Mateusz Waligóra od połowy listopada wędruje przez Antarktydę. Jego celem jest biegun południowy. Jeśli uda mu się tam dotrzeć, będzie czwartym Polakiem, który tego dokona - po Marku Kamińskim, Małgorzacie Wojtaczce i Jacku Libusze.
W ciągu tych kilkunastu dni pokonał ok. 300 km. Przed nim więc jeszcze ok. 900. - Jest ciężko. Antarktyda to najbardziej suchy kontynent świata, tymczasem do tej pory miałem tylko jeden dzień bez opadów śniegu - mówi Waligóra.
Podróżnik martwi się, czy wystarczy mu paliwa - zabrał go tyle, by wystarczyło na 60 dni. Dzięki niemu topi śnieg i ma co pić, a także może przygotowywać ciepłe posiłki. W swojej drodze na biegun jest samowystarczalny - wszystko, co potrzebne, ciągnie na pułkach, specjalnych sankach. Na początku wyprawy ważyły one 130 kg. Jednak z każdym dniem stają się lżejsze. - Jeśli tylko pogoda się poprawi, postaram się przyspieszyć i zacząć pokonywać ok. 25 km dziennie. Na razie spowalnia mnie śnieg, a także whiteout - biała ciemność. Trudno wtedy iść szybko, utrzymać prawidłowy kierunek. A nawet równowagę - wszystko przypomina wnętrze piłeczki pingpongowej, nie wiadomo, czy idzie się w dół, czy do góry. Zaliczenie gleby jest nieuniknione - mówił nam Waligóra kilka dni temu.
To wtedy przeżył najtrudniejsze do tej pory chwile tej wyprawy.
W weekend pogoda była lepsza, a podróżnikowi udało się przyspieszyć do 25 km na dzień.
Gazeta.pl jest patronem tej wyprawy. Co tydzień będziemy informować o jej postępach.
Zapraszamy również do podcastu "Bieguny", gdzie poruszamy tematy związane z rejonami polarnymi.