Nie mogli przestać kaszleć. Ani on, ani jego rodzina. Było to na długo przed tym, zanim wygrał z Zakopanem trwający blisko trzy lata proces. - Jestem absolutnie pewien, że będziemy żyć krócej - mówi Bogdan Achimescu, artysta plastyk urodzony w Rumunii, profesor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Mieszkał w wielu krajach, na różnych kontynentach, ale krew regularne zaczęła kapać mu z nosa dopiero po przeprowadzce do Krakowa. - To niezwykle irytujące i deprymujące. Mijały godziny i nie potrafiłem temu zaradzić - przypomina sobie.
W poszukiwaniu rozwiązania włączył internetową wyszukiwarkę. Przeczytał, że powinien przyłożyć do karku coś zimnego, ale to nie pomogło, więc zgodnie z kolejną radą pochylił się do przodu. Gdy wsadził do nosa korek, okazało się, że trzecia rada jest równie nieskuteczna. Krew wciąż ciekła. Po 20 godzinach ustanowił swój osobisty rekord i pojechał na pogotowie. - Wstyd mi trochę było, bo to bzdura, ale nie wiedziałem, co robić - opowiada Achimescu.
To było jakieś 15 lat temu. Uświadomił sobie wtedy, że z powietrzem coś jest nie tak. Poszedł na pierwszą manifestację oburzonych mieszkańców Krakowa, potem na kolejne. Podobało mu się, że są pozapartyjne.
Martwiła go natomiast bezradność kolejnych pulmonologów, którzy słysząc, gdzie mieszka, śmiali się w trakcie wypisywania recept.- Zrozumiałem, że leki nic nie dadzą, a zmienić coś może tylko wyprowadzenie się z tego miasta.
Wyprowadzić się jednak nie chciał. Przez lata prowadził półnomadyczny tryb życia. - Musiałem się w końcu gdzieś zatrzymać i znaleźć miejsce, którego problemy będą też moimi. Oczywiście, można uciekać, wiele razy. Pytanie brzmi: ile? - opowiada.
Mniej więcej tak zaczęła się walka Bogdana Achimescu o bezpieczne oddychanie.
Przez te lata podobnie jak wielu niezwiązanych wcześniej z ochroną środowiska mieszkańców Krakowa i innych miast Polski stawał się ekspertem od zanieczyszczeń, norm jakości, rodzajów węgla, szczelności murów, pyłów zawieszonych i ich przekrojów, od filtrów oczyszczających, kominków i urządzeń pomiarowych.
Ta nauka trwa do dziś. Ostatnio przeczytał, że nieźle już znane wszystkim pyły zawieszone powinniśmy przestać nazywać - kierując się ich średnicę mierzoną w mikronach - PM2.5 i PM10. - Właściwsze byłoby klasyfikowanie ich po obwodzie - mówi Achimescu. A to dlatego, że te pyły nie są okrągłe.
Chodził na sesje sejmików wojewódzkich, był świadkiem uchwalenia ustawy zakazującej w Krakowie palić niektórymi rodzajami paliw stałych. Jednocześnie starał się zmienić coś w domu, który budował. Kupił dwa drogie filtry powietrza, założył instalację fotowoltaiczną, ocieplił ściany, w końcu zamurował dwa kominki, które powstały na wcześniejszym etapie budowy. - Gdybym je wykorzystywał, nie potrafiłbym spojrzeć sobie w twarz. Nie ma nic naturalnego w paleniu drewnem wbrew temu, co mówią kominkowi romantycy. A to dlatego, że nic naturalnego nie ma w życiu obok siebie 800 tysięcy ludzi. Każdy chciałby mieć swój kominek i, w przeciwieństwie do swoich przodków, żyć w dużym domu, którego każdy metr, niezależnie od pory roku, dnia i nocy, powinien być ogrzany do jednakowej temperatury 22 stopni. Tak się po prostu nie da - mówi.
Zainstalował dwa drogie filtry, a jakość powietrza mierzył specjalnymi urządzeniami. Okazało się, że w miejscu, w którym śpią jego dzieci, zanieczyszczenie ledwo mieściło się w polskich normach. - A te są dwa razy niższe niż normy WHO. To oznacza, że moje dzieci w trakcie snu wdychały powietrze dwa razy bardziej skażone niż minimum przyjęte w wielu krajach świata - opowiada Achimescu.
Jedyne miejsca, w którym udało mu się zmierzyć dopuszczalne przez WHO wartości, a dwa razy niższe niż polskie, znajdowały się na wylocie filtrów.
Gdy w 2015 r. Achimescu pojechał na urlop do Zakopanego, jego walka o czyste powietrze wkroczyła na nowy poziom.
Zbudził się rano, pogoda była świetna, widok gór - ostry. Wypił kawę, szykował się do wycieczki, o godz. 10 wyszedł na werandę, ale góry zniknęły. - Nie było zimno, ale powietrze śmierdziało. Wszędzie unosił się dym z tysięcy kominów. Gdy właścicielka pensjonatu pobrała ode mnie opłatę klimatyczną, trafił mnie szlag, chociaż wiem, że ona nie była niczemu winna, sama jest w dużo gorszej sytuacji - wspomina.
Wrócił do domu i wytoczył Zakopanemu proces o nieuzasadnione pobieranie opłat miejscowych.
W polskim systemie prawnym za korzystanie z powietrza, które spełnia przynajmniej minimalne normy jakościowe określone prawem, może zostać pobrana opłata na poziomie samorządowym. Organem decyzyjnym jest rada gminy, która może wprowadzić taką opłatę uchwałą. Maksymalna wysokość stawek ustalana jest co roku. Obecnie opłata miejscowa wynosi maksymalnie 2,50 zł za dobę dla miejscowości nieposiadających statusu obszaru ochrony uzdrowiskowej lub 3,52 zł dla miejscowości, który taki status posiadają. Opłata uzdrowiskowa wynosi natomiast 4,83 zł.
Ale według najnowszego raportu Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi żaden z 35 małopolskich i dolnośląskich kurortów górskich nie spełnia prawnych standardów jakości powietrza. Raport podaje, że w latach 2017-2021 we wszystkich 35 gminach, które pobierają tzw. opłaty klimatyczne w Małopolsce i na Dolnym Śląsku, niemal co roku przekraczano dozwolone stężeń benzo(a)pirenu – substancji silnie rakotwórczej, która powstaje m.in. w wyniku spalania węgla w piecach. Tymczasem, zgodnie z przepisami, opłata miejscowa może być pobierana wyłącznie w miejscowościach posiadających "korzystne właściwości klimatyczne", co oznacza m.in. jakość powietrza zgodną z przepisami. Podobnie jest w uzdrowiskach, które powinny gwarantować "klimat o właściwościach leczniczych".
Z raportu wynika również, że większość uzdrowisk i kurortów nie posiada państwowych stacji monitorowania jakości powietrza. To sprawia, że mieszkańcy i przyjezdni mają utrudniony dostęp do informacji. Zaledwie 10 na 35 ujętych w raporcie gmin posiada państwową stację pomiarową, a tylko w Zakopanem i Jeleniej Górze prowadzono regularne pomiary pyłów i benzo(a)pirenu w latach 2017-2021.
Wracając do Zakopanego, dzięki opłatom miejscowym w 2019 r. do budżetu tego miasta wpłynęło ponad 4,6 mln zł. W 2020 r. - 3,5 mln, a w 2021 r. - 3,4 mln.
Stało się to już po wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, który w 2018 r. przyznał Achimescu rację.
Kiedy w 2022 r. Achimescu ponownie przyjechał do Zakopanego, znów pobrano od niego opłatę. Zupełnie jakby nie było żadnego wyroku. Albo jakby jakość powietrza mieściła się w normach. Tymczasem w latach 2017-2021 w Zakopanem rokrocznie dochodziło do przekroczeń poziomu docelowego benzo(a)pirenu; w latach 2017, 2018, 2020 i 2021 przekroczone zostały także poziomy dopuszczalne dla PM10 (stężenie dobowe), a w latach 2019-2021 również PM2.5.
- Wnioski sądowe nie są częste. Postępowanie trwa 2-3 lata, jest obciążone kosztami, w dodatku trzeba się mocno przygotować, wyspecjalizować. Polacy wiedzą, że coś jest nie tak z opłatą klimatyczną, ale nie chcą brać na barki postępowania sądowego. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że opłaty są pobierane bezprawnie i miejscowości powinny natychmiast wycofać się z ich pobierania - opowiada Kamila Drzewicka, radczyni prawni i jedna z autorek raportu Fundacji ClientEarth Prawnicy Dla Ziemi.
Z pobierania opłat zrezygnował Sandomierz. W 2021 r. po wyroku NSA pobieranie opłaty zawiesił Szczyrk. Mimo wyroku NSA opłatę wciąż pobiera Toruń. A także Zakopane.
W ślady Achimescu poszedł w połowie 2022 r. Patryk Białas – radny z Katowic. Przed rodzinnym wyjazdem zwrócił się do burmistrza Zakopanego o indywidualną interpretację podatkową. - Chciałem dowiedzieć się, czy rzeczywiście mam obowiązek zapłacić nielegalną daninę. Zakopane nakazało mi zapłacić, więc odwołałem się od tej decyzji. Na początku tego roku wojewódzki sąd przyznał mi rację. Płacić nie zamierzam - opowiada Białas.
- Postawa Zakopanego jest sprzeczna z zasadami demokratycznego państwa prawnego, a ludzie którzy spędzają tam obecnie ferie, są wprowadzani w błąd co do klimatycznych walorów tego miejsca – komentuje Kamila Drzewicka.