Zielona transformacja to tylko wydatki? "Przy obecnych cenach wydamy 200 miliardów na import paliw"

Czy transformacja energetyczna i Europejski Zielony Ład będzie oznaczać dla Polski tylko "koszmar" i "wydatki"? Ogromne koszty już mamy w obecnym systemie, płacąc setki miliardów za paliwa kopalne - przekonuje fizyk Marcin Popkiewicz. Jego zdaniem z jednej strony nie mamy wyboru innego niż transformacja, z drugiej - jest ona i możliwa, i opłacalna w porównaniu do status quo.

Zatrzymanie zmiany klimatu będzie nas dużo kosztowało, a zielone obietnice nie mają pokrycia. Swoje i tak robimy, a szybsze działania nie mają sensu, bo i tak mamy niewielki wpływ na emisje - to główne tezy, jakie można wynieść z wypowiedzi Pawła Musiałka z "Klubu Jagiellońskiego". W wywiadzie z Grzegorzem Sroczyńskim przekonywał on, że polityka klimatyczna Unii Europejskiej będzie dla nas oznaczać tylko "wydatki, wydatki i wydatki" oraz "koszmar".

Czy rzeczywiście? Z tezami Musiałka nie zgadza się Marcin Popkiewicz, fizyk, popularyzator nauki, autor książek dot. zmian klimatu i energetyki, w tym najnowszej "Zrozumieć transformację energetyczną".

- Narracja, która pojawia się w tym wywiadzie, jest po myśli grup interesów, które są po stronie paliw kopalnych. Oni mówią: spokojnie, nie spieszmy się z transformacją. A my powinniśmy się cholernie spieszyć. Na co czekać? - mówi Popkiewicz. Pojawiające się w wywiadzie argumenty wypełniają dwa z czterech typów "narracji opóźniania" działań na rzecz zatrzymania zmiany klimatu, opisanych w badaniu z 2020 roku. Te narracje wykorzystują m.in. firmy z branży paliw kopalnych, które mają interes w spowalnianiu transformacji.

Zdaniem Popkiewicza już teraz mamy techniczne możliwości, by przeprowadzić transformację energetyczną. A koszty braku działania będą większe od kosztów zielonej transformacji. - Od lat robimy tę transformację w żółwim tempie i teraz widzimy tego  skutki, płacąc za drogi gaz, ropę i w ogóle energię. Może jeszcze trochę sobie pozwlekamy i zobaczymy? - mówi i dodaje: Pytanie brzmi: Jaka jest alternatywa? Dalsze trzymanie się paliw kopalnych i ich import? Obecna drożyzna na rynkach nośników energii może potrwać latami. Koszty importu są gigantyczne. Na co my jeszcze czekamy?

"Tylko" 8 proc. emisji?

Musiałek przekonuje, że wiele założeń Europejskiego Zielonego Ładu "nie uwzględnia rzeczywistości". - W skali świata nasze europejskie emisje to 8 procent. I ten udział będzie maleć - mówi. Czy to rzeczywiście argument za tym, by spowolnić naszą transformację?

- Oprócz Chin i USA cała reszta państw ma emisje na poziomie kilku procent lub promili. Ale to, co emitują te kraje łącznie stanowi większość globalnych emisji! Jak każde takie państwo powie: moje emisje nie mają znaczenia, to w rezultacie zgodnie podpiszemy na siebie globalny pakt samobójczy - stwierdza Popkiewicz. 

Po drugie - wyjaśnia - dla ocieplenia klimatu liczą się nie emisje CO2 z danego roku, lecz emisje skumulowane, czyli to, ile w sumie wpompujemy go do środowiska. Chodzi o to, ile CO2 tam wrzuciliśmy, od kiedy zaczęliśmy spalać węgiel, ropę i gaz. - I pod tym względem jako Europa jesteśmy w tym rankingu bardzo wysoko. Polska zaś, przez dekady jadąca na rozdętym przemyśle ciężkim zasilanym węglem, ma tu całkiem sporo za uszami - nasze skumulowane emisje per capita lokują nas na 10 miejscu na świecie - podkreśla fizyk.

Europa ma tak wysokie historyczne emisje, ponieważ jako pierwsza zaczęła spalać paliwa kopalne. To napędzało nasz rozwój i przyniosło korzyści. Kraje rozwijające się miały dużo mniej czasu na rozbudowę swojej infrastruktury i bogactwa na paliwach kopalnych. - Jeśli mówimy w Polsce, że my jesteśmy zbyt biedni, żeby redukować nasze emisje, to jaka to jest wiadomość dla ludzi w Indiach i innych krajach globalnego Południa, którzy często nie mają nawet dostępu do prądu? Że w takim razie oni w ogóle mogą mieć to gdzieś! Ale jeśli oni pójdą naszą drogą, uznając, że będą jak Polacy robić sobie prąd w elektrowniach węglowych, jeździć samochodami spalinowymi itd., to w rezultacie umawiamy się na zbiorowe globalne samobójstwo - stwierdza Popkiewicz.

- UE powinna być liderem transformacji po pierwsze dlatego, że jeśli my tego nie robimy - jako miejsce, gdzie zapoczątkowała się rewolucja przemysłowa i model oparty na paliwach kopalnych - to nie mamy prawa oczekiwać tego, że ktoś inny to zrobi

- dodaje.

Transformacja będzie za droga? Paliwo też jest drogie

W wywiadzie pada stwierdzenie, że "inne kraje się do tego nie przyłączają i Europa może zostać frajerem". Jednak wszystkie kraje świata są stronami Porozumienia Paryskiego i zobowiązały się do działań na rzecz zatrzymania wzrostu temperatury znacznie poniżej 2 stopni Celsjusza, z dążeniem do poziomu 1,5 stopnia. Większość ma swoje plany klimatyczne i choć najczęściej nie są one wystarczające do osiągnięcia celu, to ambicje rosną, a nie maleją. Na przykład Chiny planują wyzerować emisje CO2 do 2060 roku - tylko 10 lat później niż UE.

Czy powinniśmy ograniczyć tempo transformacji ze względu na koszty? Musiałek mówi, że "dla nas zielona transformacja to będą wydatki, wydatki i wydatki. Że na tym więcej zarobimy niż wydamy, to raczej nie ma co liczyć". Ostrzega, że cała nasza nadwyżka PKB będzie kierowana na transformację. Ceny będą rosły, a ludziom coraz mniej zostanie w portfelu. Dlatego racjonalne ma być "hamowanie zapędów Unii".

- Ekspertami w minimalizowaniu tempa transformacji jesteśmy od dawna. Może nawet w minionej rzeczywistości przed 24 lutego była w tym jeszcze jakaś logika. Przez lata polskie dyskusje o systemie energetycznym obijały się w ramach dylematu trójkąta: ochrona klimatu vs tania energia vs bezpieczeństwo energetyczne. Wraz z inwazją Rosji na Ukrainę wszystkie te priorytety pokazały jeden kierunek: jak najszybsze odchodzenie od paliw kopalnych - zauważa Popkiewicz.

O kosztach transformacji mówi się często, a mniej już - o kosztach utrzymania status quo. Oczywiście nowe źródła energii i inne inwestycje kosztują. Ale kosztuje też utrzymanie obecnych elektrowni węglowych. Kosztują nas zmiany klimatu, które napędzamy, obstając przy paliwach kopalnych. I wreszcie kosztują nas same paliwa, które musimy importować.

- Już przed wojną ceny energii rosły, a teraz wystrzeliły w kosmos. Uzależnienie od paliw kopalnych, które kupujemy od innych państw, wcale nie daje nam bezpieczeństwa energetycznego. Rok w rok wydawaliśmy 70-80 miliardów złotych na import ropy i gazu, a także milionów ton węgla - przy czym większość tej kwoty płynęła na Kreml, który za to zbroił swoją armię. W tym roku, przy obecnych cenach paliw, wydamy jakieś 200 miliardów. Halo!! W ciągu roku tyle pieniędzy opuścić nasz kraj! To ma być bezpieczeństwo energetyczne? Albo oszczędności? - punktuje Popkiewicz.

Według własnych szacunków rządu, obecny plan transformacji energetycznej będzie kosztował 1600 mld zł w latach 2021-2040, a więc ok. 80 miliardów zł rocznie. Plan nie jest bardzo ambitny, ale nawet przyspieszając go, transformacja rocznie kosztowałaby mniej, niż wydamy co roku na zakup paliw. 

- To będą w dużej mierze pieniądze, które będą krążyć w polskiej gospodarce; to będzie wielki program infrastrukturalny tworzący miejsca pracy. Zlecenia będą dostawać polskie firmy, będą płacić CIT, pracownicy PIT, a od wartości dodanej będzie VAT. To wzmocni polski budżet. Alternatywą jest dalszy bezpowrotny wyciek naszych pieniędzy do kremlowskich oligarchów, szejków naftowych, czy od kogo tam jeszcze będziemy te paliwa kupować - zauważa Popkiewicz i dodaje : - Gdybyśmy wcześniej zrobili więcej, mieli więcej odnawialnych źródeł energii i lepszą efektywność energetyczną - to teraz nie bylibyśmy w tak trudnej sytuacji. Potrzebowalibyśmy dużo mniej ropy, gazu i węgla, mielibyśmy lepszą pozycję w trendzie transformacji energetycznej.

Jest oczywiście jedno paliwo, które w większości nie jest importowane: węgiel. To obecnie największa część naszej produkcji prądu. Ale węgiel też nas kosztuje. I chodzi nie tylko o rosnące ceny prądu. Co roku dopłacamy miliardy do funkcjonowania kopalń.  

- Polski węgiel nie jest szczególnie konkurencyjny. Żeby go wydobywać trzeba zjechać kilometr pod ziemię lub głębiej, potem jechać na przodek pół godziny lub dłużej i  fedrować w warunkach zagrożenia wybuchem metanu, ryzykując życie, żeby wydobyć węgiel niskiej jakości, bardziej zasiarczony i zapopielony niż ten, który wydobywają koparkami w odkrywkach w Kazachstanie, Australii i wielu innych krajach. Węgiel jest przeszłością naszej gospodarki, ale ewidentnie nie jest jej przyszłością

- mówi Popkiewicz. - Dziś wiatr i słońce już są najtańszym źródłami energii na świecie, i w Polsce też, nawet bez uwzględniania zasady 'zanieczyszczający płaci' (np. w formie opłat za uprawnienia do emisji CO2) - dodaje.

Szansa dla Polski i Europy

- Europa będzie jedynym kontynentem, który sobie zafunduje dezindustrializację na własną prośbę - mówi Musiałek. Zdaniem Popkiewicza jest przeciwnie - transformacja to szansa dla innowacyjnego przemysłu.

- W Polsce często narzekamy, że Bruksela każe nam inwestować w OZE i efektywność energetyczną. A spójrzmy na Chiny, nazywane "największym trucicielem świata. Pekin wydaje olbrzymie pieniądze na rozbudowę swojego systemu elektroenergetycznego. A w co inwestują? W Polsce powszechnie myśli się, że w elektrownie węglowe i gazowe. A to nieprawda. Państwo Środka na budowę elektrowni na paliwa kopalne przeznacza ok. 10 procent środków inwestowanych w nowe źródła energii, kolejnych kilka procent idzie na program energetyki atomowej, cała zaś reszta - dobrze ponad 80 procent - inwestowana jest w odnawialne źródła energii.
Czy Chiny robią to, bo Unia Europejska im tak kazała? Oczywiście nie. To czemu Chiny robią sobie tę "krzywdę", że inwestują w transformację energetyczną? Robią to nie tylko dlatego, że mają świadomość konieczności ochrony klimatu (a nie mają naszej wymówki, że ich emisje są małe). Stawiając na odnawialne źródła energii uniezależniają się od importu, poprawiają bezpieczeństwo energetyczne, bilans handlowy, pozbywają się smogu i zdobywają mocną pozycję w sektorach przyszłości - OZE, sieciach inteligentnych, elektromobilności itd.

Popkiewicz podkreśla, że transformacja to okazja do skoku cywilizacyjnego. Podaje przykład krajów takich jak Dania czy Niemcy, które stawiały pierwsze elektrownie wiatrowe czy instalacje fotowoltaiczne, gdy były to jeszcze drogie i nieefektywne technologie.

- Ale dzięki temu pojawiły się inwestycje, rozwój technologii, efekt skali i teraz to najtańsze źródła prądu na świecie. I dzięki temu teraz Indie mogą teraz skreślać ze swoich planów i dostarczać prąd mieszkańcom za pomocą fotowoltaiki - bo jest to już tańsze od węgla - stwierdza.

- W transformacji są szanse dla polskiej gospodarki. Nie będziemy pewnie robić paneli fotowoltaicznych taniej niż Chińczycy, ale możemy mieć swoje specjalności, w których będziemy świetni. Już je zresztą mamy - np. stolarka okienna, energooszczędne okna, których jesteśmy największym eksporterem na świecie, większym nawet od Chin - zauważa. Możemy to samo mieć w technologiach pomp ciepła, rekuperatorów, ładowarek do autobusów, pojazdów szynowych, domów zeroenergetycznych, biogazowni czy statków do stawiania morskich turbin wiatrowych - a nawet jeśli nie we wszystkich z nich, a tylko w niektórych, to i tak mamy szansę być beneficjentem netto tej transformacji.

"System się spina"

Musiałek powtarza w rozmowie wątpliwości co do tego, czy zielony system energetyczny w ogóle może się "spiąć". - OZE działa wtedy, kiedy wieje lub świeci. Wizja docelowa obiecuje, że będziemy mieli magazyny energii, które napełnia się przy dobrej pogodzie, kiedy wiatr wieje i słońce świeci, a potem będą oddawać ten prąd do systemu. Mnie ta wizja też bardzo odpowiada i nie chciałbym być uważany za malkontenta, tylko dzisiaj to się radykalnie nie spina - mówił. Popkiewicz pokazuje (także w swojej nowej książce "Zrozumieć transformację energetyczną") obliczenia, wg. których jest wręcz przeciwnie - taki system "spina się" przy użyciu już dostępnych technologii.

- To, co wywiadzie pada na temat magazynowania energii, pokazuje kompletne niezrozumienie przyszłego systemu energetycznego i jego działania - ocenia fizyk. I wyjaśnia, jak taki system mógłby działać:

- Załóżmy, że w Polsce zbudujemy tyle mocy zainstalowanych w wietrze i słońcu, ile w ubiegłym roku mieli Niemcy - zaokrąglając 50 GW (gigawatów) w fotowoltaice, ponad 50 GW wiatraków na lądzie i 10 GW  na morzu. Przez 2/3 czasu to dałoby nam więcej energii, niż obecnie potrzebujemy. Ale oczywiście nie zawsze wystarczająco wieje i świeci, więc przez 1/3 mielibyśmy niedobory. I co wtedy? No to zróbmy najprostszą rzecz i te niedobory uzupełnijmy elektrowniami gazowymi. Zużylibyśmy na to 4 miliardy metrów sześciennych gazu ziemnego - a więc 1/5 obecnego polskiego zużycia. I już mamy system, który się bilansuje i spina.

Dodajmy do tego krótkoterminowe magazyny energii - powiedzmy 200 GWh, a więc relatywnie niewiele, ale wystarczająco, by w słonecznej połowie roku po naładowaniu w dzień z fotowoltaiki, wystarczało na noc. I tych dyspozycyjnych elektrowni gazowych potrzeba już mniej - roczne zapotrzebowanie na gaz spada do ok. 1,5 mld metrów sześciennych. To raptem kilka procent obecnego zużycia metanu - już na tyle mała ilość, że można to pokryć samym biometanem z odpadów organicznych, bez żadnych upraw energetycznych. I mamy system w 100 proc. odnawialny.

Czy te 200 GWh to aby nie dużo? W Kobierzycach jest duża fabryka baterii LG, obecnie rozbudowywana - jej docelowa roczna produkcja baterii wyniesie 100 GWh. A więc te 200 GWh to dwuletnia produkcja jednej fabryki pod Wrocławiem. W scenariuszu poprawy efektywności energetycznej oraz wykorzystania innych rozwiązań, jak magazynowanie ciepła czy zarządzanie popytem, docelowo może wystarczyć zaledwie kilkadziesiąt GWh baterii.

Oczywiście elektryfikacja transportu i ogrzewania sprawi, że będziemy tego prądu potrzebować znacznie więcej niż teraz. Żeby to nie była abstrakcyjnie duża ilość, trzeba będzie mocno poprawić efektywność energetyczną. Pole do poprawy jest duże - na przykład polskie domy to "wampiry energetyczne", aż wołające o głęboką termomodernizację. Rządowa Długoterminowa Strategia Renowacji Budynków, przedstawiona w lutym tego roku, pokazuje, że możemy ściąć tu zużycie energii do 1/4 obecnego, eliminując przy tym w Polsce smog i ubóstwo energetyczne. 

Taki system "spina się" już przy obecnie dostępnych technologiach. Popkiewicz przygotował i udostępnił symulator systemu energetycznego, bazujący na rzeczywistych polskich danych produkcji energii z OZE i zapotrzebowania godzina po godzinie, w którym można sprawdzić obliczenia, uwzględniając różne źródła energii, jej magazynowanie, poprawę efektywności energetycznej, sektory wymagające wykorzystania wodoru i inne czynniki.

"Transformacja niszczy model biznesowy monopoli"

W wywiadzie pada też zdanie, że "my od tego węgla naprawdę odchodzimy, wchodzimy w OZE, ale nie ma cudownej recepty, żeby to radykalnie przyspieszyć". 

Rząd planuje czerpać prąd z węgla na długo po zamknięciu wszystkich innych elektrowni w UE, a teraz jeszcze mówi się o spowolnieniu tych planów. Zdaniem Popkiewicza już do 2030 roku możemy mieć tyle energii odnawialnej, ile teraz jest w Niemczech. - Zrobilibyśmy to dużo niższym kosztem niż nasi zachodni sąsiedzi, bo teraz te technologie są znacznie tańsze. Dałoby nam to prawie bezemisyjny prąd przy obecnym zużyciu i bylibyśmy na dobrej drodze do dekarbonizacji całej gospodarki - zauważa.

- To, co robi obecnie Polska, to działania opóźniające. Mamy zablokowany rozwój energetyki wiatrowej na lądzie przez zasadę 10H. Utrudniono niedawno rozwój fotowoltaiki. Możliwość budowania spółdzielni energetycznych też leży. Kiedy pojawiło się kilka gigawatów z wiatraków i słońca, to podniesiono alarm, że sieć energetyczna nie wytrzyma. Faktycznie, zbudowana z XX-wieczną logiką sieć nie wyrabia. Tylko zamiast wyciągać wniosek, że trzeba zatrzymać rozbudowę OZE, powinniśmy wyciągnąć wniosek, że potrzebna jest modernizacja sieci - stwierdza, i dodaje: Tak, to  będzie kosztować jakieś sto kilkadziesiąt miliardów złotych. Dużo? No właśnie nie - to raptem roczny koszt importu paliw kopalnych. Do tego to prace realizowane przez polskich pracowników z pieniędzmi krążącymi w naszej gospodarce. To nie wydatek, to inwestycja - podkreśla.

Fizyk nazywa obecne procesy "kreatywną destrukcją" systemu energetycznego z ubiegłego wieku i zastępowanie go nowym. - Ale my się przed tym bronimy. Nie dlatego, że się nie da, że nie można zbudować systemu energetycznego opartego o bezemisyjne źródła energii - bo można. Jest wiele opracowań na ten temat, opisuję to też w swojej książce. Ani nie dlatego, że jest to nieopłacalne ekonomicznie - już nie. Nie robimy tego, bo taka transformacja jest nie na rękę pewnym grupom interesu - zauważa. 

Zwraca uwagę, że wielkie koncerny energetyczne w Polsce stoją paliwami kopalnymi, a do tego są ściśle powiązane ze światem polityki. - To są monopole i ostatnim, czego potrzebują, jest transformacja podkopująca ich model biznesowy. Niezależni inwestorzy, prosumenci, klastry energetyczne, sieci inteligentne... I oni nawet w tych koncernach mogliby się w tym odnaleźć i na tym zarabiać. Ale w radach nadzorczych tych koncernów nie siedzą innowatorzy na miarę Elona Muska, tylko ludzie z politycznego nadania - ocenia.

- Z perspektywy tego, żeby w najbliższych latach coś osiągnąć, potrzebujemy zmian jak najszybciej. Jest to nasza polska racja stanu. Po pierwsze trzeba regulacyjnie umożliwić rozbudowę nowego systemu energetycznego. Znieść zasadę 10H, uprościć procedury, wyznaczyć miejsca pod farmy wiatrowe i fotowoltaiczne. Poprawić normy i standardy energetyczne. Rozpocząć programy pilotażowe. Budować know-how. Dać biznesowi tak potrzebną jasną i stabilną perspektywę inwestycyjną. W latach 30 możemy mieć bardzo duże moce OZE i bardzo niskoemisyjny system energetyczny, a w latach 40 zeroemisyjny, zupełnie bez paliw kopalnych. Ale musimy to zacząć jak najszybciej - podkreśla.

Więcej o: