Fed kontra inflacja. Stopy w górę najmocniej od 22 lat. Dolary z "drukarki" pójdą do "niszczarki"

Amerykański bank centralny spełnił oczekiwania - w każdym razie ich część - i podniósł stopy procentowe, oddalając się jeszcze bardziej od porzuconego przed zaledwie kilkoma tygodniami zera. Podwyżka wynosi 50 punktów bazowych i jest najmocniejsza od 2000 roku. Trochę inny, niż się spodziewano, jest za to wydźwięk konferencji szefa Fed. I to widać po rynkowych reakcjach, w tym po kursach walut.
Zobacz wideo Jak możemy ochronić swoje pieniądze przed 12 proc. inflacją? Ekspert wyjaśnia

Fed podniósł stopy procentowe o 50 punktów bazowych - to najmocniejszy ruch w górę od 22 lat. Główna stopa znalazła się zatem w przedziale 0,75 - 1,0 proc. Decyzja w tej sprawie zapadła jednogłośnie w gronie członków FOMC (Federal Open Market Committee - Federalny Komitet do spraw Operacji Otwartego Rynku), czyli odpowiednika naszej RPP. 

Fed podniósł stopy procentowe. Najmocniej od 22 lat

Powodem podwyżki jest oczywiście inflacja, która w Stanach Zjednoczonych sięgnęła w marcu (to najnowsze dostępne dane) 8,5 proc. rok do roku i jest najwyżej od końca 1981 roku, czyli od 40 lat. W komunikacie po posiedzeniu Fed zauważa, że inflacja "pozostaje podwyższona".

Członkowie FOMC zwracają uwagę na rosyjską wojnę w Ukrainie, która podbija ceny surowców energetycznych i żywności. Do tego obawiają się, że koronawirusowe lockdowny w Chinach pogorszą sytuację z globalnymi łańcuchami dostaw, które przecież pozostają zakłócone już od dwóch lat - te problemy to także czynnik zwiększający inflację. 

Dolary z "drukarki" idą do "niszczarki" 

Tego mniej więcej wszyscy się spodziewali. Nieco inaczej wygląda kwestia drugiego elementu walki Fed z inflacją. Chodzi o zmniejszenie bilansu banku. Ten bilans potężnie napuchł w ostatnich latach do ogromnej i rekordowej kwoty około 9 bilionów dolarów. Fed zwiększał go, skupując aktywa - głównie obligacje skarbowe i papiery powiązane z kredytami hipotecznymi. Te operacje miały na celu poprawę płynności w sektorze finansowym i określano je popularnie jako "drukowanie" dolarów - amerykański bank centralny pośrednio dostarczał w ten sposób gotówki do gospodarki, próbując ją ożywić po kryzysach.

Teraz potrzebna jest operacja przeciwna, pieniądze trzeba z rynku ściągnąć - im ich mniej, tym mniej jest wydawane i tym większa szansa na ograniczenie inflacji (dokładnie tak samo jak działa to w przypadku wyższych stóp procentowych i ich wpływu na kredytobiorców). Czyli, kontynuując obrazowe porównania, zamiast "drukować" dolary, trzeba je wrzucić do "niszczarki".

Więcej wiadomości z gospodarki i świata na stronie głównej Gazeta.pl>>>

Oczekiwano, że amerykański bank centralny zacznie zmniejszać swój bilans po 95 miliardów miesięcznie. Tymczasem postanowił zacząć to robić dopiero od czerwca i to nie od razu w takim tempie - do sierpnia włącznie będzie ścinać z bilansu po 47,5 mld dol., a po 95 mld dolarów dopiero od września. 

Gołębi jastrząb Jerome Powell

I to był pierwszy sygnał, że Fed nie jest tak jastrzębi, jak można by w obecnej sytuacji zakładać. Jeszcze jedno krótkie wyjaśnienie: mianem jastrzębi w polityce monetarnej określa się zwolenników jej zaostrzania, czyli m.in. podnoszenia stóp. Po drugiej stronie są gołębie - oni opowiadają się za łagodną polityką, czyli niższymi stopami. W tym przypadku Fed zadziałał jastrzębio, podnosząc mocno (jak na amerykańskie doświadczenia) stopy i jednocześnie złagodził nieco tę decyzję, odsuwając w czasie redukcję bilansu. 

Potem na scenę wyszedł szef banku Jerome Powell i dorzucił jeszcze trochę lekko gołębiego przekazu. Po pierwsze, wykluczył jeszcze mocniejszą podwyżkę stóp, o 75 punktów bazowych, na kolejnym posiedzeniu - a część rynku obstawiała taką możliwość, szanse obstawiano nawet na 50/50. Stopy nadal będą rosnąć (przynajmniej kilka razy w tym roku), jednak nie w tak szybkim tempie - w każdym razie takie jest zdanie szefa Fed w tym momencie. 

Powell uważa też, że amerykańska gospodarka jest gotowa do ostrzejszej polityki monetarnej i wyższych stóp, wynagrodzenia idą w górę, ale nie ma ryzyka spirali cenowo-płacowej (czyli napędzania swego rodzaju koła inflacji poprzez konieczność podnoszenia płac, co daje konsumentom więcej pieniędzy do wydawania). 

- Powiedziałbym, że uważam, że mamy dużą szansę na miękkie lub miękawe lądowanie - powiedział też szef Fed (ang. "soft or softish landing" - to "softish" ma wydźwięk jak "mniej więcej miękkie"). Czyli jego zdaniem Stanom Zjednoczonym uda się wyjść z inflacyjnego zamieszania bez wyraźnego pogorszenia rozwoju gospodarczego czy wręcz recesji. Zauważa jednocześnie, że nie będzie to łatwe.

Czy to możliwe? Ekonomiści Pekao SA, komentując konferencję na Twitterze, napisali tak: "I wszyscy, podobnie jak szef Fed J. Powell, zastanawiamy się, czy uda się wylądować miękko, czy jednak droga do niższej inflacji wiedzie przez recesję. Historycznie raczej wiodła przez recesję". 

Giełda w euforii, dolar słabszy, umocnienie złotego

Inwestorzy początkowo nie do końca wiedzieli, jak zareagować na decyzję Fed. Pomogło wystąpienie Powella. Po tym, jak okazało się, że stopy jednak nie będą rosnąć o więcej niż 50 punktów bazowych miesięcznie, notowania amerykańskich indeksów poszybowały w górę. Ostatecznie S&P 500 zakończył sesję na Wall Street wzrostem o 2,99 proc. - to największy jednodniowy wzrost od maja 2020 roku. Technologiczny Nasdaq zakończył 3,19 proc. na plusie, a Dow Jones zyskał 2,81 proc. Dla rynków im późniejsze przykręcenie kurka z dolarami od Fed, tym lepiej. 

Osłabił się dolar - euro zyskało wobec amerykańskiej waluty około 1 proc. Umocnił się za to złoty - wyraźnie i wobec wszystkich głównych walut. 

Dla złotego ważne teraz będzie to, co zrobi Rada Polityki Pieniężnej. Decyzja w sprawie stóp procentowych w czwartek 5 maja - oczekiwana jest podwyżka o 100 punktów bazowych, czyli do 5,5 proc. Konferencja prezesa Adama Glapińskiego odbędzie się w piątek. 

Więcej o: