Black Friday to tradycja, która przybyła do Polski ze Stanów Zjednoczonych. W kraju tym już od lat 50. XX wieku piątek następujący po Dniu Dziękczynienia uważany jest za "święto zakupów". Wielu Amerykanów tego dnia bierze w pracy dzień wolny, a sklepy organizują wielkie promocje.
W ostatnich latach również i polskie sklep pokochały Czarny Piątek i już od początku listopada bombardują nas reklamami i banerami zapowiadającymi nadejście święta zakupów. Część sieci handlowych zmieniła nawet Black Friday w Black Week, aby nęcić swoich klientów przez cały tydzień.
Sęk w tym, że o ile w USA rzeczywiście mamy do czynienia z realnymi promocjami i obniżkami cen, które sięgają momentami nawet 70-80 proc. o tyle w Polsce mają one często - delikatnie mówiąć - symboliczny charakter. Black Friday w naszym kraju, to często wciąż "święto ściemy", a nie "święto promocji".
Potwierdzają to zresztą twarde dane. Firma Deloitte już od lat przygotuje "Świąteczny Barometr Cenowy", który obnaża marketingowe zagrywki polskich sklepów.
I tak w 2021 roku obniżki cen w 800 przeanalizowanych przez Deloitte sklepach internetowych sięgnęły średnio zaledwie 3,6 procent, a aż 57 procent sklepów nie przygotowało dla klientów żadnych ofert.
W bardzo niewielu przypadkach obniżki były większe niż 5 procent
- wyjaśniała cytowana w raporcie Anita Bielańska z Deloitte.
W tym samym czasie średni wzrost cen wyniósł 3,1 proc., więc możemy mówić, że de facto w Black Friday wartość badanego koszyka produktów się nie zmieniła (!).
Podobnie było zresztą w poprzednich latach. W 2020 r. skala obniżek wyniosła średnio 3,35 proc., w 2019 - 4 proc., a w 2018 - 3,5 procent. Danych za ubiegły rok jeszcze nie opublikowano, ale trudno spodziewać się, żeby wyróżniały się one w jakiś szczególny sposób na tle poprzednich "edycji" Czarnego Piątku. Ba, biorąc pod uwagę, że w 2022 r. część sklepów całkowicie zrezygnowała z udziału w Black Friday, wynik może być jeszcze gorszy.
Dlatego do promocji z okazji Black Friday należy podchodzić z dystansem i dozą nieufności. Szczególnie że sklepy często chwytają się różnych sztuczek, aby wmówić nam, że promocją jest coś, co nią nie jest. Przez ostatnie lata powszechną praktyką było podwyższanie cen produktów tuż przed Czarnym Piątkiem, a następnie rzekoma "promocja". Przykładowo we wtorek podnoszono cenę iPhone'a z 3 499 zł do 4 499 zł, a następnie w piątek obniżano ją do 3 999 zł i umieszczano na produkcie wielki czerwony baner z napisem: PROMOCJA - 500 zł.
Podnoszenie cen na kilka dni przed planowaną wyprzedażą to stwarzanie odpowiedniego tła do pozorowania kuszących obniżek. To nieuczciwy chwyt marketingowy, który ma przekonać konsumenta, że promocja jest bardziej atrakcyjna niż w rzeczywistości
- tłumaczył w opublikowanym komunikacie Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Na szczęście na początku tego roku w życie wreszcie weszła wyczekiwana dyrektywa Omnibus, która ma pomóc klientom odróżnić rzeczywiste promocje od tych naciąganych lub po prostu fałszywych. Zgodnie z obowiązującymi przepisami każdy sklep organizujący przecenę musi w widocznym miejscu podać m.in.:
Sklepy internetowe muszą teraz także informować klientów, czy i w jaki sposób weryfikują opinie na temat produktów, a platformy handlowe muszą jasno określać, czy oferta pochodzi od osoby prywatnej, czy też przedsiębiorcy. Informacja ta jest niezwykle istotna, bo definiuje prawa, które przysługują konsumentowi, lub określa, w jaki sposób powinien złożyć reklamację.
Wejście w życie Omnibusa ukróciło - nie bójmy się użyć takiego słowa - oszukańcze praktyki, a większość sklepów wywiązuje się dziś z uczciwego informowania klientów o zniżkach promocjach. Zresztą, nie mają innego wyjścia. W przypadku stwierdzenia naruszeń w tej kwestii UOKiK może nałożyć na dany podmiot karę w wysokości do 10 procent rocznego obrotu. Ryzyko jest więc sporo.
Nie brakuje jednak tych, którzy próbują naginać przepisy. Jeszcze w połowie stycznia UOKiK prześwietlił największe sklepy internetowe i platformy handlowe. Wówczas wątpliwości kontrolerów wzbudziły następujące praktyki niektórych firm:
Największym sprzymierzeńcem w walce z nieuczciwymi promocjami pozostaje zdrowy rozsądek i odrobina sprytu. Podczas Black Friday należy wystrzegać się zakupów impulsywnych. Jeśli już od dłuższego czasu szukacie smartfona i upatrzyliście sobie kilka modeli, to zdecydowanie warto wstrzymać się z zakupem do Czarnego Piątku. Może się okazać, że rzeczywiście pojawi się ciekawa promocja. Natomiast kupowanie czegoś, czego nie potrzebujemy, tylko dlatego, że jest (rzekomo) trochę tańsze, mija się z celem.
Przed zakupem warto sprawdzić, czy wybrany produkt rzeczywiście znajduje się w promocji. Tu z pomocą przychodzą porównywarki cenowe (ceneo.pl, skapiec.pl, nokaut.pl), które dają wgląd w to, jak kształtowała się cena danego produktu na przestrzeni kilku miesięcy. W ostatnich latach sporą popularnością cieszy się również strona FakeFriday, której głównym celem jest wyłapywanie cenowych manipulacji sklepów.
Warto także pamiętać, że zakupy w Black Friday czy w Black Week nie oznaczają, że jako klienci tracimy jakiekolwiek prawa konsumenckie związane z reklamacją czy zwrotem towarów. Jeśli sprzedawca twierdzi, że jest inaczej, to zwyczajnie nas oszukuje.
Niezależnie od tego, czy kupujesz towar w cenie promocyjnej, regularnej, u polskiego sprzedawcy, czy też za granicą, na terenie całej Unii Europejskiej obowiązują jednolite przepisy konsumenckie.
- przypomina Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Jeśli kupujesz w sklepie internetowym, to warto pamiętać, że:
Jest jeszcze jedna grupa, która szczególnie cieszy się na nadejście BlackFriday. Zakupowe szaleństwo to doskonała okazja dla oszustów i naciągaczy, aby wzbogacić się naszym kosztem. Z danych firmy PayPal wynika, że na przełomie listopada i grudnia odnotowuje się nawet o 18 proc. więcej prób oszustw niż w innych okresach roku.
W ostatnich latach eksperci zanotowali istny wysyp fałszywych sklepów internetowych, których twórcy oferują towary w świetnych cenach, ale po otrzymaniu płatności nie wysyłają ich do klientów. Przed naciśnięciem przycisku "Kup', warto dokładnie zweryfikować sprzedawcę.
I nie chodzi tu jedynie o pobieżne prześledzenie w sieci opinii na temat danego sklepu, bo mogą być one przecież kupione. Jeśli kupujemy w sklepie, o którym wcześniej nie słyszeliśmy, warto zweryfikować jego NIP oraz REGON. Nie zaszkodzi zadzwonić pod podany numer telefonu, a także sprawdzić w Google Maps, czy pod danym adresem taki sklep rzeczywiście funkcjonuje.
Eksperci ostrzegają też przed cyberprzestępcami, którzy w czasie zbliżającego się święta zakupów mogą próbować przechwycić dane karty płatniczej lub podszyć się pod firmę pośredniczącą w płatnościach on-line. W momencie dokonywania płatności warto sprawdzić adres e-mail nadawcy, od którego otrzymaliśmy potwierdzenie zakupu. Jeśli nie zawiera oficjalnej domeny danej marki, to zapewne jest to oszustwo.