Niedawno pisaliśmy o tym, że farmy wiatrowe dały nam najtańszą energię w Europie (więcej na ten temat). Jak bardzo energia z wiatru, gdyby mogła być w pełni rozwijana, pomogłaby nam obniżyć ceny energii? Odpowiedzi na to pytanie udzielił w Zielonym Poranku Gazeta.pl Piotr Czopek z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
- Energetyka wiatrowa i energetyka słoneczna to dwa źródła energii, które po wybudowaniu [odpowiednich komponentów - red.] właściwie nie potrzebują dużych środków - mówił ekspert w rozmowie z Marią Mazurek. - Nie wkładamy paliwa, które musimy kupić i spalić. Wybudowanie to jest główny koszt inwestycji. Później ten koszt utrzymania nie jest już tak wysoki.
Jak dodał, tego typu instalacje mogą w efekcie produkować energię po niskich cenach.
- Bardzo dobrze można to zaobserwować w momentach, kiedy jest duża produkcja energii z wiatru i słońca w porównaniu z dniami, kiedy mniej wieje i mniej świeci. Od razu na rynku widać, jak bardzo ta cena energii spada.
Więcej informacji biznesowych na stronie głównej Gazeta.pl
Ekspert dodaje, że są to "spadki rzędu kilkuset złotych". Jak przyznaje, w dobre dni, gdy mocno wieje lub jest słonecznie, procentowo cena za energię może spaść nawet o 50-60 proc.
Im więcej mielibyśmy tego typu źródeł. Im więcej byłoby takich dni, w które tej energii w systemie jest więcej, to powodowałoby, że tych dni z niską ceną byłoby odpowiednio więcej. Na tym powinno nam zależeć, bo rzeczywiście ceny energii w Europie po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę są wyjątkowo wysokie i powinniśmy robić wszystko, żeby je ograniczyć.
Jak dodał, wysokie ceny energii mają wpływ nie tylko na konsumentów indywidualnych. Dławią one także gospodarkę, dławią rozwój gospodarczy kraju.
- To oznacza, że mogą się pojawiać problemy z produkcją, z zatrudnieniem i efektem tego może być kryzys gospodarczy. Powinniśmy podejmować wszystkie niezbędne działania, żeby takiej sytuacji uniknąć w przyszłości.
Jak wynika z danych za 2021 rok, energia z wiatru stanowi 9 proc. polskiego miksu energetycznego. Na drodze, by było jej więcej, stoi utrudnienie, które od 2016 roku blokuje budowę nowych elektrowni wiatrowych na lądzie. Jest to tak zwana zasada 10H.
Jej założeniem jest, że odległość wiatraka od zabudowań musi stanowić przynajmniej 10-krotność wysokości takiej instalacji (liczonej w punkcie maksymalnej wysokości łopaty). Czyli jeśli wiatrak ma 150 metrów wysokości, to nie może stać bliżej niż 1,5 km od budynków mieszkalnych. W efekcie wiatraków nie można postawić w zasadzie na ponad 99 proc. powierzchni Polski.
O zmianę zasady, która blokuje Polsce dostęp do tańszej energii, apelują OZE, a także eksperci od energetyki i środowiska. W ostatnim czasie pojawiło się światełko w tunelu. Rząd przyjął bowiem w lipcu nowelizację ustawy wprowadzającej 10H. Zasada 10H miała być wprawdzie utrzymana, ale samorządy, po konsultacjach z mieszkańcami i zbadaniu wpływu na środowisko, mogłyby decydować o stawianiu elektrowni wiatrowych w odległości 500 metrów od zabudowań. Niestety, ustawa utknęła, póki co, w sejmowej zamrażarce.