Gazeta.pl jest partnerem "Morskich opowieści" - marszu Mateusza Waligóry wzdłuż Bałtyku. Co tydzień relacjonujemy postępy jego podróży, a także publikujemy wywiady dotyczące przyszłości i przeszłości Morza Bałtyckiego.
Sylwia Migdał, Specjalistka ds. Ochrony Ekosystemów Morskich, Fundacja WWF Polska: Występowanie tego zjawiska uzależnione jest od intensywności rozwoju rybołówstwa w danym regionie. Jedni wiedzieli o nim wcześniej, inni zderzają się z problemem dopiero teraz. W regionie Morza Bałtyckiego pierwsze doniesienia na temat. zagubionych lub w inny sposób utraconych sieci rybackich pojawiły się w połowie lat 90., po okresie rozbudowy flot i intensywnych połowów, określanym czasem jako „dorszowe eldorado". To właśnie wtedy rybacy zwrócili uwagę na ten problem. Pierwszy raport dotyczący sieci widm w Morzu Bałtyckim pochodzi z 2002 r. Już wtedy alarmowano, że tych sieci może być naprawdę wiele, a z powodu cech Bałtyku - mętnej wody, słabej widoczności - mogą być one dużym zagrożeniem dla organizmów morskich.
Przyczyn jest kilka. Sieć można zgubić np. w wyniku kolizji związanych z występowaniem różnych typów aktywności połowowej na danym obszarze, czyli np. gdy kuter przepłynie przez już wystawione sieci rybackie i tym samym spowoduje zerwanie całości lub części takiego sprzętu.
Inna sytuacja związana z połowami dotyczy metody trałowania dennego. Kuter ciągnie specjalną sieć po dnie lub blisko dna. A dno Bałtyku usiane jest wrakami i tym, co z nich zostało. Jeśli sieć trafi na taki podwodny zaczep, to się zrywa.
Są jeszcze sytuacje losowe - sztormy, nagła zmiana lub pogorszenie warunków atmosferycznych.
I ostatnia kwestia - nielegalne połowy. Jeśli ktoś łowi nielegalnie, a dochodzi do sytuacji, w której taka działalność może być odnotowana, sieć może zostać wrzucona do morza, by pozbyć się dowodów.
Spodziewamy się, że ci, którzy łowią nielegalnie, mogą także wybierać miejsca obarczone dużym ryzykiem zerwania sieci, np. w pobliżu wraków, bo tam ryb jest dużo.
Tak, tego typu projekty prowadzimy we współpracy z nurkami, którzy grają tutaj najważniejszą rolę. Natomiast zdarzają się sytuacje, kiedy rezygnujemy z oczyszczenia wraku, bo, jak się okazuje, gdy sieci osiadają na wrakach, to po pewnym czasie mogą tworzyć coś na kształt sztucznej rafy, schronienia dla organizmów morskich. Każda decyzja o wyciągnięciu sieci jest więc podejmowana indywidualnie.
Rybacy używają szukarka, czyli narzędzia ciągniętego po dnie. Ci z nich, którzy mają doświadczenie w tego typu akcjach, są w stanie bardzo szybko i sprawnie wyczuć drgania na linie trzymającej szukarek i wychwycić moment „złapania" takiej sieci.
Ale metody tej nie można stosować wszędzie – każda operacja musi być poprzedzona analizą obszaru pod kątem zarówno środowiskowym, jak i z uwzględnieniem kwestii ochrony podwodnego dziedzictwa kulturowego. Na wrakach pracują nurkowie. To niesamowicie trudna, czasochłonna i niebezpieczna praca. Sieć uwalnia się kawałek po kawałku, tak, aby nie uszkodzić wraku. Zdarzało się, że w czasie jednej akcji nurkowie wyławiali nawet do 2-3 ton sieci.
Jeśli chodzi o sieci stawne – stosunkowo lekkie, zbudowane z cienkich włókien - to na początku nawet 20 proc. A wygląda to tak: po zagubieniu lekka sieć może albo utrzymywać się na powierzchni albo stać w toni, w kolumnie wody,
Proszę wyobrazić sobie ścianę zrobioną z siatki. Taka sieć zaczyna łowić, ryby się w nią wplątują, sieć robi się ciężka, opada na dno. Organizmy morskie, które straciły w niej życie, zaczynają się rozkładać, część może być zjadana przez inne zwierzęta. Po pewnym czasie sieć odzyskuje swoją lekkość i zaczyna się unosić. I znów: albo kładzie się na powierzchni albo staje w kolumnie wody. Cykl zaczyna się od nowa, sieć widmo znów łowi ryby, tyle że już z nieco mniejszą skutecznością, bo zaczyna się kłębić, opadać.
To koszmar, zwłaszcza na morzu, które jest przełowione tak, jak nasz Bałtyk.
Szacujemy, że w samej polskiej części Morza Bałtyckiego może być ich ponad 800 ton.
Pierwsze szacunki zostały wykonane na podstawie ankiet przeprowadzonych wśród rybaków. Dzięki nim udało się ustalić, że na całym Bałtyku rocznie może gubić się nawet do 10 tys. sztuk sieci. Potem zaczęliśmy to sprawdzać w praktyce – rozpoczęliśmy projekt, w który zaangażowało się ponad 100 kutrów. Rybacy spędzili łącznie 14 tys. godzin na morzu i w ramach tych intensywnych prac udało się wyłowić aż 268 ton sieci rybackich. A to oznaczało, że pierwsze szacunki nie były przesadzone.
Dziś z pomocą przychodzi nam nowa technologia, np. sonary, które robią zdjęcia dna. Skanujemy dany obszar, oznaczamy miejsca, gdzie znajdują się zagubione lub w inny sposób utracone sieci rybackie i przeliczamy to na większe przestrzenie.
Mają różne rozmiary, w zależności od tego gdzie i co jest celem połowu, jak duży jest dany obszar, na jakiej jednostce prowadzona jest działalność. Pojedyncze siatki, które mierzą kilka metrów, łączone są w większe zestawy - dostosowuje się je do konkretnych wymagań.
Nie możemy stwierdzić z całą pewnością jaka jest skala tego problemu, choć zdarza się, że wyrzucane na brzeg ciała np. fok noszą ślady po sieciach. Często nie jesteśmy w stanie zweryfikować czy zwierzęta te wplątały się w sieci używane w trakcie połowów czy zginęły w sieciach widmach. Zakładamy jednak, że jest to potencjalne zagrożenie dla tych zwierząt. Zdarza się, że otrzymujemy potwierdzenie bezpośrednie, np. dokumentacje fotograficzne od nurków, przedstawiające np. fokę zaplątaną w sieci na wraku. Wtedy nie ma wątpliwości, co było przyczyną śmierci.
Na początku jako WWF postawiliśmy na ich wyławianie. Mieliśmy sygnały, że to problem zamierzchłej przeszłości, który trzeba rozwiązać właśnie w taki sposób. Szukaliśmy dofinansowań, angażowaliśmy rybaków i nurków, staraliśmy się wyławiać jak najwięcej. Aż w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że – choć akcje wyławiania przyniosły spektakularne efekty – nie da się w ten sposób rozwiązać całego problemu. Im więcej pływaliśmy, tym częściej zdarzało się, że wyławialiśmy sieci stosunkowo nowe, trzeba było więc poszukać odpowiedzi na kilka pytań. Czemu sieci wciąż się gubią lub są tracone w morzu? Jak można temu zapobiec? Co dzieje się z nimi po tym, gdy trafiają na ląd?
Wiele odpowiedzi poznaliśmy dzięki projektowi MARELITT Baltic, który między 2016 a 2019 r. realizowaliśmy z partnerami z Estonii, Szwecji i Niemiec. Okazało się, że problem jest wielopłaszczyznowy i wymaga systemowych rozwiązań. Na przykład kwestia odbioru takich sieci – w czasie realizacji projektu żaden bałtycki port nie był przystosowany do przyjęcia tego typu odpadów. Czyli ten, kto taki odpad znalazł i wyłowił musiał sobie z tematem radzić na własną rękę i na swój koszt.
Również system znakowania sieci rybackich okazał się być nieskuteczny - zdecydowana większość sieci wyłowionych z morza nie jest oznaczona, nie jesteśmy w stanie ustalić, do kogo należy, z jakiej jednostki pływającej pochodzą. Wyławiamy sieci niczyje, z naszego wspólnego morza. A wystarczyłaby dobra ewidencja. Brakuje również spójnych systemów raportowania operacji wyławiania sieci – by móc stworzyć rzetelną bazę danych. Wydawałoby się - proste rzeczy, które trzeba tylko wdrożyć i się do nich stosować. Niestety, takie zmiany to proces, który zajmuje już wiele lat.
Świadomość na temat tego problemu znacząco wzrosła. Stworzyliśmy mapę obszarów, w których istnieje największe prawdopodobieństwo wystąpienia sieci widm, jesteśmy w stanie organizować precyzyjne i efektywne kosztowo operacje wyławiania tych odpadów. Porty zaczęły się przystosowywać do odbioru sieci widm – choć w tym aspekcie wciąż jest ogromna praca do zrobienia. Dużo w tym temacie dzieje się na arenie międzynarodowej i regionalnej, głównie dzięki projektom, które skutecznie uzupełniły luki w wiedzy na ten temat.
I z tym poziomem wiedzy – rozwiązanie tego problemu naprawdę może się udać. Bałtyk potrzebuje naszego wsparcia, nie ma tu już czasu na snucie planów. Trzeba działać, wprowadzić nowe przepisy, zasady. I egzekwować ich przestrzeganie.
Np. z funduszy europejskich. Nie do przecenienia jest zaangażowanie ludzi morza. To właśnie rybacy spędzają na Bałtyku najwięcej czasu, posiadają ekspercką wiedzę, znają morze jak mało kto - to są rzeczy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nurkowie są natomiast naszymi oczami, dzięki nim widzimy, co dzieje się pod powierzchnią.
W kontekście całego środowiska, w tym Bałtyku, bądźmy świadomi, bądźmy czujni i uważni na to, co się dzieje wokół nas. Starajmy się podejmować odpowiedzialne decyzje, gdy np. wchodzimy w rolę turystów czy konsumentów. Sprawdzajmy, skąd pochodzą ryby, które zjadamy. Fundacja WWF Polska opracowała „Poradnik rybny WWF" – przewodnik po wybranych gatunkach ryb i owoców morza, stworzony z myślą o tym, by pomóc konsumentom w podejmowaniu świadomych wyborów podczas zakupów.
Jest jeszcze coś – plastik. Każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje odpady. Segregujmy śmieci, wykorzystujmy materiały ponownie, nie wzmacniajmy fali odpadów, która nas zalewa. Plastik zdominował naszą planetę i zanieczyszcza nawet najbardziej odległe miejsca niedostępne dla człowieka, a gatunki, które tam żyją, już dziś są w poważnym stopniu zatrute plastikiem.
Także sieci rybackie zbudowane są z plastikowych komponentów. Te, które się zagubią, rozkładają się, a do środowiska trafiają mikrocząstki plastiku. Cztery lata temu pobrano próbki wód i osadów dennych w różnych stacjach pomiarowych w rejonie Bałtyku Południowego. Okazało się, że 50 proc. znalezionych mikroplastików to mikrowłókna. Możemy podejrzewać, że pochodzą właśnie z sieci.
Mogą być pochłaniane przez organizmy znajdujące się na dole piramidy żywieniowej, np. zooplankton. Większe cząstki mogą być mylone z pożywieniem np. przez ryby. Drobiny plastiku mogą kumulować się w tkankach. Jeśli ktoś je ryby, musi mieć więc świadomość, że wraz z nimi może spożywać też plastik. Czy takiej przyszłości chcemy dla nas i następnych pokoleń?