Jest zima. Na dworze spory mróz. Cieszysz się, że przynajmniej w domu jest ciepło. Zasypiasz pod kołdrą, za oknem coraz chłodniej, ale teraz się tym nie przejmujesz, w sypialni zaczyna być nawet delikatnie za ciepło. Śpisz. Budzisz się o 3:30. Ciemno i co gorsza - zimno. Podejrzewasz poważną awarię. Okazuje się, że nawalił Google Nest. Inteligentny termostat wcale nie jest tak sprytny jak się podejrzewało, bo urządzenie zostało położone na łopatki przez zwykłą, standardową aktualizację.
Krytycy Internet of Things, czyli sprzętów będących w tej samej sieci i wymieniających się danymi powiedzą: witajcie w czasach, kiedy połączenie do Internetu może i ma swoje zalety, ale za to potrafi być bardzo uciążliwe.
Opisana historia przydarzyła się dziennikarzowi New York Timesa . I wielu innym użytkownikom Google Nest. To "inteligentny termostat". Google kupiło producenta takich urządzeń w 2014 roku, wydając 3,2 miliarda dolarów. Może się to wydawać szaleństwem, ale termostat działający w Sieci, mający łączność ze smartfonem, to naprawdę świetny pomysł. Google Nest uczy się zachowań użytkownika, na dodatek pozwala kontrolować się za pomocą aplikacji. Smart-funkcje to olbrzymia wygoda. I olbrzymi problem?
Relacja dziennikarza NYT jest rozpaczliwa. I zabawna. Rozumiem jego złość, kiedy budzi się w nocy, w pokojach zaczyna być coraz zimniej, za oknem mrozy, a przez spadek temperatury śpiące dziecko może zachorować. Można było się zdenerwować, bo awaria wywołana była tak podstawową sprawą jak aktualizacja oprogramowania. Nowe, błędne, wprowadziło usterkę.
Termostat Nest fot. nest.com fot. nest.com
Żeby Google Nest zaczęło znowu działać, należało zdjąć sprzęt ze ściany, ładować go przez 15 minut, następnie ponownie przyczepić, wciskać, potem jeszcze raz zdjąć i ładować przez godzinę. Wykonuje się więc czynności, które nieznane są właścicielom "nie-inteligentnych" termostatów. Dlatego też autor zaczął się zastanawiać: pal licho z zarządzaniem przez aplikację i WiFi, lepiej mieć staroświeckie, ale działające!
Takie wątpliwości pojawiają się często przy urządzeniach Internetu rzeczy. To sprzęty, które mają połączenie z Internetem i mogą komunikować się z innymi domowymi gadżetami. Sony niedawno pokazało inteligentną, multifunkcjonalną lampę. Nie tylko świeci - jest też naładowana czujnikami, łączy się z Internetem oraz innymi przedmiotami. Dzięki temu "widząc" nas wchodzących do pokoju, może włączyć telewizor albo podkręcić ogrzewanie w pokoju. Wszystko zależeć będzie od tego, jak taką mądrą lampę ustawimy.
Ale, jak widać, inteligenty przedmiot może oszaleć. I pod naszą nieobecność włączy telewizor z maksymalną głośnością, doprowadzając do szaleństwa sąsiadów. Pełna błędów aktualizacja sprawi, że rozpoznawanie użytkownika się wysypie i lampa pomyli człowieka z kotem, uruchamiając ekspres do kawy. Czarne scenariusze piszą się same.
Nie rozumiem tych obaw. Tak jakbyśmy teraz żyli w erze sprzętów, które działają bezbłędnie i nigdy się nie psują z absurdalnych powodów. A o wszystkich awariach jesteśmy informowani z dwutygodniowym wyprzedzeniem, żebyśmy mogli się do nich przygotować.
W moim mieszkaniu wyskakiwały korki. Z niewiadomych przyczyn. Sprawdzaliśmy wszystko co się dało. Pralka, telewizor, prysznic z radiem, komputer, konsola, lodówka? Problem ciągle występował. Okazało się, że zepsuła się płyta grzewcza, która powodowała zwarcie. Drobna usterka, a problem ogromny, bo bez prądu nic nie dało się zrobić. Cóż, przyjmując logikę przeciwników Internetu rzeczy, powinniśmy wyrzucić kuchenkę i gotować na ogniu, na balkonie, mając gwarancję, że błąd nie powróci.
Skąd zdziwienie, że nowe urządzenia też się psują? To nie tak, że wcześniej wszystko było bezawaryjne i bezproblemowe, a teraz się to zmieni, przez Internet rzeczy i przedmioty inteligentne tylko z nazwy. Po prostu - będziemy zmagać się z trochę innymi problemami. Tak, lodówka nie zamówi produktów, bo nowa aktualizacja skasuje listę zakupów, a my będziemy mieć problem z wejściem do domu, bo inteligentny zamek się zawiesi. Nie sądzę, żeby dziś było lepiej, skoro alarm w samochodzie może włączyć ćma znajdująca się wewnątrz samochodu. Serio, znam takie przykłady.
Szkoda, że nie widzi się pozytywnych stron. Dzisiaj, gdy zepsuje się dziesięcioletni piec w domu jednorodzinnym, musi przyjechać fachowiec, który go naprawi. Tymczasem w smart-przedmiotach winą, jak widać, często jest po prostu oprogramowanie, więc wystarczy łatka, żeby działało znowu. Wolicie to czy czekać na fachowca? Dla mnie odpowiedź jest prosta.