Marina Owsiannikowa zaprotestowała w poniedziałkowym wieczornym wydaniu studiu programu informacyjnego państwowej telewizji Pierwyj Kanał (zw. PK lub 1 TV). Dziennikarka stanęła za prezenterką z plakatem antywojennym w rękach, powtarzając kilkakrotnie "przerwijcie wojnę". Kamera pokazywała ją przez kilka sekund. Kobieta opublikowała wcześniej nagranie, w którym powiedziała, że wstyd jej za to, że uczestniczyła w tej propagandzie. Później kobieta została zatrzymana.
Podczas środowego wydania programu "Studio Biznes" Łukasz Kijek pytał Andrzeja Zauchę, wieloletniego korespondenta Faktów TVN w Moskwie o sprawę z rosyjską dziennikarką. Zdaniem dziennikarza zachowanie Mariny Owsiannikowej raczej nie było elementem propagandy. - Tego na razie nie możemy ocenić w żaden sposób. Ja bym jednak stawiał, że to przejaw odwagi. [...] Myślę, że mogła znaleźć się dziennikarka wśród dziesiątków tysięcy pracowników rosyjskiej telewizji, która była w stanie zaprotestować - powiedział.
Przeczytaj więcej informacji z Ukrainy na stronie głównej Gazeta.pl.
Okazuje się, że Zaucha ma wielu znajomych w rosyjskim środowisku dziennikarskim i wielu z nich ze strachu nie wie, jak może zaprotestować, mimo że nie zgadzają się z tym, co robią. - Ja znam wiele osób, które są potwornie sfrustrowane w środowisku dziennikarskim. Do wybuchu wojny propaganda rosyjska była nieprawdopodobnie odrażająca. W rosyjskiej propagandzie jest tak, że robili ją ludzie, którzy w nią nie wierzyli. Robili ją dla pieniędzy. Oczywiście sporo ludzi wierzy w to, co robi i robi to z samego serca, ale większość - a znam i znałem takich ludzi - pracowała tam dla ogromnych pieniędzy. Oni akurat wiedzą, jak znajdować prawdziwie informacje, wiedzą, jak to wygląda. Ja myślę, że to może być taki krzyk duszy, że ja jestem przeciwny. Wiem, że wielu moich znajomych, którzy boją się wyjść na ulicę, by protestować, bo za to grozi więzienie, pałowanie i skopanie przez rosyjski OMON, nie wie jak zaprotestować - wyjaśnił dziennikarz TVN w "Studio Biznes".
Początkowo podano, że zatrzymana po proteście Marina Owsiannikowa trafiła na komisariat w dzielnicy Ostankino. Jednak tam policjanci powiedzieli obrońcom praw człowieka, że na komisariacie jej nie ma. Niektóre media podawały już, że dziennikarka po prostu "przepadła" Ostatecznie prawnik skontaktował się z Owsiannikową w godzinach południowych kolejnego dnia. Po południu sąd na rozprawie uznał dziennikarkę za winną wykroczenia administracyjnego i wymierzył jej grzywnę w wysokości 30 tys. rubli. Według niektórych mediów grzywna nie dotyczy jednak demonstracji Owsiannikowej w studiu telewizji Pierwyj Kanał, tylko wpisu krytykującego rosyjską agresję na Ukrainę, który zamieściła wcześniej na Facebooku.
We wtorek przed południem dziennikarka napisała na Twitterze, że według jej prawnika grozi jej od 5 do 10 lat więzienia. - Nie żałuję. Mimo to potrzebuję waszego wsparcia - stwierdziła. Rosjanka rozmawiała także z brytyjskim dziennikiem "The Guardian", gdzie powiedziała o narastającej w niej frustracji. - Najpierw odwołali wybory gubernatora, potem zaczęli zakazywać niezależnych mediów, a potem otruli przywódcę opozycji Aleksieja Nawalnego. Mój gniew rósł. Doświadczałam dysonansu poznawczego, kraj nie szedł w dobrym kierunku - mówiła Owsiannikowa, która dodała, że czarę jej goryczy przelał wybuch wojny w Ukrainie.
****
Trwa rosyjska wojna przeciwko Ukrainie. Od pierwszych godzin napaści giną bezbronni cywile, a Rosjanie systematycznie atakują miasta i wsie. Zniszczenia są ogromne. Z kraju ogarniętego wojną próbują się wydostać miliony uchodźców. Potrzeby rosną z godziny na godzinę. Dlatego Gazeta.pl łączy siły z Fundacją Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), by wesprzeć niesienie pomocy humanitarnej Ukrainkom i Ukraińcom. Każdy może przyłączyć się do zbiórki, wpłacając za pośrednictwem Facebooka lub strony pcpm.org.pl/ukraina. Więcej informacji w artykule.
Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl.