W temacie, który maturzystka wybrała podczas egzaminu podstawowego z języka polskiego, pojawiło się polecenie, aby odnieść się do tekstu epickiego lub dramatycznego znajdującego się na liście lektur obowiązkowych. Dziewczyna w swojej pracy odwołała się do "Trenów" Jana Kochanowskiego, które znajdowały się w arkuszu. Podczas sprawdzania matury egzaminator zwrócił uwagę, że jest to utwór liryczny i nie uznał pracy. Maturzystka postanowiła odwołać się od wyniku matury. Zwłaszcza że miała bardzo dobrze zdać egzamin na poziomie rozszerzonym.
Maturzystce nie pomogło również pierwsze odwołanie. Jej sprawa została pozytywnie rozpatrzona dopiero przez komisję arbitrażową działającą przy Ministerstwie Edukacji i Nauki. Informację o tym, że zdała w pierwszym terminie, otrzymała od Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej dopiero w dniu podejścia do egzaminu poprawkowego. Jej wynik wyniósł 72 procent. Ominęła ją jednak rekrutacja na wymarzone studia.
"Wypracowanie spełnia warunki formalne polecenia. Wykorzystano w nim lekturę obowiązkową z listy lektur podanych w arkuszu. 'Treny' są lekturą obowiązkową. Zdająca wykorzystała ją w pełni funkcjonalnie. Opierając analizę na cyklu 'Trenów' (nie pojedynczym utworze), spełniła warunki polecenia" - czytamy w uzasadnieniu przywołanym przez dziennikarzy "Gazety Wyborczej".
O sytuacji maturzystki z Lublina opowiedział w mediach społecznościowych Paweł Lęcki - pedagog z Trójmiasta, który pomagał dziewczynie odwołać się od wyniku. Zdaniem nauczyciela klucz matury z języka polskiego był wadliwy. Zwrócił również uwagę, że kryteria oceny egzaminu zostały podważone przez samą decyzję komisji arbitrażowej. Ze współczuciem odniósł się również do sytuacji samej maturzystki, która w wyniku opóźnionej decyzji o wyniku nie mogła wziąć udziału w rekrutacji na studia.
"Sprawdzanie matur z języka polskiego zostało zakwestionowane na tylu różnych poziomach, że w normalnej rzeczywistości mielibyśmy teraz pokazowe procesy sądowe" - pisał Lęcki. "Nie możemy być w jakikolwiek sposób pewni wyników, które omawiamy jak opętani na radach pedagogicznych" - kontynuował w dalszej części wpisu. "Widziałem tak wielkie absurdy CKE w trakcie sprawdzania matur od wielu lat, że mógłbym o tym napisać książkę. Nie można analizować wyników matur, które biorą się z niekompetencji systemu".
Lęcki komentował również, że jego zdaniem tego typu sprawy powinny zakończyć się wysokimi odszkodowaniami. "W Polsce najprawdopodobniej nie wydarzy się nic. W Polsce zgadzamy się na niekompetencję" - stwierdzał jednak. Jego zdanie zdają się potwierdzać komentarze, których prawnicy udzielili na łamach "Rzeczpospolitej". - Zadośćuczynienie mogłoby być rozważane, gdyby maturzysta bezpośrednio wskutek błędnych wyników egzaminu maturalnego doznał uszczerbku na zdrowiu - tłumaczył Aleksander Jakubowski. - Dla wniesienia powództwa o odszkodowanie niezbędnym byłoby z kolei wykazanie szkody. Absolwentka musiałaby wykazać, że poniosła określone koszty - dodawała adwokatka Beata Patoleta.
Do sprawy na łamach czasopisma "Więź" odniósł się również publicysta i nauczyciel Jerzy Sosnowski, którego zdaniem źle zorganizowany jest również sam system przyjmowania odwołań. "Wszystko to dzieje się za późno, gdyż najlepsze uczelnie zamykają okres rekrutacji mniej więcej w połowie lipca, a do tego czasu znakomita większość odwołań nie zostaje jeszcze w ogóle rozpatrzona" - zauważa w swoim artykule.