciekawa.
Jesteśmy. Pytanie, czy to może być przydatne do pojednania polsko-ukraińskiego, czy dalej będziemy sobie wypominać Wołyń do końca świata.
Przez ostatnich kilkanaście lat widzieliśmy konsekwentnie realizowany plan przywrócenia Rosji mocarstwowości, odbudowy imperium, apogeum tego procesu nastąpiło latem zeszłego roku, kiedy Białoruś wpadła w ręce Putina po nieudanej kolorowej rewolucji. A jednak mimo zwasalizowania Łukaszenka nie zdecydował o wysłaniu białoruskich wojsk na front ukraiński, co namieszało potwornie, bo to była rzecz, która mogła w pewnym momencie przeważyć szalę. I zobacz, jak ten cały imperialny plan Putina zaczyna się walić jak domek z kart, bo jeśli Ukraina mu nie wyjdzie, to wzrośnie też autonomia Białorusi. Łukaszenka przecież wyciągnie z tego wszystkiego po swojemu wnioski. Czyli Rosjanie wracają do punktu wyjścia, ponieśli gigantyczne straty, wydali wielkie pieniądze i nie zyskali nic.
Musiałoby tam nastąpić przewartościowanie zarówno wśród elit, jak i wśród kontrelit, czyli tych, którzy mogliby się stać elitami władzy. A jeżeli poczytasz i posłuchasz głównych rosyjskich opozycjonistów na czele z Nawalnym, to są takimi samymi wielkoruskimi szowinistami jak Putin, tylko znajdują się w Gułagu, a nie w pałacach kremlowskich. Zamiana byłaby korzystna dla Zachodu na jakiś czas, aż resentymenty by odżyły. Jestem tu pesymistą i uważam, że niezależnie od przetasowań na szczycie władzy kurs neoimperialny Rosji zostanie utrzymany, bo taka jest logika funkcjonowania tego państwa, logika zaboru, podboju, dominowania nad sąsiadami, zawsze Rosja tak funkcjonowała.
Nigdy w historii Rosji tak się to nie skończyło, nawet raz. Taka zmiana w mentalności Rosjan musiałaby być rozłożona na wiele lat, a tymczasem poskrob sobie pod tym iPodem, modnym ciuchem czy fajnym autem, i zobacz, co zaraz wychodzi.
Na przykład.
No, może. To jeszcze nie byłoby tak źle. Ja raczej uważam, że usłyszysz o uciemiężonej Rosji, na którą czyhają wszędzie wrogowie, którzy chcą ją upokorzyć. Po ewentualnej wymianie Putina kurs neoimperialny zostanie przytłumiony, przez jakiś czas będzie wystawiony ktoś medialny, prozachodni i bardzo się będzie starał o zdjęcie sankcji, ale Rosja w swoje koleiny wróci.
***
Jarosław Wolski (1986) analityk OSINT, autor kilkuset publikacji w dziedzinie wojsk pancernych i zmechanizowanych oraz pięciu pozycji książkowych.