Parlament Europejski przyjął raport w sprawie zwiększenia poziomu redukcji dwutlenku węgla. Europosłowie chcą, by do 2030 roku emisje te spadły o 60 proc. w odniesieniu do poziomu z 1990 roku.
Obecny cel to 40 proc., ale wiadomo od pewnego czasu, że Bruksela będzie chciała jego podwyższenia, ma to być krok do zrealizowania innego, bardzo ambitnego planu: osiągnięcia przez UE neutralności klimatycznej do 2050 roku. Kilka tygodni temu Komisja Europejska zaproponowała zwiększenie redukcji do 55 proc.
Propozycja PE jest więc ostrzejsza i to znaczy, że niekoniecznie się utrzyma. By nowy cel redukcji stał się prawem, konieczna jest zgoda wszystkich unijnych państw. Teraz zaczną się negocjacje, w których PE będzie prezentować swoje stanowisko, ale nie będą to negocjacje łatwe. Wiadomo, że 60 proc. popierają dwa kraje: Dania i Finlandia. Ale już Polska na przykład wyrażała wątpliwości, czy uda się zrealizować nawet nieco niższy cel KE.
Także w samym Parlamencie Europejskim posłowie byli podzieleni w tej sprawie: cel poparło 392 deputowanych, przeciwko było 161, wstrzymało się 142. Większość dla stanowiska udało się zebrać, ale, co ciekawe, przy braku zgody ze strony większości europosłów z Europejskiej Partii Ludowej (EPP), największej frakcji w PE. Niektórzy jej członkowie jednak się wyłamali i wsparli 60 proc. poziom redukcji emisji CO2. Tak zrobiły trzy europosłanki z Polski: Magdalena Adamowicz, Janina Ochojska i Róża Thun. Reszta deputowanych PO i PSL wstrzymała się od głosu uznając, że prawo klimatyczne jest ważne, ale 60-procentowy cel jest zbyt wygórowany. Takie też było oficjalne stanowisko EPL - grupa popiera cel na poziomie 55 proc. i jednocześnie uznaje, że wyższy zagroziłby miejscom pracy.
"W UE chcemy klimatycznej neutralności, nie - obojętności; redukcji emisji CO2, a nie - mniej miejsc pracy; likwidacji energetycznego ubóstwa, a nie - utraty bezpieczeństwa. A Zielony Ład uda się tylko, jeśli podąży za nami świat. Stąd ważny cel minimum 55% na 2030 r. - łączy realizm i ambicję" - napisał na Twitterze Jerzy Buzek.
Cel poparli wszyscy Polacy należący do grupy socjalistów: Marek Balt, Marek Belka, Robert Biedroń, Włodzimierz Cimoszewicz, Łukasz Kohut, Bogusław Liberadzki i Leszek Miller, a także Sylwia Spurek z grupy zielonych. Natomiast przeciwko zagłosowali wszyscy europosłowie Zjednoczonej Prawicy zasiadający we frakcji europejskich konserwatystów.
Przeciwko zagłosowali z kolei wszyscy europosłowie Zjednoczonej Prawicy zasiadający we frakcji europejskich konserwatystów. Skrytykowali oni stanowisko PE oraz polskich europosłów, którzy je poparli. Ich zdaniem, Polska, jako kraj z gospodarką opartą w większości na węglu, jest w trudniejszej sytuacji niż np. kraje zachodnie. "Polska będzie miała olbrzymie trudności, żeby w ogóle zmierzyć się z tymi założeniami. Bo już dziś ma kłopot nie dlatego, że gorzej rządzimy, ale ma inny punkt startu, ale też inne europejskie kraje europejskie nie umieją zrealizować założeń, które są do tej pory wdrażane w życie. Pojawiają się pytania - dlaczego wprowadzamy zaostrzenia, ku czemu to służyć?" - mówił europoseł PiS-u Grzegorz Tobiszowski, zaznaczając, że nawet 40-procentowy, czyli obecny cel, jest problematyczny.
Z kolei Anna Zalewska krytycznie komentowała głosujących za wyższą redukcją Polaków. "Prosimy ich, by wrócili do Polski, stanęli oko w oko nie tylko z górnikami, ale całą branżą energetyczną i powiedzieli dlaczego to zrobili" - mówiła.