Z propozycją podatku od miliarderów wystąpił w środę demokratyczny senator Ron Wyden.
Więcej na temat gospodarki przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Rozważamy opodatkowanie niezrealizowanych zysków kapitałowych, nowy podatek dotyczyłby bardzo zamożnych inwestorów
- przyznała z kolei Janet Yellen, Sekretarz Skarbu USA.
Zgodnie z propozycją Wydena, nowy podatek objąłby osoby, które posiadają ponad 1 mld dolarów w płynnych aktywach lub przez ostatnie trzy lata osiągnęli przychód przekraczający 100 mln dolarów. W tym momencie warunki te spełnia 700 najbogatszych Amerykanów, w tym oczywiście wszystkie prominentne nazwiska z listy Bloomberg Billionaires - Elon Musk, Jeff Bezos, czy Bill Gates.
Zgodnie z obowiązującym obecnie prawem Amerykanie płacą podatek od zysków kapitałowych tylko i wyłącznie w przypadku, gdy sprzedali posiadane przez siebie akcje spółek giełdowych po cenie wyższej od ceny zakupu. Nie płacą natomiast daniny od niezrealizowanych zysków.
Mówiąc prościej, Elon Musk nie musi zapłacić podatku od ostatnich wzrostów giełdowych Tesli, które to uczyniły go najbogatszym człowiekiem na świecie. Wynika to z faktu, że akcje spółki wciąż znajdują się w jego portfelu. Nie sprzedał ich, więc jego zysk ma charakter wirtualny. Gdyby doszło do krachu na akcjach Tesli, to fortuna Muska mogłaby się szybko rozpłynąć. Takie są po prostu prawidła giełdy.
Nowy podatek miałby to zmienić. Niezrealizowane zyski kapitałowe zostałyby być objęte stawką, która ma wynieść 23,8 procent. Ekonomista Gabriel Zucman, cytowany przez Business Insidera, wyliczył, ile musieliby zapłacić najbogatsi Amerykanie, gdyby podatek od miliarderów wszedł w życie.
I tak Elon Musk w ciągu pierwszych pięciu lat zapłaciłby 50 mld dolarów, Jeff Bezos - 44 mld dolarów, Mark Zuckerberg - 29 mld dolarów, a Bill Gates - 19 mld dolarów. Tak wysokie kwoty są rezultatem wzrostów wycen takich firm, jak Amazon, Microsoft, Facebook, czy wspomniana już Tesla Motors.
Elon Musk zdążył już odnieść się do propozycji Demokratów, której - mówiąc delikatnie - nie przyjął z entuzjazmem. "Gdy kończą im się pieniądze innych ludzi, przychodzą po ciebie" - pisał na Twitterze.
Co ciekawe, nie wszyscy miliarderzy sprzeciwiają się nowemu podatkowi. Swoje poparcie dla tego rozwiązania wyraził inwestor giełdowy George Soros - wynika z informacji agencji Reuters.
Podatek, którego orędownikiem jest sam prezydent Joe Biden budzi jednak spore kontrowersje wśród polityków - i to nie tylko tych z Partii Republikańskiej.
Kilka godzin po ogłoszeniu projektu przez Wydena, Demokrata, Richard Neil, przewodniczący Komisji ds. Wydatków i Środków Izby Reprezentantów, ostudził nastroje, tłumacząc, że podatek od miliarderów nie jest częścią planu fiskalnego Bidena. Pomysł skrytykował też demokratyczny senator Joe Manchin.
Zamiast karać tych ludzi, powinniśmy cieszyć, że w naszym kraju jest tworzone tyle bogactwa
- stwierdził Manchin, który uważa, że lepszym pomysłem byłoby wprowadzenie 15 proc. minimalnego podatku dochodowego dla najbogatszych, który ukróciłby proceder nadużywania ulg podatkowych.
To wszystko sprawia, że przejście projektu przez Senat może być bardzo trudne, a być może po prostu niemożliwie. W liczącej 100 osób izbie, Demokraci mają obecnie 48 miejsc, mogą też liczyć na głosy dwóch senatorów niezależnych. Propozycji sprzeciwiają się wszyscy Republikanie. W przypadku remisu przeważyłby głos wiceprezydent Kamali Harris. Do takiej sytuacji może dojść jednak tylko wtedy, gdy wszyscy Demokraci poprą projekt, a tak raczej nie będzie.
Dlaczego Bidenowi tak bardzo ma zależeć na nowym podatku? Bez odpowiednio dużego zastrzyku gotówki jego administracji trudno będzie zrealizować wszystkie obietnice z ekologiczno-socjalnego programu "Build Back Better". Szacuje się, że ich koszt może wynieść nawet 1,75 biliona dolarów.