3600 zł brutto - tyle od 1 lipca będzie wynosiła płaca minimalna w Polsce. To pierwszy raz w tym wieku, gdy rośnie ona drugi raz w roku (po podwyżce do 3490 zł - z 3010 zł - od 1 stycznia br.). Podwójną podwyżkę płacy minimalnej wymusza na rządzie ustawa - to żadna hojność. Ba, wręcz spokojnie można by sobie wyobrazić, że do takiej podwójnej podwyżki mogło dojść już w 2022 r. Przepisy wymuszają bowiem na rządzie taki ruch, gdy prognozuje on średnioroczną inflację na dany rok na poziomie ponad 5 proc. Rząd na 2022 r. prognozował jednak tylko 3,3 proc., podczas gdy w rzeczywistości wyniosła... 14,4 proc. Dopiero na 2023 r. zaprognozowano inflację ponad 5 proc., czego efektem jest dwukrotny wzrost płacy minimalnej.
Również skala podwyżki płacy minimalnej w 2023 r., zarówno od stycznia, jak i od lipca, w zdecydowanej mierze (ok. 80 proc.) wynika z przepisów, a nie dobrodziejstwa rządu - wzór na jej wysokość opiera się m.in. na prognozach inflacji i wzrostu gospodarczego. Z tego samego powodu robiąca wrażenie rządowa propozycja płacy minimalnej w 2024 r. - 4242 zł brutto od 1 stycznia i 4300 zł od 1 lipca - de facto nie mogłaby być niższa. A można robić zakłady, że będzie jeszcze wyższa - ostateczną decyzję rząd musi przyklepać do połowy września br., a więc dosłownie w szczycie kampanii wyborczej. Takie okoliczności sprzyjają podbijaniu stawki.
Od lat kolejnym podwyżkom płacy minimalnej towarzyszą niepokoje ze strony pracodawców, że nie będzie ich stać na pracowników i urośnie od tego bezrobocie. Te strachy się nie ziszczają. Najnowsze dane GUS wskazują, że bezrobocie jest niemalże rekordowo niskie (w maju 5,1 proc. bezrobocia rejestrowanego, ok. 802 tys. osób zarejestrowanych w "pośredniakach"). Również na tle UE jesteśmy krajem z najniższą stopą bezrobocia (ex aequo z Czechami).
Oczywiście, mamy swoje problemy, np. czerwone punkty, a wręcz plamy, na mapie, z bezrobociem rzędu kilkunastu czy nawet ponad 20 proc. Mamy realnie spadające płace (czyli przegrywające z inflacją, mimo że nominalnie rosnące w dwucyfrowym tempie) - choć to w drugiej połowie roku powinno się skończyć. Eksperci wskazują, że wciąż wiele dałoby się zrobić w kontekście aktywizacji zawodowej np. osób 50 plus, młodych czy z niepełnosprawnością. Nie jest tak różowo, jak przekonuje na chyba każdej konferencji prasowej od kilku lat prezes NBP Adam Glapiński - że problem bezrobocia w Polsce w zasadzie nie istnieje - ale też, choćby ze względów demograficznych, polski rynek pracy jest wręcz uznawany za silny.
Podwyżka płacy minimalnej od lipca br. ani w 2024 r. - zdaniem ekonomistów banku Pekao - nie wpłynie znacząco na wzrost bezrobocia. Zwracają jednak uwagę, powołując się na badania ekonomistów Instytutu Badań Strukturalnych, że taka zależność, choć niezbyt silna, w Polsce istnieje. Ze wspomnianych szacunków wynika, że w jednej trzeciej najbiedniejszych subregionów Polski (gdzie rynek pracy jest słabszy), każdy wzrost płacy minimalnej o 1 proc. obniża zatrudnienie o ok. 0,23 proc.
Podwyżka płacy minimalnej w skali zapowiadanej na 2024 r. przełożyłaby się na wzrost bezrobocia w Polsce o ok. 0,1-0,2 pkt proc. względem scenariusza utrzymania płacy minimalnej na stałym poziomie (jako proc. średniej krajowej)
- pisali ekonomiści Pekao w swojej niedawnej analizie.
Jest przy tym też inny potencjalny efekt, którego wykluczyć nie można - proinflacyjny charakter podwyżki płacy minimalnej.
Ten rok upłynie pod znakiem dezinflacji, ale czy przyszły - tu rośnie znak zapytania
- pisali kilka dni temu na Twitterze. Zwracali uwagę, że w ciągu trzech lat płaca minimalna wzrośnie o ponad połowę, dużo szybciej od średniego wynagrodzenia w gospodarce. Tym samym "relacja między płacą minimalną a przeciętnym wynagrodzeniem bardzo się spłaszczy".
W latach 2001-2008 pierwsza stanowiła 35 proc. drugiej. Do 2022 wzrosła do 45 proc., ale w 2024 roku wg naszych szacunków płaca minimalna zbliży się do 55 proc. średniej. Czy są kraje, które już coś takiego ćwiczyły? Nie bardzo. W Polsce już teraz płaca minimalna jest dość wysoko na tle innych krajów. A połowy średniej krajowej nie przekracza prawie nigdzie
- wskazywali.
Ale w dyskusji o płacach w Polsce w ostatnich latach pojawia się też inny wątek. Chodzi o znaczący spadek udziału wynagrodzeń w PKB w latach 2021-2022.
Pracownicy zupełnie przegrali walkę o podział wartości dodanej, podczas gdy firmy są w coraz większym stopniu (!) odpowiedzialne za wzrost cen
- przekonywał niedawno na Twitterze dr Michał Możdżeń, ekonomista związany z Uniwersytetem Ekonomicznym w Krakowie.
Zauważa to także główny ekonomista "Pulsu Biznesu" Ignacy Morawski, który kilkanaście dni temu w swojej analizie zwracał uwagę, że w latach 2020-23 minimalne wynagrodzenie czy średnia krajowa w ujęciu realnym (czyli po odjęciu inflacji) zwiększyły się o zaledwie 1 proc. "Jednocześnie wzrost PKB na pracownika w tym okresie wyniósł 10 proc. A zatem udział wynagrodzeń w PKB się obniżył. Kto zyskał? Firmy i rząd" - komentuje Morawski.
Z tego punktu widzenia kolejne skokowe podwyżki płacy minimalnej (a można się domyślać, że w ich efekcie także presja na podwyżki płac niewiele wyższych od nich) w ramach "rekompensaty za inflację" mają sens, szczególnie gdyby odbyły się kosztem marż firm i prowadziłyby do rozwoju gospodarki (szkolenie pracowników, podnoszenie ich wydajności, inwestycje w robotyzację itd.). Morawski obawia się jednak, że skala podwyżki płacy minimalnej, szczególnie od początku 2024 r. w warunkach wciąż wysokiej inflacji, podniesie koszty walki z nią oraz ryzyko wzrostu bezrobocia.
Ceny są dużo bardziej elastyczne niż w normalnych czasach i firmy dużo szybciej przerzucają koszty na odbiorców. Istnieje więc niemałe ryzyko, że wyższe płace przełożą się po prostu na wyższe ceny
- ocenia Morawski i konkluduje, że według niego lepsze byłoby najpierw wyeliminowanie inflacji przy jak najniższym koszcie po stronie bezrobocia, a potem zwiększanie udziału płac w PKB.