Od ponad roku kilka grup produktów spożywczych ma zamrożone ceny. W intencji rządu Viktora Orbána, każdy obywatel miał prawo kupić podstawowe rodzaje mleka, jajek, oleju słonecznikowego, mąki, cukru, ziemniaków, mięsa z kurczaka i wieprzowego po cenie, która nie obciąża kieszeni galopującą inflacją. Po kilku miesiącach okazało się jednak, że ceny gwarantowane doprowadziły do braków w zatowarowaniu. Okresowe braki cukru, mleka czy mąki stały się na Węgrzech codziennością.
Sklepy, szczególnie te sieciowe, mają określone ilości towaru po cenach rządowych. Klienci mimo limitów wykupują je w ciągu kilkunastu minut od otwarcia placówki. Dlatego węgierskie media pełne są poradników - jak kupić podstawowe towary po niższych cenach. Rada jest jedna - zakupy trzeba robić rano, bo po zniknięciu towaru z półek, powróci on tam dopiero następnego dnia przed otwarciem.
W efekcie całego zamieszania na Węgrzech zmieniają się nastroje społeczne. W mediach społecznościowych krąży np. zdjęcie zrobione w jednym z marketów. W miejscu, gdzie znajdował się cukier, ktoś umieścił hasło "csak a Fidesz" (węgierski "Tylko Fidesz") będące sloganem wyborczym partii Viktora Orbána.
I trudno się temu dziwić, bo ceny żywności w sklepach na Węgrzech wzrosły w ciągu zaledwie jednego roku o 49 proc. Pojedyncze produkty zdrożały jednak jeszcze bardziej - jajka o ponad 100 proc., sery o 83 proc., chleb o 83 proc., masło o ponad 77 proc. Inflacja wyniosła w grudniu 24,5 proc. w ujęciu rocznym wobec 22,5 proc. w listopadzie. Na Węgrzech zdecydowanie więc nie widać tego, co w większości krajów UE, czyli pierwszych oznak dezinflacji.
Sytuacja jest na tyle zła, że sam premier Viktor Orban przyznał nawet niedawno, iż kraj przeżywa najtrudniejszy okres od upadku komunizmu.
Według ostatniej decyzji węgierskiego rządu - zamrożenie cen ma obowiązywać co najmniej do końca kwietnia tego roku.