Nadchodzi nowa era inflacyjna. Tego obawia się szef banku centralnego banków centralnych

Wyższa inflacja i wyższe stopy procentowe - to scenariusz, jaki może zagościć na świecie na dłużej. Tak ostrzega Agustin Carstens, szef Banku Rozrachunków Międzynarodowych. W tle są Chiny, Rosja, wojna w Ukrainie i COVID-19. W praktyce w Polsce kolejną podwyżkę stóp przez RPP mamy zagwarantowaną. Ale podnosić mogą wszyscy - uważa Carstens.

Agustin Carstens, dyrektor generalny Banku Rozrachunków Międzynarodowych (Bank for International Settlements - BIS) wygłosił we wtorek 5 kwietnia przemówienie w Genewie, które zatytułował "Powrót inflacji". BIS to najstarszy bank centralny na świecie (powstał w 1930 roku), który pierwotnie zajmował się zarządzaniem środkami z niemieckich reparacji po I wojnie światowej. Teraz funkcjonuje jako swego rodzaju bank centralny dla banków centralnych (które zresztą są jego udziałowcami, w tym nasz NBP). Ma siedzibę w Bazylei w Szwajcarii. I teraz szef tego banku ostrzega, że czas niskiej inflacji i niskich stóp procentowych może się kończyć, a polityki monetarne trzeba będzie przeformułować. 

Więcej wiadomości z gospodarki na stronie głównej Gazeta.pl>>>

"Możemy być u progu nowej ery inflacyjnej"

"Zmiana w środowisku inflacyjnym jest niezwykła. Gdybyście rok temu poprosili mnie rok o przedstawienie głównych wyzwań dla światowej gospodarki, mógłbym wam przedstawić długą listę, ale wysoka inflacja by się na nią nie załapała" - zaznacza Agustin Carstens na wstępie swojego oświadczenia. Tak naprawdę przez poprzednią dekadę wiele banków centralnych walczyło, by uniknąć deflacji, czyli spadku cen, który także jest szkodliwy dla gospodarki. Teraz będą musiały zmierzyć się z sytuacją przeciwną i powstrzymać rosnącą inflację, zanim wymknie się spod kontroli. 

Kluczowym przesłaniem jest to, że możemy być u progu nowej ery inflacyjnej. Siły stojące za wysoką inflacją mogą utrzymywać się jeszcze przez jakiś czas

- uważa Carstens. Przytacza też dane: blisko 60 proc. gospodarek rozwiniętych ma inflację w ujęciu rok do roku na poziomie ponad 5 proc. (ponad trzy punkty procentowe wyżej, niż wynosi typowy cel inflacyjny). To najwyższy udział od końca lat 80. XX wieku. W ponad połowie gospodarek rozwijających się inflacja jest powyżej 7 proc. Oczywiście wzrost inflacji nie wszędzie jest taki sam, wiele zależy od czynników lokalnych (czasem bardzo lokalnych, jak w przypadku Turcji, gdzie inflacja to już 60 proc.). Pojawia się jednak w zasadzie wszędzie, nawet w Szwajcarii, "kraju, o którym inflacja zapomniała", a gdzie obecnie ceny konsumentów rosną najszybciej od 2008 roku (w marcu poszły w górę o 2,4 proc. rok do roku). 

Agustin Carstens zauważa jeszcze jedną zmianę. Na początku ubiegłego roku wzrost cen obserwowany był w przypadku ograniczonej liczby towarów - głównie energii, żywności i towarów trwałego użytku (takich jak sprzęty AGD, meble czy samochody). Później to się zmieniło, zaczęły drożeć także usługi, a wzrost cen w tej kategorii często utrzymuje się dłużej, co może oznaczać, że i ogólny wskaźnik będzie podwyższony w dłuższym okresie. Inflacja rozlała się szeroko i widać to dobrze na poniższej grafice umieszczonej przez BIS - pokazuje ona udział koszyków konsumenckich z wysokim wzrostem cen w gospodarkach rozwiniętych (kolor czerwony) i rozwijających się (niebieski).

Szef BIS przyznaje, że prognozy większości ekonomistów (w tym jego banku) na 2021 rok okazały się zaskakująco niedoszacowane. Skąd zatem wziął się ten wzrost cen?

Dlaczego inflacja rośnie tak mocno?

Pierwszym czynnikiem jest niespodziewanie silne odbicie gospodarek po pandemicznym spowolnieniu, znacznie szybsze niż w innych pokryzysowych sytuacjach w ostatnich dekadach. Połączone było to z przesunięciem się popytu z usług na towary. Za tym nagłym i ogromnym popytem nie nadążała podaż. Mniej towaru, na który jest więcej chętnych oznacza wyższe ceny. To wszystko widzieliśmy wiele miesięcy temu, a teraz ten trend podbija jeszcze wojna w Ukrainie, przede wszystkim w przypadku cen surowców energetycznych i rolnych.

Jakby tego było mało, widać napięcia na rynku pracy - pracownicy, w obliczu wzrostu cen, żądają podwyżek, co grozi uruchomieniem się tzw. spirali cenowo-płacowej. "Pojawiają się również oznaki, że oczekiwania konsumentów, przedsiębiorstw i rynków finansowych dotyczące tego, jak wysoka będzie inflacja, stają się 'odkotwiczone'" - zauważa Carstens. Odkotwiczenie oznacza przekonanie, że ceny będą dalej mocno rosnąć, a takie oczekiwania też podbijają inflację. Zjawisko to wyjaśniał niedawno Wojciech Paczos w poniższej rozmowie z Mikołajem Fidzińskim:

Nie pomaga cofająca się globalizacja. Ze słów Carstensa można wywnioskować, że to efekt pandemii oraz wzrostu napięcia na linii Chiny - USA/Zachód, a także między państwami zachodnimi a Rosją. "Pandemia, a także zmiany w krajobrazie geopolitycznym już zaczęły zmuszać firmy do ponownego przemyślenia ryzyka związanego z rozszerzaniem się globalnych łańcuchów wartości" - czytamy w tekście jego wystąpienia. Skracanie łańcuchów dostaw i przenoszenie ich bliżej "domu" także wpłynie na wzrost cen. 

No i co teraz?

Carstens uważa, że to moment, w którym banki centralne powinny zmienić swoje nastawienie, by przystosować się do nowych inflacyjnych okoliczności. Jego zdaniem, bankierzy są świadomi ryzyk i "nikt nie chce powtórki z lat 70." (okresu wysokiej inflacji połączonej z zastojem gospodarczym). Kiedy jednak drożeje niemal wszystko, coraz trudniej uderzać precyzyjnie i zapewne konieczne będzie podnoszenie stóp procentowych, być może realne stopy (po uwzględnieniu inflacji) będą musiały wyjść poza poziom neutralny. To, jak stwierdza szef BIS, nie będzie ani łatwe, ani nie przysporzy bankom centralnym popularności. 

Tutaj warto zauważyć, że bankierzy centralni mają teraz trudne zadanie także z tego powodu, że zbyt mocne lub zbyt szybkie podwyżki stóp procentowych mogłyby przydusić wzrost gospodarczy. 

Agustin Carstens przestrzegł też polityków przed pokusą zrównoważenia wyższej inflacji lub wyższych stóp. "Kluczem do wyższego zrównoważonego wzrostu nie może być ekspansywna polityka pieniężna czy fiskalna. Musimy wzmocnić zdolność produkcyjną gospodarki" - powiedział.

Zobacz wideo Jak państwo może pomóc kredytobiorcom? Ekspertka: Nie idźmy w kierunku zamrażania WIBOR-u

Co zrobi RPP?

Wystąpienie dyrektora generalnego Banku Rozrachunków Międzynarodowych miało miejsce w dniu (5 kwietnia), w którym rynki finansowe mocno zareagowały na wystąpienie Lael Brainard z amerykańskiego banku centralnego. Jej zdaniem Fed powinien działać szybko i mocno, by obniżyć inflację i jest już w trybie "ciągłego" podnoszenia stóp. Brainard jest uważana za "gołębi" głos w Fed - czyli za zwolenniczkę raczej łagodnej polityki monetarnej (niskich stóp). Przeciwieństwem "gołębi" w bankach centralnych są "jastrzębie". I jastrzębi ton wypowiedzi Brainard wywołał spadki na giełdach w USA i Azji (bo koniec z pompowaniem w gospodarkę pieniędzy to mniej pieniędzy na rynkach). 

Dziś z kolei, czyli w środę 6 kwietnia, poznamy decyzję polskiej Rady Polityki Pieniężnej. Tutaj wszyscy spodziewają się kolejnej podwyżki stóp procentowych, pytanie tylko, jak duża ona będzie. Średnia oczekiwań zakłada wzrost o 50 punktów bazowych, czyli do poziomu 4 proc. Niewykluczone jednak, że podwyżka będzie mocniejsza - część ekonomistów (np. z mBanku) spodziewa się 75 punktów. 

Więcej o: