Artykuł jest częścią cyklu Gazeta.pl na Antarktydzie. Popłynęliśmy tam, żeby opowiedzieć o zmianach zachodzącym w miejscu, od którego zależy przyszłość naszej planety. Naszymi przewodnikami są żeglarze, którzy odwiedzają Antarktydę regularnie od kilkunastu lat. Partnerami wyjazdu są Selma Expeditions oraz Wydawnictwo Otwarte.
Piotr Kuźniar, biolog, z zamiłowania płetwonurek i wspinacz, przez kilkanaście lat prowadził drukarnię. Krzysztof Jasica, inżynier mechanik, przez 20 lat projektował i budował stacje radiowe. Poznali się w studenckim klubie żeglarskim jeszcze w latach 80. Sporo razem żeglowali. W 2005 roku popłynęli razem na Antarktydę. Po powrocie uznali, że mają dość życia na lądzie. Piotr sprzedał drukarnię, Krzysztof rzucił pracę i wziął kredyt pod zastaw mieszkania. Z grupą kilku przyjaciół zdecydowali o zakupie jachtu przystosowanego do żeglugi na wszystkich morzach, bez ograniczeń. Wybrali 20-metrowy stalowy jacht wyprawowy zaprojektowany we Francji i zwodowany w 1981 roku. Nazwali go Selma Expeditions. Żeby zdobyć pieniądze na remont i na życie, zaczęli pływać zarobkowo - brali na pokład chętnych i ruszali w rejs wokół Ziemi Ognistej i Antarktydy.
To właśnie na pokładzie Selmy płyniemy na Półwysep Antarktyczny, aby opisać ten niezwykły kawałek świata. I przekonać się jak wyglądają zmiany klimatu w najszybciej ocieplającym się miejscu na Ziemi - w ciągu ostatnich 100 lat średnia temperatura powietrza wzrosła tam o 3 stopnie Celsjusza. - W tym roku pogoda na Południu jest bardzo nieprzewidywalna, często się zmienia. Zobaczymy, co tym razem tam zastaniemy - mówi nam Kuźniar.
Na "Selmie" pływają prezesi ważnych firm, prawnicy, architekci, policjanci, nauczyciele, ale też studenci, którzy biorą pożyczki, żeby zapłacić za miejsce. - Okazało się, że poznawanie ich światów jest dla nas tak samo ważne jak żeglowanie. Nie nazywamy ich klientami ani nawet tak o nich nie myślimy. Gdy tak się stanie, będzie to chyba znaczyło, że mamy dość i że pływanie wkrótce stanie się nie do zniesienia. Zamiast przygodą na Antarktydzie rejs będzie kolejną ciężką tyrą i straci sens - mówi Gazeta.pl właściciele Selmy.
Jacht nie żegluje sam. Płynie, bo jest na nim załoga. - Człowiek sam nie posprząta wszystkiego, nie ugotuje, nie przejrzy wszystkich zapasów i nie sprawdzi, czy coś się nie psuje. A jak się zepsuje, to zabraknie jedzenia. Liczą się małe rzeczy: zwracanie uwagi na drobne awarie - kiedy coś się urwie, to nie udaje się, że się tego nie widzi, tylko naprawia od razu. Jeśli ktoś czuje się gorzej, to ktoś inny go zastępuje, żeby tamten mógł odpocząć. Albo podaje mu kubek ciepłej kawy. Wie, że lubi z mleczkiem, z łyżeczką cukru. Jak ja dostaję taką kawę, to papa mi się śmieje i zapominam o trudach - mówi Jasica.
W 2015 r. 11-osobowa załoga "Selmy" pobiła rekord świata w rejsie na południe. Na żaglach dopłynęła aż do Zatoki Wielorybów na Morzu Rossa. Dalej już się nie da.
Do tej wyprawy przygotowywali się latami. W czasie kolejnych sezonów na Antarktydzie sprawdzali załogę, i jacht. Uczyli się, jak pływać wczesną wiosną, a jak późną jesienią. Dowiadywali, jak wygląda obmarzanie i jak skutecznie usuwa się z pokładu lód. - Ci, którzy znaleźli się na pokładzie, mieli jedną wspólną cechę: potrafili bezkonfliktowo funkcjonować w sytuacjach kryzysowych, kiedy nie ma czasu na dyskusje i narzekanie.
Takie osoby nie czepiają się, nie wyżywają na innych. Kiedy pojawiają się sytuacje grożące konfliktem, rozwiązywane są w zarodku - tłumaczy Jasica.
Morze Rossa, na które wpłynęła Selma, jest wielkości Bałtyku i da się na nim żeglować tylko przez sześć-osiem tygodni w roku, bo to najzimniejsze morze świata. Temperatura wody spada poniżej -1 stopnia Celsjusza. Gdy na półkuli południowej przychodzi jesień, czyli zaczyna się marzec, Morze Rossa jeszcze nie zamarza, ale po tygodniu jego powierzchnia zamienia się w lód. W ciągu kilku dni ścina się jak jezioro - to coś niespotykanego na tak wielkim akwenie.
Żeby dostać się do Zatoki Wielorybów, musieli pokonać barierę paku lodowego. Miała 600 kilometrów i przypominała zamarznięty labirynt. Byli tam w połowie lutego, czyli w środku antarktycznego lata. Zrobili nawet zdjęcie ekranu ze wskazaniami jachtowej stacji pogodowej. -20 stopni Celsjusza. Ale wiało jak diabli, więc temperatura odczuwalna spadła poniżej -40 stopni. Morska woda natychmiast zamarzała na sztormiaku, a jacht obrastał lodem.
Co kilka godzin stawali w dryf, żeby skuć lód z pokładu i lin, bo dodatkowe kilkaset kilogramów mogło być niebezpieczne dla stateczności jachtu.
Jedna osoba siedziała na maszcie i z góry wskazywała właściwy kierunek. Wszyscy byli w gotowości i szybko reagowali. Naokoło góry lodu, pingwiny, foki siedzące na wielkich krach. Po przekroczeniu południowego kręgu polarnego nocy już praktycznie nie było. Niebo zmieniało barwę co minutę, pływający lód wygładzał falę i odbijał światło, wyraźna linia horyzontu przestała istnieć. Dookoła pojawiły się żerujące wieloryby.
W końcu 12 lutego 2015 r. Selma dobiła do klifu w Zatoce Wielorybów, ustanawiając rekord świata w żegludze na Południe - 78º43'926 S.
Ushuaia, Argentyna. Łódź Selma Expeditions przed wypłynięciem w kierunku Antarktydy. Fot. Dominik Szczepański
- Intensywne odkrywanie Antarktydy trwa od ponad stu lat, a my wciąż wiemy o niej niewiele. Mapy wciąż są niedokładne. To jeden z ostatnich regionów na Ziemi, gdzie człowiek może znaleźć dziewicze miejsca. To przyciąga jak magnes - mówią właściciele Selmy.
Zatokę Wielorybów nazwał tak Ernest Shackleton, najtwardszy z podróżników zapuszczających się w rejony Antarktydy. W 1908 roku dopłynął tam na pokładzie "Nimroda", trzymasztowej barkentyny. Zadziwiła go liczba wielorybów pływających w zatoce. Morze Rossa to jedno z ostatnich miejsc, gdzie do dziś ekosystem nie został zaburzony przez ingerencję człowieka. Dom dla przynajmniej dziesięciu gatunków ssaków, sześciu gatunków ptaków, 95 gatunków ryb i tysiąca gatunków bezkręgowców. To tam w 2007 roku Nowozelandczycy wyłowili największy do tej pory okaz kałamarnicy kolosalnej, bardzo rzadkiego gatunku. Miała 10 m długości i ważyła prawie 500 kg.
To w Zatoce Wielorybów swoją wyprawę na biegun południowy rozpoczął jego pierwszy zdobywca Roald Amundsen, który zdobył go 14 grudnia 1911 roku. Miesiąc później na biegun dotarł Robert Scott, który zmarł w drodze powrotnej.
- Dlaczego płyniemy tam, gdzie jest zimno? Bo w miejscach, gdzie jest ciepło, nie ma już takich wyzwań - mówi Krzysztof Jasica.
- A co jest źle widziane na pokładzie? - pytam Jasicę.
- Wyżywanie się na drugiej osobie. Niezrobienie swojej roboty, wkopanie w nią kolegi. Jak na dłoni widać, czy robisz coś tylko dla siebie, czy jednak patrzysz na wspólny cel. Czy jesteś uważny na drugiego człowieka. Na lądzie sporo mieszamy w swoich środowiskach, ale na Selmie byliśmy jak jeden organizm. Nie przypominam sobie sytuacji, żeby ktoś mówił do kogoś podniesionym głosem.