Kilka dni temu Narodowy Bank Polski przedstawił wyniki ankiety przeprowadzonej przez "Obserwator Finansowy" (medium, którego właścicielem jest NBP) wśród ponad 100 ekonomistów. Wynika z niego, że blisko połowa respondentów uważa, że RPP obniży stopy jesienią br. (we wrześniu lub czwartym kwartale). Jednocześnie przestrzeń ku temu widzi mniejszy odsetek badanych - 36 proc.
To rodzi pytanie - jak to jest, że część ekonomistów jest zdania, że RPP obniży stopy pod koniec 2023 r., choć jednocześnie uważa, że byłby to błąd.
Jak popatrzymy sobie na dyskusje ekonomistów analizujących profesjonalnie politykę pieniężną oraz na raporty analityczne banków, w tym dużych zagranicznych - to niestety wyłania się obraz, w którym nasilają się oczekiwania, że ta decyzja RPP [o obniżce stóp - red.] będzie podyktowana czynnikami politycznymi przed wyborami. Ten pogląd zaczyna się przebijać
- powiedział w "Studiu Biznes" w Gazeta.pl dr Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole oraz wykładowca w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Dodał, że jest to dla niego sytuacja "absolutnie wyjątkowa".
Z krajów UE czy krajów rozwiniętych nie jestem w stanie wskazać banku centralnego, w odniesieniu do którego byłyby formułowane takie spekulacje
- mówił Borowski.
Główny ekonomista Credit Agricole wskazywał też, że w jego opinii w 2023 r. nie będzie przestrzeni do obniżek stóp procentowych - z powodu wchodzenia Polski i UE w fazę ożywienia gospodarczego (co będzie czynnikiem presji płacowej i inflacyjnej) oraz tego, że prawdopodobnie wzrost gospodarczy w Polsce w 2023 r. będzie wyższy niż oczekiwał NBP w marcowej projekcji.
Trudno nazwać dobrą sytuację, gdy spadają realne wynagrodzenia. Ale z drugiej strony sytuacja na rynku pracy jest bardzo dobra - bezrobocie jest niskie, firmy wciąż szukają pracowników
- mówił Borowski, komentując najnowsze dane gospodarcze. Dodawał, że według niego mamy do czynienia z "miękkim lądowaniem" gospodarki i w tym sensie sytuacja w Polsce jest przyzwoita. - Do dobrej brakuje oczywiście niskiej i stabilnej inflacji - mówił główny ekonomista Credit Agricole.
Nasza prognoza średniorocznej inflacji w 2023 r. to nieznacznie poniżej 12 proc., w kolejnym roku 4,7 proc. W kolejnych inflacja będzie się stopniowo obniżać. Natomiast najważniejsze jest to, że bardzo daleko mamy moment, w którym trwale zbliżymy się do celu inflacyjnego NBP
- powiedział w "Studiu Biznes" Borowski. Podkreślał, że cel inflacyjny w Polsce to punktowo 2,5 proc. Rzeczywiście, w średnim okresie może wahać się w granicach 1,5-3,5 proc. i NBP uznaje to za sytuację w porządku, ale jednak tym docelowym kierunkiem banku centralnego (zgodnie z celem inflacyjnym) powinno być sprowadzenie inflacji do 2,5 proc. To trochę inne spojrzenie niż serwowane regularnie przez prezesa NBP Adama Glapińskiego, który wyjaśnia, że inflacja w okolicach 3,5 proc. w 2025 r. (tyle ma wynieść średniorocznie, według marcowej projekcji polskiego banku centralnego) już będzie w celu.
Zejścia inflacji do 2,5 proc. w horyzoncie projekcji NBP nie ma
- zauważa Borowski. Czy to oznacza, że NBP toleruje wysoką inflację?
NBP uznaje, podobnie zresztą jak inne banki centralne (np. Fed czy EBC), że nie należy inflacji sprowadzać do celu bardzo szybko - bo to by de facto oznaczało głębsze spowolnienie wzrostu gospodarczego czy mocniejsze pogorszenie sytuacji gospodarstw domowych. Natomiast jest pytanie, jak długo chcemy sprowadzać inflację do celu. Każdy musi to rozstrzygnąć, biorąc pod uwagę koszty w postaci utrwalania się wyższych oczekiwań inflacyjnych i podnoszący się koszt zbijania inflacji w przyszłości, a także negatywne skutki podwyższonej inflacji dla wzrostu gospodarczego
- wyjaśniał główny ekonomista Credit Agricole dodając, że według niego "sytuacja, w której będziemy schodzić do celu inflacyjnego do 2026 r., jest trudna do zaakceptowania".
Borowski w rozmowie z Karoliną Hytrek-Prosiecką w "Studiu Biznes" odniósł się także do opublikowanych przez NBP wyliczeń kosztów i wpływu na gospodarkę (inflację, PKB, dług publiczny) dotychczasowych propozycji przedwyborczych PiS i PO.
Nie znam banku centralnego, który przedstawiłby takie wyliczenia, komentując skutki propozycji partii politycznych. To rodzi ryzyko uwikłania banku centralnego w kampanię wyborczą
- komentował Borowski, zastanawiając się, czy wobec tego NBP nie powinien analizować programów wszystkich partii.
Zdaniem Borowskiego, świadczenie 500 plus powinno zostać zwaloryzowane, ale z jednoczesną przebudową całego systemu - m.in. wprowadzeniem kryterium dochodowego. - Jeśli pomoc byłaby dobrze adresowana, to można by sporo zaoszczędzić - przekonuje ekonomista.
Jesteśmy trochę niewolnikami myślenia, że świadczenie, żeby było wiarygodne, powinno być powszechne. Co do zasady tak, ale trochę nas na to nie stać biorąc pod uwagę skalę programu 500 plus
- uważa Borowski, wskazując, że "mamy całą masę wydatków, które trzeba zrealizować".
Na przykład wynagrodzenia realne nauczycieli znacząco spadają, co prowadzi do masowych odejść ze szkół. To ma negatywny wpływ na jakość kapitału ludzkiego, a w dłuższej perspektywie na nasze dochody
- zauważa ekonomista.
Jeśli mowa o tychże wydatkach, to w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa, przesłanym w kwietniu przez rząd do Brukseli (w sumie już trochę zdezaktualizowanym, bo rząd zapomniał, że planuje ogłosić waloryzację 500 plus), Ministerstwo Finansów zapisało, że dług publiczny Polski ma rosnąć sukcesywnie z 49,1 proc. w 2022 r. do 55,4 proc. w 2026 r. Jednocześnie na obecnym posiedzeniu Sejmu PiS będzie próbował przeforsować zmianę w Konstytucji, która "wyciągałaby" poza konstytucyjny limit zadłużenia (60 proc. PKB) wydatki na obronność.
Moim zdaniem, jeżeli mamy silny wzrost potrzeb pożyczkowych, związany z modernizacją armii, to jest to czynnik uzasadniający umiarkowany wzrost długu publicznego. Natomiast powinniśmy się zastanowić, w jaki sposób chcemy ten wzrost ograniczać, czy na wszystko nas stać
- mówił Borowski. Dodawał, że w jego opinii Polskę stać w dłuższej perspektywie na trochę większy dług, natomiast wzrost nie może się to odbywać w sposób niekontrolowany.
Jeżeli to się skończy tylko tak, jak w Wieloletnim Planie Finansowym, tj. że dojdziemy do 55 proc. w 2026 r., to dramatu nie będzie. Ale tylko pod jednym warunkiem - że równocześnie nie nastąpi kolejny duży wstrząs, który wymusi większy deficyt i większy dług
- konkluduje ekspert.