Już w czerwcu francuska firma Framatome - wspierająca operacje w Taishan - ostrzegała przed "nadchodzącym zagrożeniem radiologicznym" w zakładzie. To skłoniło rząd Stanów Zjednoczonych do zbadania, czy nie ma tam ewentualnego wycieku - pisze CNN.
Chiński rząd odpowiedział w czerwcu, że poziom promieniowania wokół elektrowni jest normalny - uszkodzonych miało zostać "mniej niż 0,01 procent" z ponad 60 000 prętów paliwowych w reaktorze 1. Stwierdzono, że szkody były "nieuniknione" ze względu na produkcję i transport paliwa.
Państwowa firma CGN (China General Nuclear Power Group) stwierdziła z kolei w piątkowym oświadczeniu, że podczas eksploatacji doszło do "niewielkich uszkodzeń paliwa", ale nadal jest to "w granicach dozwolonych przez specyfikacje techniczne". Później poinformowano jednak, że "po gruntownych dyskusjach między francuskimi i chińskimi technikami, elektrownia jądrowa Taishan postanowiła zamknąć reaktor bloku pierwszego w celu konserwacji, oraz zbadania przyczyny uszkodzenia".
W zeszłym tygodniu rzeczniczka francuskiego przedsiębiorstwa energetycznego (EDF), które jest współwłaścicielem chińskiej elektrowni atomowej, oceniła, że sytuacja jest "poważna", ale nie krytyczna. Dodała, że gdyby reaktor znajdował się we Francji, zostałby już zamknięty. Koncern nie wezwał jednak Chińczyków do takiego kroku, zastrzegając, że decyzja należy do chińskiego CGN.
Reaktor Taishan jest pierwszym francuskim reaktorem ewolucyjnym (EPR). Technologia jest również wdrażana we Francji, Finlandii oraz w Wielkiej Brytanii. Europejski Reaktor Ciśnieniowy, czyli EPR, to reaktor wodno-ciśnieniowy trzeciej generacji. Głównym celem, któremu miała służyć budowa, jest zwiększenie bezpieczeństwa przy zapewnieniu zwiększonej mocy.