O tym, że sytuacja związana z podażą chipów jest delikatnie mówiąc niepokojąca, pisaliśmy już wielokrotnie. Popyt na mikroukłady zdecydowanie przewyższa podaż, a ta jest niska m.in. z powodu niedoboru wafli krzemowych (cienka płytka monokrystalicznego krzemu). To oczywiście ciągnący się już od wielu miesięcy efekt pandemii. W czasie lockdownu wiele fabryk spowolniło produkcję, a praca i nauka zdalna dodatkowo wpłynęła na wzrost popytu na sprzęt elektroniczny.
Ceny komputerów, procesorów, kart graficznych i wielu innych urządzeń są więc absurdalnie wysokie, a często jeszcze większym problemem jest zupełny brak tego typu sprzętów w sklepach. Kłopot mają już również producenci samochodów (obsługa systemów elektronicznych auta) czy sprzętu AGD, czyli np. lodówek czy pralek.
Na początku tego roku przedsiębiorstwa technologiczne przewidywały, że kryzys zostanie zażegnany do końca wiosny, ale tak się nie stało. Na domiar złego - jak twierdzi branżowy serwis The Verge - problemy z dostępnością chipów szybko się nie skończą. Ba, potrwać mogą znacznie dłużej niż początkowo zakładano.
Jahmy Hindman z firmy John Deere stwierdził w rozmowie z serwisem, że choć początkowo zakładano, że kryzys będzie krótkotrwały, dziś można przypuszczać, że potrwa jeszcze przez "następne 12 do 18 miesięcy". Dyrektor generalny Intela, Pat Gelsinger w rozmowie z "Wall Street Journal" jest nawet bardziej pesymistyczny. Uważa, że miną jeszcze dwa lata, zanim produkcja chipów ponownie się rozkręci.
Największe problemy z dostępnością sprzętu komputerowego możemy mieć więc dopiero przed sobą. Za kilka miesięcy w Stanach Zjednoczonych, a potem w Europie rozpocznie się zakupowa gorączka związana z Black Friday i świętami Bożego Narodzenia. Wtedy popyt z pewnością znacząco wzrośnie.
Można spodziewać się, że podaż do tego czasu się nie zwiększy i będziemy mieli do czynienia z jeszcze większymi brakami sprzętu lub galopującymi cenami urządzeń, które zostały jeszcze w sklepach. I w tym roku raczej się to nie zmieni się, pomimo wielu inwestycji w budowę nowych i rozbudowę starych fabryk.
Producenci sprzętu - o ile tylko mogą - starają sobie radzić korzystając ze starszych chipów, które są może mniej wydajne, ale wciąż działające, a przy okazji tańsze. Dodatkowym problemem - jak zauważa The Verge - jest niewielka konkurencja na rynku. Możemy wymienić w zasadzie dwie firmy odpowiadające za produkcję znacznej części chipów.
Za aż 92 proc. podaży najnowszych układów scalonych odpowiada tajwańskie przedsiębiorstwo TSMC, a pozostałą część pokrywa niemal wyłącznie koreański Samsung. "Kiedy w tych firmach zabraknie mocy, nie ma zbyt wielu innych miejsc, w których można kupić te procesory" - tłumaczy serwis.
Co ciekawe, kryzys najpewniej nie dotknie najnowszych smartfonów Apple czy flagowców Samsunga. Nieoficjalnie wiadomo, że TSMC priorytetowo traktuje np. zamówienia od Apple ze względu na to, że jest to wyjątkowo duży klient. Możemy spodziewać się zatem, że tajwańskie przedsiębiorstwo zrobi wszystko, żeby wyprodukować wymaganą liczbę chipów przed jesienią, kiedy premierę będą miały nowe iPhone'y.