Polski samochód elektryczny miał podbić rynek. Miał być jednym z elementów obietnicy - dość pochopnie - złożonej przez premiera Mateusza Morawieckiego. Zapowiadał on, że do 2025 roku w Polsce będzie milion elektrycznych samochodów.
Za realizację projektu elektrycznego samochodu odpowiada spóła ElectroMobility Poland. Rządzący zrobili wiele, by miała komfort działania - specjalnie dla niej napisano nawet ustawę. "Lex Izera" pozwoliła na uruchomienie budowy fabryki w Jaworznie. Prezydent Andrzej Duda podpisując ustawę w 2021 roku zapewniał, że zapewni ona skok technologiczny na niespotykaną wcześniej skalę. Samochodowa inwestycja miała być elementem odbudowy polskiego przemysłu.
Tyle tylko, że po kolejnym roku stan polskiego przemysłu samochodów elektrycznych przypomina stan przemysłu stoczniowego. A Izera może stać się drugą symboliczną stępką.
Jak bowiem inaczej ocenić postępy prac nad samochodem. Spółka EMP, jak wyjaśnia "Rzeczpospolita", do końca 2021 roku zatrudniała 60 osób. I na stworzenie supersamochodu już wydała 69 mln zł.
Powstały projekty linii produkcyjnych, jest koncepcja produkcji. Tyle tylko, że rząd zapowiadał, że na inwestycję wyda 5 mld zł.
EMP nie dokonało nadal wyboru dostawcy platformy, najważniejszy element auta wciąż jest bowiem niewiadomą. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" przedstawiciel spółki tłumaczy zwłokę pandemią. - Analizujemy i rozważamy różne opcje projektowe - mówi Paweł Tomaszek, dyrektor ds. komunikacji i rozwoju biznesu EMP. Rządzący zapominają, że "państwowy" samochód elektryczny nie powstaje w próżni. Koncerny motoryzacyjne wprowadzają na rynek nowe generacje pojazdów - ze znacznie wydajniejszymi akumulatorami, wyposażone w nowoczesne systemy omijania przeszkód czy wspomagania kierowcy. Warto, by w efekcie prac nad izerą powstał samochód, który nie będzie odstawał od konkurencji.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl