Zacznijmy od tego, że tak naprawdę menedżerowie wielkich państwowych spółek wcale nie muszą mieć talentów w zarządzaniu takich, jak Lee Iacocca - legendarny amerykański menager, który dał światu Forda Mustanga i uratował potem Chryslera, ani też być wizjonerami, jak Elon Musk, który zbudował niezwykle udany samochód elektryczny i pracuje nad lotem na Marsa.
Nie muszą bo, po pierwsze, zarządzają firmami, które zajmują na rynku pozycję niemal monopolistyczną, albo dominującą, rzadziej są zaliczane do kilku najważniejszych graczy. To znakomicie ułatwia zadanie - łatwiej jest prowadzić biznes, gdy konkurencja słaba.
Po drugie, państwowe firmy zawsze mogą liczyć na życzliwość państwa i innych państwowych molochów, co ułatwia zabawę w biznes w sposób niedostępny dla żadnego prywatnego przedsiębiorstwa. I tu nawet nie chodzi o pomoc instytucji państwowych w rodzaju np. fiskusa, nadzoru finansowego lub ochrony środowiska. Wystarczy, że Staszek z odpowiedniego ministerstwa zarządzi np. by cały majątek Orlenu zawsze ubezpieczało tylko PZU i już jest piękniej - przychody, zyski i zadowolenie menedżerów w spółkach kontrolowanych przez państwo idą w górę.
Czytaj więcej: Nowy problem nie tylko Brytyjczyków. Słaby pieniądz ma wiele wad.
1 i 2 - gorsze produkty i mniejsze zyski
To, że partyjni nominaci do zarządów i rad nadzorczych nie muszą być wybitnymi menedżerami, wcale nie przeczy tezie, że byłoby wyśmienicie, gdyby takimi jednak byli. Osoby bez odpowiednich kwalifikacji i doświadczenia w dużych państwowych firmach bowiem, chociaż ich nie zabiją z wymienionych już wcześniej przyczyn, to jednak mogą wpłynąć negatywnie na jakość oferowanych przez nie produktów i usług oraz wysokość przychodów i zysków.
Wybitny menedżer może zrobić cuda. Kiedy wspomniany Iacocca został szefem Chryslera, firma miała rekordowe straty. On między innymi zredukował zapasy warte miliard dolarów, zwolnił połowę pracowników biurowych, wprowadził nowe modele na rynek i zostawił firmę w 1992 roku, odchodząc na emeryturę, z zyskiem na poziomie 700 mln dol. Mówiąc krótko, spowodował, że z Chryslera znowu zaczęli być zadowoleni zarówno klienci, jak i akcjonariusze.
Partyjny nominat bez odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia wątpliwe, by zarządzał firmą z takim polotem - nawet jeżeli na niższym szczeblu wspiera go "wół roboczy" nie pochodzący z nominacji partyjnej. Wątpliwe, by zarząd lub rada nadzorcza składająca się w znacznym stopniu z amatorów, zamiast z profesjonalistów, poprawiła jakość oferowanych produktów i jeszcze do tego doprowadziła do zwiększenia zysków firmy. Śpiewać jednak nie każdy może. Kompetencje dobrego menedżera nie przypadkiem są warte na rynku miliony.
Partyjny nominat bardzo często może oznaczać gorsze produkty i niższe zyski - jeżeli nie w stosunku do tego co było w przeszłości, to przynajmniej w stosunku do tego, co byłoby, gdyby firmą zarządzał dobry menedżer, wybrany na stanowisko w oparciu o kryterium wiedzy i umiejętności.
Mówiąc jeszcze inaczej, brak odpowiednich kwalifikacji wśród zarządzających firmami kontrolowanymi przez państwo oznacza wymierne straty dla jej klientów oraz akcjonariuszy. To ostatnie ma o tyle znaczenie dla Kowalskiego, że wśród akcjonariuszy państwowych przedsiębiorstw jest wielu drobnych inwestorów z giełdy w Warszawie.
Czytaj więcej: Dlaczego z Alior Banku odchodzi jego twórca i wieloletni prezes?
3 - mniejsza konkurencja, wyższe ceny
Partyjni nominaci, pozbawieni często odpowiednich kwalifikacji i doświadczenia, ale dysponujący poparciem rządowym, mogą wybrać drogę na skróty. W tym przypadku będzie ona oznaczała większe oparcie działalności swojej firmy na działaniach lub zleceniach rządowych. Po co się wysilać, inwestować, poszukiwać innowacji lub restrukturyzować, jak można poprosić władze o pomoc?
To może być np. lobbowanie za korzystnym dla państwowych spółek prawem, to może być wygrywanie odpowiednio ustawionych konkursów itp. Takie działania oznaczają naruszenie konkurencji na rynku - a więc promowanie rozwiązań, które niekoniecznie są najlepsze lub najtańsze.
To, co oczywiste, utrudnia biznes prywatnym firmom. One na działalności spółek państwowych i wspierających ich władz mogą tracić.
Tracą również na takich działaniach zwykli klienci. Poprzez wzrost cen. Tam, gdzie maleje konkurencja, tam rosną ceny.
4 - rośnie ryzyko korupcji
Na rynku, na którym jest coraz mniej konkurencji, a za to coraz więcej zależy od decyzji rządu, coraz więcej również znaczy pozycja szefów państwowych firm. Mogą otrzymywać coraz więcej korupcyjnych propozycji - dogadanie się z nimi często bowiem oznaczać może jedyną szansę dotarcia do korzystnego zamówienia.
Oni sami mogą być bardziej skłonni do zachowań korupcyjnych, ponieważ wiedzą, że nad nimi jest rozpięty parasol ochronny - tego typu zjawiska znamy już z przeszłości. Jak nam przybędzie partyjnych nominatów, więcej pracy może mieć CBA.
Poza tym partyjny nominat wie, że jego praca może się skończyć zaraz po wyborach. To może dodatkowo popychać go do niestandardowych działań.
Czytaj więcej: Krótka historia franka w Polsce. Dlaczego podrożał o niemal 70 proc.?
5 - nominaci podgryzają demokrację
Duża liczba partyjnych nominatów buduje w społeczeństwie przekonanie o tym, że tak naprawdę politycy biją się nie o polityczne stanowiska i rację w merytorycznych sporach, ale o dużo lepiej płatne stanowiska w państwowych spółkach. Prymitywnie rozumiane "koryto" i dostęp do niego jest najważniejszy. To istota polskiej polityki - ktoś może pomyśleć.
Trudno odpierać argumenty, że jest inaczej, skoro ktoś woli być członkiem zarządu PZU, niż szefem Kancelarii Prezydenta.
Takie przekonanie jest destrukcyjne dla naszej demokracji. Zniechęca między innymi do uczestniczenia w życiu politycznym i wspiera ugrupowania radykalne, które mówią o demontażu aktualnego "zgniłego" systemu.
Partyjni nominaci to naprawdę duży problem dla Polski.
Tekst pochodzi z blogu "Giełda i gospodarka.pl".