45,1 proc. - o tyle wyższe niż przed rokiem, według niedawnych danych GUS, były ceny skupu podstawowych produktów rolnych. Zboża (żyto, owies, pszenica, jęczmień) podrożały przez rok o 67-84 proc., drób czy bydło o ponad połowę, trzoda chlewna o jedną trzecią, mleko o 40 proc.
Przełożenie jest tu jasne - im drożej w skupach, tym potem drożej na sklepowych półkach. Warto też zwrócić uwagę, że w ostatnich miesiącach tempo wzrostu cen w skupach wyraźnie przyspieszyło - w kwietniu były one o 26 proc. wyższe niż w lutym.
Wniosek? Żywność będzie w najbliższych miesiącach bardzo silnym motorem krajowej inflacji.
Podobnych sygnałów dostarcza tzw. inflacja producencka. Ta w kwietniu wyniosła 23,3 proc. rok do roku. Był to zdecydowanie najwyższy odczyt w XXI wieku.
Inflacja producencka pokazuje, o ile rok do roku wzrosły ceny u producentów - czyli zanim trafiły do hurtowni, sklepów czy kolejnych fabryk (jako komponenty, surowce itd.). Traktowana jest jako wyprzedzający wskaźnik tego, co wkrótce będzie działo się z cenami dla konsumentów. Wniosek jest prosty - presja na dalszy wzrost cen na sklepowych półkach i naszych rachunkach wzmaga się.
Przez dwa miesiące - marzec i kwiecień - ceny u producentów podskoczyły o ponad 8,6 proc., od początku roku o ponad 12 proc.
Według obecnych prognoz ekonomistów - czy to rynkowych, czy z NBP - szczyt inflacji powinniśmy zobaczyć w okolicach sierpnia br. Na jakim poziomie? Tu rozstrzał prognoz jest spory, od ok. 15 do nawet 20 proc.
Kluczowe jest jednak to, że nawet jeśli szczyt inflacji w końcu osiągniemy, to schodzenie z niego będzie trwało zapewne kilka lat - część ekonomistów mówi o około trzech latach, inni i o czterech-pięciu. Słowem - inflacji w celu NBP (tj. 2,5 proc., czy traktując go szerzej - 1,5-3,5 proc.) nie zobaczymy przez lata.
To bardzo ważne. Nawet jeśli inflacja (czyli TEMPO wzrostu cen) już nie będzie przyspieszała, to ogólny poziom cen w gospodarce (w sklepach, na stacjach paliw, na rachunkach za media itd.) wciąż będzie szybko rósł - tylko trochę wolniej niż w ostatnich miesiącach.
Pierwszy odczyt inflacji za maj poznamy we wtorek 31 maja. Niemal na pewno będzie on wyższy od kwietniowego, tj. 12,4 proc.
Wokół wskaźnika inflacji publikowanego przez GUS narosło ostatnio sporo mitów i wątpliwości. Dane urzędu podważał m.in. przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk, przekonując, że "prawdziwa inflacja to 22 procent".
Gwoli wyjaśnienia, Tusk bazował prawdopodobnie na badaniu cen w sklepach spożywczych przygotowanym przez UCE Research, Hiper-Com Poland i Wyższą Szkołę Bankową. Przypomnijmy - GUS-owska inflacja bada ceny także w wielu innych miejscach - np. w innych sklepach (m.in. butikach, sklepach meblowych itd.), na stacjach paliw, w punktach usługowych, w bankach, u ubezpieczycieli, w hotelach, restauracjach, miejscach kultury i rekreacji itd.
GUS bada zmiany cen (ponad 230 tys.!) określonego koszyka dóbr i usług. Koszyk jest reprezentatywny dla "przeciętnego Kowalskiego", ale jednak oczywiście każda i każdy z nas ma (nieco lub znacznie) inny zestaw tego, co kupuje, a zatem i inną osobistą inflację.
Natomiast sam fakt, że pojawia się sporo niedowierzania w inflację GUS-owską (w kwietniu, przypomnijmy - 12,4 proc. rok do roku) jest warte wyjaśnienia. Można odnieść wrażenie, że "odczuwalna" inflacja przez wielu Polaków jest znacznie wyższa. Dlaczego?
Powodów może być kilka. Po pierwsze, to wskazany już wcześniej fakt, że "każdy ma swoją inflację", która dla wielu może być wyższa od GUS-owskiej. Po drugie - milionom Polaków kurczy się budżet domowy z powodu wzrostu rat kredytu, choć one akurat nie liczą się przecież do wskaźnika inflacji (a mają, według planu NBP, właśnie inflację w perspektywie kolejnych miesięcy hamować). Wzmagają jednak poczucie drożyzny.
Po trzecie i zapewne bardzo ważne - tak się ułożyło, że najmocniej drożeje obecnie to, czego Polacy kupują najwięcej. Najszybciej (i szybciej niż 12,4 proc. rok do roku) rosną ceny np. energii, żywności czy paliwa. To kategorie, które stanowią największą część naszych wydatków.
Według danych GUS, przez rok ceny w kategorii "użytkowanie mieszkania lub domu i nośniki energii", w której mieszczą się m.in. ceny prądu czy gazu, poszły w górę o 19,5 proc. Gdyby - teoretycznie - w ogóle nie podrożały, "zdjęłoby" to ze wskaźnika inflacji aż ok. 3,8 pp. (w więc inflacja wynosiłaby nie 12,4 proc., ale "tylko" ok. 8,6 proc.). Znacząco drożeje też żywność i transport (według GUS rok do roku kolejno o 12,7 proc. i 21,1 proc.), które z kolei dokładają do wskaźnika inflacji kolejno ok. 3,4 pp. i 2 pp.
Fakt, że najmocniej rosną ceny tego, z czym najczęściej mają do czynienia, może kształtować naszą percepcję inflacji jako wyższej niż podaje GUS.
Po czwarte - inflacja pokazuje to, jak urosły (przeciętnie) ceny w Polsce przez ostatni rok, czyli w przypadku kwietniowego odczytu 12,4 proc. od kwietnia 2021 r. do kwietnia 2022 r. Słowem - zawiera w sobie podwyżki cen zarówno zaordynowane niedawno, jak i np. w maju 2021 r.
Problem w tym, że teraz ceny rosną znacznie gwałtowniej niż rok temu. Widać to wyraźnie po danych dotyczących inflacji w ujęciu miesiąc do miesiąca.
Tylko w pierwszych czterech miesiącach 2022 r. przeciętnie ceny w Polsce poszły w górę o 7 proc. i to pomimo tarczy antyinflacyjnej, która je i tak nieco obniżyła. Słowem - większość z rocznego wzrostu cen (12,4 proc.) zadziała się w ostatnich miesiącach, a to przecież nasze najnowsze doświadczenia mają największy wpływ na percepcję inflacji czy drożyzny. Gdyby - zupełnie teoretycznie - ceny przez rok rosły w takim tempie, jak w okresie styczeń-kwiecień br., to roczna inflacja sięgnęła blisko 23 proc.
Z drugiej strony, warto przypomnieć, że obecnie inflacja jest "zaniżona" wskutek tarcz antyinflacyjnych. Ministerstwo Finansów szacuje, że gdyby nie one, wskaźnik byłby o ok. 1,5-2 pp. wyższy, NBP mówi nawet o 2,1 pp. Słowem - gdyby nie tarcze, inflacja w Polsce w kwietniu nie wynosiłaby 12,4 proc., ale ok. 14-14,5 proc. Można więc powiedzieć, że czynniki, które napędzają wzrost cen, robią to w tempie ok. 14-14,5 proc., ale część kosztów inflacji bierze na siebie państwo (w postaci tarcz) i stąd oficjalny wskaźnik GUS to "tylko" 12,4 proc.