- Tak wygląda poparzenie skrzeli - członek Straży Rybackiej wyciąga z worka metrowego amura, kładzie na ziemi i wskazuje na brunatno-czarne ślady na narządzie oddechowym ryby.
Upał, 30 stopni Celsjusza, rzekę czuć, zanim ją widać. W Gostchorzu zebrano 1,5 tony martwych ryb. W środę - 2 tony. - Dziś będzie jeszcze więcej - mówią, a ledwo minęło południe.
Nie żyją metrowe szczupaki, trzykilogramowe brzany, olbrzymie tołpygi. Ciała dryfują środkiem rzeki, zatrzymują się na główkach, osiadają na dnie. Od kilku dni jest ich coraz więcej.
- Wygląd skrzeli wyraźnie wskazuje, że zadziałał jakiś środek chemiczny. Nie przypominam sobie niczego podobnego. To największa tragedia ekologiczna w historii Odry, jaką widziałem. Odbudowa będzie trwała kilka lat - mówi Mirosław Kamiński, prezes okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego w Zielonej Górze.
- Kilka, to znaczy ile?
- Siedem, osiem. Kto wie. Jakiś narybek pojawi się dopiero za rok.
Ale czy przeżyje?
Podpływa ponton, mężczyźni siłują się z czarnymi workami i wyrzucają na brzeg cztery sandacze o nabrzmiałych oczach. Każdy ma długość metra.
- Mamy nadzieję, że ten, kto to zrobił, słono zapłaci. Płakać się chce - mówią, a zapytani, czy winnym może być cytowana chętnie przez rząd i Wody Polskie przyducha, mniejsza ilość tlenie w wodzie, śmieją się gorzko. - Przychuda i Tusk - machają ręką i wracają na ponton.
W środę blisko powierzchni pojawił się tutaj dwumetrowy sum. Kiedy chcieli go wyłowić, wykrzesał z siebie jeszcze trochę sił i dał nura. Szukają go teraz, raczej już nie żyje.
W Gostchorzu położonym osiem kilometrów od Krosna Odrzańskiego przy wyławianiu martwych ryb pracowało w czwartek 20 osób, ale pod wieczór miało być ich 40. Podobno setka ludzi robiła to w Cigacicach niedaleko Zielonej Góry. Wydaje się, że oczyszczono tam szczególnie jedno miejsce - niewielką plażę, na której o godz. 16 miała odbyć się konferencja przedstawicieli rządu i Wód Polskich.
Ryby rozkładają się pod palącym słońcem, wystarczy odejść kawałek od rzeki, a trawa nie jest już zielona, tylko płowa. W czwarte Lubuskiem słychać było syreny straży pożarnej, nad lasami unosił się słup czarnego dymu.
Mieszkający nad Odrą ludzie zjechali do Cigacic, żeby usłyszeć, co mają do powiedzenia ci, którzy od tygodnia wiedzieli o katastrofie ekologicznej, ale nie wydali żadnego komunikatu obrazującego jej rozmiary.
- Przecież myśmy się w tej rzece kąpali, jedliśmy z niej ryby. Alerty RCB przychodzą czasem kilka razy dziennie. A teraz? Nic! - mówili, czekając na ministrów.
Ci spóźnili się pół godziny. Niewielka zatoka utworzona przez główkę Odry wyglądała, jakby została wcześniej dokładnie posprzątana. Na wodzie unosiły się dwie niewielkie ryby. Ale wystarczyło przejść parę metrów ścieżką wyciętą w tatarakach, by naliczyć ich kilkanaście.
Kiedy na plaży w końcu pojawili się politycy, zaczęli obarczać winą lokalne samorządy, sugerując, że ukrywają one sprawców. Podkreślali, że wpompowali Odrę dziesiątki milionów złotych i nazwali się "właścicielami rzeki".
- Niczego nie zrobiliście! Dlaczego od tygodnia milczeliście? Co z naszym bezpieczeństwem? To jest Hiroszima! Macie obowiązek monitorować rzekę! - krzyczeli zdenerwowani mieszkańcy.
- Zwracam się do Wód Polskich. Robicie państwo nową edycję kalendarza. Czy może pan obiecać, że dochód z niego przeznaczycie na rękawiczki i wiaderka, dla tych którzy wyławiają martwe ryby? - zapytał ktoś z tłumu.
Obecny na spotkaniu przedstawiciel prezes Wód Polskich Przemysław Daca odpowiedział, żeby napisał do niego w tej sprawie e-maila.
- Napisałem do premiera! Nie odpisał - odkrzyknął mężczyzna.
Najciekawsze było jednak to, co wydarzyło się zaraz po konferencji.
Przedstawicielki Stowarzyszenia 515 zajmującego się edukacją na temat rzek i ich ochroną, podeszły do wiceministra infrastruktury Grzegorza Witkowskiego.
- W sobotę mamy nad Odrą zajęcia z dziećmi. Czy możemy bezpiecznie usiąść z nimi nad rzeką? - zapytały na raty, bo Witkowski przerywał, mówiąc, że swoimi działaniami blokują rozwój inwestycji nad Odrą. Być może chodziło mu o fakt, że stowarzyszenie należy do Koalicji Ratujmy Rzeki, które sprzeciwia regulowaniu rzek.
- Tak, mogą panie - odpowiedział w końcu Witkowski.
- Czyli jest bezpiecznie? To może pan wejdzie do rzeki?
- Wejdę - powiedział polityk. - Tylko pozwólcie mi się przebrać.
Nie wszedł.
Zbliżała się godz. 17. Chwilę wcześniej zarząd województwa dolnośląskiego podjął w trybie pilnym uchwałę o całkowitym zakazie połowu ryb na całym dolnośląskim odcinku Odry do 30 września.
Gdy Witkowski opuszczał spotkanie, był wyraźnie poddenerwowany. - Morawiecki mnie tu wysłał, bo sam nie chciał przyjeżdżać - rzucił do jednego z towarzyszących mu polityków.
100 metrów od miejsca konferencji, na wale, czekało kilku policjantów. Jeden rozmawiał ze swoim przełożonym.
- Tylko pamiętajcie, pod żadnym pozorem, broń boże, nie dotykajcie wody bez rękawiczek. Przekaż wszystkim - tłumaczył mu starszy rangą policjant.
Dobrze, że nie mamy bydła
Martwe ryby w rejonie Krośna Odrzańskiego są zbierane przez setki ludzi. Służbom pomagają mieszkańcy, którzy sami organizują się w grupy, kupują wiadra i odzież ochronną. Bez nich służby by sobie nie poradziły.
- Dobrze, że nie mamy bydła. Przecież już by zdechło. Mieliśmy tu na Odrze parę łabędzi. Nie widzimy ich od paru dni - mówią w Gostchorzu.
"Nie wchodź do wody. Nie wpuszczać psów do wody" - piszą na kartkach i zostawiają je nad Odrą w Cigacicach.
Martwe ryby pomagają wyławiać także wędkarze. Dwóch w czwartek wieczorem stanęło w Cigacicach na jednej z główek. Opowiadali, że ryby wyskakują z wody na kamienie i tam umierają. - Jakby chciały zrobić wszystko, tylko żeby nie być w tej wodzie. Takie samobójstwo - mówi jeden z wędkarzy.
W piątek rano niemieckie media doniosły o wykryciu w Odrze ogromnej ilości rtęci. Jeszcze dokładnie nie wiadomo, jak duże było stężenie, ale rtęć to tylko jeden z metali ciężkich, które płyną polskimi rzekami do Bałtyku.
W 2019 r. zaniosły tam one 1,7 t ołowiu, 46,1 t niklu, 3,8 tony chromu, 100 kg rtęci i 500 kg kadmu.