Kijów tonie w ciemnościach przez brak prądu. Wolontariuszka: Coraz więcej potrąceń dorosłych i dzieci

- Bardzo szybko robi się ciemno i w mieście panuje całkowity mrok. Wielu kierowców nie widzi osób przechodzących przez jezdnię. Odnotowujemy wiele wypadków drogowych - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Iwana, wolontariuszka z Kijowa. Przyznaje też, że przez chroniczny brak prądu musi pracować w coraz gorszych warunkach. - Nawet podczas nalotów. Co jednak mamy robić? Ludzie czekają - stwierdziła.

Ukraina boryka się z problemem niedoboru energii elektrycznej. Na skutek rosyjskich ostrzałów wiele stacji transformatorowych zostało bowiem kompletnie zniszczonych, co sprawia, że w wielu miastach prądu nie ma w ogóle, a w innych jest on włączany wyłącznie w określonych godzinach.

Zobacz wideo Szrot o KPO: Prezydent ma powody do swojego sceptycyzmu

Brak prądu na Ukrainie. Wolontariuszka mówi, czego brakuje

O tym, jak żyje się w warunkach ciągłego niedoboru elektryczności w rozmowie z Gazeta.pl opowiedziała Iwana, mieszkanka Kijowa. Okazuje się, że brak elektryczności wiąże się z dość nieoczekiwanymi zagrożeniami. 

- Bardzo szybko robi się ciemno i w mieście panuje całkowity mrok. Wielu kierowców nie widzi osób przechodzących przez jezdnię — wyjaśnia kobieta, która na co dzień działa jako wolontariuszka w organizacji niosącej pomoc Ukraińcom. - Odnotowujemy wiele wypadków drogowych. Dochodzi do coraz większej liczby potrąceń dorosłych i dzieci - dodaje.

Jak wyjaśnia, w Ukrainie brakuje kamizelek odblaskowych, opasek, latarek, tymczasem powinni mieć je wszyscy, którzy poruszają się po terenie miasta i poza nim. Iwana podkreśla:

- Gdybyśmy mogli rozdawać odblaskowe kamizelki, szelki, uratowalibyśmy wiele żyć

Nie ma prądu, wody powyżej trzeciego piętra, kaloryfery ledwie ciepłe

Iwana opisała też inne trudności związane z brakiem elektryczności.

- Prądu nie ma przez większość dnia. Oprócz regularnych wyłączeń często zdarzają się też awaryjne. To niezwykle utrudnia nam pracę i życie. Gdy nie ma prądu, pompy nie działają, nie ma więc wody powyżej trzeciego piętra. A w Kijowie nie brakuje budynków dużo wyższych - 16-piętrowych i nie tylko

- wyjaśnia rozmówczyni Gazeta.pl. Problemy dotyczą też ogrzewania. - Z tego, co obserwuję, to w 90 proc. przypadków kaloryfery są ledwie ciepłe - mówi. 

Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl

Mieszkanka Kijowa: Boimy się zimy. Koszty energii z agregatu wysokie

Iwana przyznała też, że mieszkańcy Ukrainy z coraz większym niepokojem patrzą w kalendarz i za okno. - Jesteśmy zaniepokojeni zimą. Nikt jednak nie zostawia innych na pastwę losu. Najważniejsze, by nie dopuścić, żeby w trakcie mrozów infrastruktura ulegała kolejnym zniszczeniom — zaznacza. 

Rozmówczyni Gazeta.pl wyjaśniła też, że agregaty prądotwórcze nie rozwiążą wszystkich problemów. - Zakup takiego urządzenia to spory problem. Koszty eksploatacji też są niewiarygodnie wysokie - stwierdza wyjaśniając, że wielu osób nie będzie po prostu stać na prąd z agregatu. 

Iwana podkreśliła też, że organizacja, w której pracuje, działa w coraz gorszych warunkach. - Wraz z innymi wolontariuszami pracuję bez światła, nawet podczas nalotów. Jesteśmy jedyną organizacją w Kijowie, która działa w ten sposób. Co jednak mamy robić? Ludzie czekają - podsumowuje. 

WHO: Spodziewamy się, że kolejne 2-3 mln ludzi opuści domy

O potencjalnie niebezpiecznych skutkach ataków na ukraińską infrastrukturę mówi w ostatnim oświadczeniu Światowa Organizacja Zdrowia. 

- Nadchodząca zima zagrozi życiu milionów ludzi na Ukrainie - stwierdził Hans Kluge, dyrektor regionalny WHO na Europę. "Spodziewamy się, że kolejne 2-3 mln ludzi opuści swoje domy w poszukiwaniu ciepła i bezpieczeństwa" - dodał.

Więcej o: