Podjęliśmy działania zmierzające do tego, żeby prąd do każdej rodziny, gospodarstwa domowego, do 2 tys. kWh [rocznie - red.], był po cenie stałej, w gruncie rzeczy dotychczasowej. Krótko mówiąc - cena nie będzie zwiększana
- mówił we wtorek w Pruszkowie prezes PiS Jarosław Kaczyński. Przekonywał, że to oznacza brak zmian dla około 2/3 gospodarstw domowych. Kaczyński zapowiedział też, że rząd zachęca do oszczędzania energii i że "jeżeli ktoś zmniejszy zużycie w stosunku do poprzedniego roku o co najmniej 10 procent, to będzie miał dalsze ulgi". Dodawał, że "dla tych, którzy będą oszczędzać, to jeszcze można te procenty powiększyć, nie wiem do ilu dokładnie".
Szef PiS nie podał szczegółów rozwiązania, w najbliższych dniach ma je przedstawić premier Mateusz Morawiecki. Weszłoby ono w życie od 2023 r., gdy zaczną obowiązywać nowe taryfy ustalone pod auspicjami Urzędu Regulacji Energetyki.
Wiadomo, że gdyby ceny energii dla gospodarstw domowych były ustalane zupełnie rynkowo, a nie regulowane, mogłyby od nowego roku być nawet ponad dwukrotnie wyższe niż obecnie. W ujawnionym w czerwcu przez OKO.press liście do przedstawicieli rządu prezes URE ostrzegał, że taryfy dla energii elektrycznej dla gospodarstw domowych mogą w 2023 r. wzrosnąć nawet o 180 proc.
Sam pomysł ograniczeń cen energii, ale tylko do pewnego zużycia, nie jest nowy. Prezes Kaczyński czy premier Morawiecki zapowiadali takie rozwiązanie już w poprzednich tygodniach. Idea idzie zresztą w parze z poradami ekspertów oraz stanowiskiem UE, która nawołuje do oszczędzania energii.
Tego typu rozwiązania z jednej strony zachęcają do oszczędzania, a z drugiej powodują, że problemy z rachunkami są mniejsze
- mówi w rozmowie z Gazeta.pl Dawid Czopek, zarządzający funduszem Polaris FIZ. Z kolei prezeska Forum Energii Joanna Pandera określiła plan przedstawiony przez Kaczyńskiego jako "ciekawe rozwiązanie".
Bardzo ciężko jest jednoznacznie powiedzieć, czy blokada cen energii elektrycznej na poziomie zużycia 2 tys. kWh rocznie to dużo czy mało. Wiele zależy od wielkości gospodarstwa domowego czy liczby i typu urządzeń elektrycznych (prosty przykład - czy w domu jest płyta indukcyjna, czy kuchenka gazowa).
W rozmowie z Gazeta.pl Dawid Czopek limit 2 tys. kWh nazywa jednak "oszczędnym". Oczywiście, lepszy taki niż żaden, ale jednak nie ulega wątpliwości, że to próg na tyle ambitny, że powinien zmusić wiele gospodarstw domowych do oszczędzania energii. Zapewne gospodarstwa jedno- czy dwuosobowe w takim limicie mają szansę się zmieścić, ale już np. gospodarstwa wieloosobowe, np. rodziny z dziećmi - nie tylko w domach, ale także blokach - zużywają często rocznie po 3-4 tys. kWh. Zresztą z samych słów Kaczyńskiego wynika, że około 1/3 gospodarstw domowych zużywa więcej energii niż 2 tys. kWh na rok.
Akurat jutro - w czwartek 15 września - Główny Urząd Statystyczny poda dane za 2021 r. o zużyciu energii elektrycznej przez gospodarstwa domowe, ale zapewne dane nie będą diametralnie różne od tych z 2020 r. A w 2020 r. zużycie energii elektrycznej na jedno gospodarstwo domowe wyniosło przeciętnie 1996 kWh (czyli w zasadzie tyle, co naznaczony przez Kaczyńskiego limit), przy czym w miastach było to 1752,5 kWh, a w na obszarach wiejskich 2 486,2 kWh.
Kaczyński rzucił na razie tylko próg 2 tys. kWh rocznego zużycia, ale nie wiadomo, jak rozwiązanie będzie wyglądać w szczegółach. Mnożą się pytania np. o rodziny korzystające z pomp ciepła (zużywających prąd) albo ładujących samochody elektryczne czy o rozróżnienie gospodarstw wieloosobowych od jednoosobowych. One na razie pozostają bez wiążącej odpowiedzi.
Czy blokada cen energii na dotychczasowym poziomie do zużycia 2 tys. kWh to realna oszczędność? Tak. Choć z drugiej strony ci, którzy przekroczą to zużycie, dostaną po kieszeni zapewne bardzo mocno (wiele zależy też od ostatecznego kształtu zapowiedzianego przez Kaczyńskiego systemu rabatów dla oszczędnych).
Dziś na rachunku większość z nas ma cenę netto ok. 40 gr za 1 kWh energii - bez dystrybucji. Natomiast obecną cenę energii elektrycznej na rynku można szacować na ok. 1,50 zł/kWh - choć to się bardzo mocno zmienia. Dodając opłaty dystrybucyjne, z dzisiejszych ok. 70 gr za kilowatogodzinę cena energii mogłaby wzrosnąć nawet do 1,70-1,80 zł, gdybyśmy płacili rynkowe ceny
- wylicza Dawid Czopek z Polaris FIZ. Słowem - jeśli zużycie ponad 2 tys. kWh rocznie będzie "karane" taryfami zbliżonymi do obecnych cen rynkowych (a jeszcze rząd będzie chciał motywować do oszczędności energii - to będzie miało to jakiś sens), to te dodatkowe kilowatogodziny mogłyby być nawet o ponad 100 proc. droższe niż obecnie.
To bardzo zgrubne wyliczenia, ale zakładając łączną cenę energii (razem ze wszystkimi innymi składnikami rachunku oraz obniżonym podatkiem VAT 5 proc.) dziś na poziomie 0,70 gr/kWh, koszt dla gospodarstwa domowego zużywającego 2 tys. kWh rocznie to ok. 1,4 tys. zł na rok. Do takiego zużycia cena w 2023 r. - wedle zapowiedzi Kaczyńskiego - się nie zmieni.
Jeśli jednak dane gospodarstwo domowe zużywa np. 3 tys. kWh energii rocznie, a cena za każdą dodatkową kilowatogodzinę ponad limit 2 tys. kWh będzie wynosić np. 1,75 zł, to rachunki za prąd wzrosną w skali roku z ok. 2,1 tys. zł obecnie do ok. 3150 zł w 2023 r. Przy zużyciu 4 tys. kWh na rok rachunki za prąd w skali roku wzrosłyby z ok. 2,8 tys. zł obecnie do ok. 4,9 tys. zł w 2023 r.
Słowem - można szacować, że każde dodatkowe 100 kWh ponad limit 2 tys. kWh rocznie (o ile cena będzie zbliżona do obecnych rynkowych) będzie oznaczać w skali roku wyższe koszty energii o przynajmniej ok. 100 zł wyższe. 1 tys. kWh ponad próg to zapewne ponad tysiąc złotych więcej rocznie za prąd. Takie zwyżki zdecydowanie będą motywowały do wieczorów przy świecach.