Artykuł jest częścią cyklu Gazeta.pl na Antarktydzie. Popłynęliśmy tam, żeby opowiedzieć o zmianach zachodzącym w miejscu, od którego zależy przyszłość naszej planety. Naszymi przewodnikami są żeglarze, którzy odwiedzają Antarktydę regularnie od kilkunastu lat. Partnerami wyjazdu są Selma Expeditions oraz Wydawnictwo Otwarte.
- To najbardziej niedostępny wrak w historii — mówi o "Endurance" Monsun Bound, archeolog podwodny i szef wyprawy poszukiwawczej.
Gdzie będą szukać? Na dnie Morza Weddella, między Półwyspem Antarktycznym a Ziemią Coatsów. Jak niewiele wiemy o tamtym kawałku świata, świadczy niedawne odkrycie naukowców, którzy sfilmowali największy podwodny ekosystem świata — liczącą 60 mln gniazd kolonię ryb białokrwistych.
Za poszukiwania wraku zapłaci darczyńca, który przeznaczył na ten cel 10 mln dolarów. Nie wiadomo, kim jest, ale łatwo zgadnąć, dlaczego to robi — jak wielu przed nim musi być zakochany w nieprawdopodobnej historii Sir Ernesta Shackletona i załogi statku "Endurance", która wydarzyła się sto lat temu. Napisano o niej książki, nakręcono filmy, a Shackleton stał się wzornikiem powszechnie wykorzystywanym w szkołach biznesu. Przedstawia się go jako przywódcę idealnego, człowieka ze stali, który nie poddał się katastrofie statku, nie zostawił za sobą nikogo, uratował całą załogę w sposób absolutnie heroiczny.
Wyprawa poszukiwawcza wraku Endurance Gazeta.pl
"Endurance" - porządny statek zbudowany z wielkich, norweskich jodeł i twardego dębu — zatonął na przełomie października i listopada 1915 r. Zanim poszedł na dno, przez wiele miesięcy był domem dla 28 członków załogi, 69 psów i jednego kota.
Spoiler — zwierzęta nie przeżyły.
Wyprawą kierował Irlandczyk Sir Ernest Shackleton. Na dalekim Południu szukał czegoś, co pomogłoby mu zapisać się w historii, zapomnieć o przegranym wyścigu na biegun południowy. Wówczas do celu brakowało mu nie wiele, ledwie 180 km, ale nie zaryzykował, bo kończyło się jedzenie. Dwa lata później na biegunie stanął Norweg Roald Amundsen.
Shackleton wymyślił więc, że zrobi coś lepszego — wyląduje na brzegu Morza Weddella i uda się na biegun, a następnie dalej — do leżącego po drugiej stronie Antarktydy Morza Rossa.
Załogę "Endurance" uwięził jednak na Morzu Weddella lód. Napierał na burty z taką siłą, że w końcu trzeba było zarządzić ewakuację. W końcu statek zaczął pękać i 21 listopada 1915 r. poszedł na dno. Stało się to w "najgorszej części najgorszego morza na świecie", jak zanotował Shackleton.
W kolejnych tygodniach załoga ciągnęła z trudem trzy szalupy wypełnione jedzeniem i sprzętem, próbując znaleźć miejsce, w którym można by na nie wsiąść. Następnie dopłynęli do Wyspy Słoniowej. Tam Shackleton wybrał pięciu mężczyzn, wsiadł z nimi na siedmiometrową szalupę "James Caird" i przepłynął 1300 km po wodach Oceanu Południowego aż na Georgię Południową, gdzie swoją osadę mieli wielorybnicy. Polarnicy wylądowali jednak po złej stronie wyspy. W ciągu kolejnych 36 godzin Shackleton razem z Worsleyem i Tomem Creanem pokonali 51 km trudnego, górskiego terenu. Mieli przy sobie tylko kilkanaście metrów liny i ciesak, czyli narzędzie ciesielskie, które miało imitować czekan. Zastępstwem dla raków były z kolei buty, w które wkręcili śruby.
Kilkadziesiąt lat później tę drogę przebył Brytyjczyk Duncan Carse. - Nie mam pojęcia, jak tego dokonali, za wyjątkiem tego, że musieli — powiedział Carse.
Shackleton zajął się organizacją akcji ratunkowej. Po kilku miesiącach przypłynął po swoich towarzyszy na Wyspę Słoniową. Wszyscy przeżyli. On został legendą, a o jego statku usłyszał cały świat.
Sto lat po tych wydarzeniach zaczęły się poszukiwania wraku.
'Endurance' zatonął na przełomie października i listopada 1915 r. fot. Frank Hurley / State Library of New South Wales / Public Domain // Royal Grographic Society / Public Domain
Nie będzie łatwo znaleźć "Endurance". Jego skiper Frank Worsley, magik nawigacji, zapisał dokładne koordynaty: 68°39'30.0" S, 52°26'30.0" W, ale warunki, w których ich wyznaczał, były kiepskie. Mógł się więc pomylić.
Wrak leży głęboko, 3 km pod powierzchnią morza. Wyzwaniem jest też lód. Czasy się zmieniły, ale nawet dziś, mimo pomocy zdjęć satelitarnych, mimo siły lodołamaczy, nie łatwo dopłynąć na Morzu Weddella w wyznaczone miejsce i spędzić w nim tyle, ile na takie poszukiwania trzeba. - Pak lodowy porusza się nieustanie w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Otwiera się, zaciska, znów otwiera. Wkraczamy w naprawdę okrutne, zabójcze środowisko — opisywał Morze Weddella w rozmowie z BBC Monsun Bound, szef wyprawy poszukiwawczej.
Bound uczy się na błędach, które popełniła poprzedni wyprawa na Morze Weddella. Jej członkowie byli naprawdę blisko. Załodze statku Agulhas II udało się dotrzeć w miejsce, gdzie zatonął "Endurance". Opuścili nawet do wody autonomiczny pojazd podwodny, bezzałogowe urządzenie, które potrafi działać bez żadnego nadzoru na podstawie zaprogramowanej instrukcji. Niestety, po 20 godzinach w wodzie zerwała się komunikacja z robotem, a Agulhas II musiał uciekać przed zagęszczającym się lodem.
Wyprawa, która niedawno wyruszyła na Morze Weddela ma plan B. Jeśli z powodu gęstego paku lodowego nie uda im się dopłynąć w miejsce, które wskazał Worsley, skorzystają z pomocy dwóch helikopterów. Śmigłowce zostawią naukowców na powierzchni lodu. Tam stanie obóz, a w ruch pójdą hydrauliczne wiertła. Przerębel musi być duży — robot ma 135 centymetrów szerokości i cztery metry długości i jeszcze w tamtych rejonach nie pływał.
Poprzednia wyprawa użyła modelu, który nie transmitował na żywo tego, co nagrywała jego kamera. Kiedy przepadł, zginęło wszystko, co widział. Tym razem członkowie ekspedycji wybrali pojazd podwodny Saab Sabertooth, który będzie połączony z powierzchnią kablem światłowodowym. Wyposażony jest on w sonar boczny dalekiego zasięgu. Naukowcy będą więc na bieżąco mogli oglądać obrazy dna morskiego. - Jeśli wrak pojawi się gdzieś obok, to jednym kliknięciem sprawimy, że nasz robot do niego podpłynie — mówi BBC Nico Vincent, który będzie nadzorował operację.
Teren poszukiwań ma rozmiary 8 na 15 km. Czasu nie będzie dużo, ledwie dwa tygodnie.
Podwodny dron, który ma znaleźć Endurance https://endurance22.org/
Nie wiadomo, w jakim stanie jest wrak, ale naukowcy spodziewają się, że zimna woda i brak organizmów żywiących się drewnem sprawiły, że będzie co oglądać. Dobrze natlenione wody Morza Weddella są też wskazówką, że Endurance mógł stać się oazą życia. - Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy zobaczyli żyjące tam ukwiały i ogórki morskie — powiedziała BBC dr Michelle Taylor, która uczestniczyła w wyprawie poszukiwawczej trzy lata temu.
Co poszło na dno razem ze statkiem? Rower, z którym nie rozstawał się magazynier Thomas Orde-Lees; słoiki po miodzie, w których biolog wyprawy Robert Clark trzymał próbki; kamienie, które z brzuchów pingwinów wyciągał geolog James Wordie.
Żadna z tych rzeczy nie zostanie wydobyta. Tak samo jak "Endurance".
Zgodnie z zapisami Traktatu Antarktycznego wrak i wszystko wewnątrz niego stanowi bowiem dziedzictwo historyczne i ma zostać na dnie Morza Weddella. Nawet gdyby zmienić ten zapis, nie ma na świecie muzeum, które byłoby stać na wyciągnięcie go z głębokości 3 km, konserwację i późniejszą ekspozycję.
Nagrodą ma być sam fakt odszukania "Endurance", zdjęcia, filmy i jego obraz w 3D. A także badania przeprowadzone w trakcie wyprawy, które pomogą nam lepiej zrozumieć zmiany klimatyczne.
To kolejna wyprawa Gazeta.pl w odległe, ale ważne dla przyszłości Ziemi miejsce — kilka miesięcy temu z polskiej bazy na Spitsbergenie o zmianach klimatu opowiadała Maria Mazurek.