Tania energia przepadła. W dwie kolejne niedziele kwietnia, 23 i 30, produkcja energii z fotowoltaiki była tak duża, że pojawiło się jej zbyt wiele w stosunku do potrzeb i część takiej generacji OZE trzeba było wyłączyć. Zdecydowała o tym PSE, państwowa firma, będąca operatorem sieci energetycznej w Polsce. Za pierwszym razem wskazano nawet na zagrożenie bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej. To zresztą nie był pierwszy raz, kiedy nadpodaż energii ze źródeł odnawialnych sprawiła nam kłopoty. W grudniu ubiegłego roku mieliśmy podobną sytuację, tyle że wtedy dotyczyła ona energii wiatrowej.
Co to oznacza dla właścicieli instalacji fotowoltaicznych na dachach? Mamy ich w Polsce ponad 1,2 mln. Czy mają się czego bać?
- Póki co, takich bezpośrednich powodów do obaw nie ma. Wprawdzie przepisy dopuszczają wyłączenie tych domowych wytwórców, domowych posiadaczy fotowoltaiki od sieci, ale to jest zawsze ostateczność - uspokaja Dominik Brodacki. Dodaje, że działania, które w dwie kwietniowe niedziele podjęły PSE miały na celu właśnie uchronienie właścicieli domowych instalacji fotowoltaicznych przed tym ostatecznym krokiem, odłączono wtedy większych wytwórców, firmy. - Co przyniesie przyszłość, tego nie wiemy, bo istnieje uzasadnione ryzyko, wręcz można powiedzieć, że przeczucie graniczące z pewnością, że te sytuacje będą się powtarzać, jeśli nie nasilać - dodał jednak ekspert.
Marcin Dusiło, analityk Forum Energii oszacował, że z powodu wyłączeń w kwietniu, czyli de facto marnotrawienia taniej energii, łącznie w oba wspomniane dni dni przepadło 29 GWh energii z fotowoltaiki. To przełożyło się na 16,6 mln zł kosztów, które ponieśliśmy utrzymując w tym czasie pracę konwencjonalnych elektrowni (węglowych i gazowych) - chodzi o koszty paliwa i uprawnień do emisji CO2.
W kontekście walki o klimat warto też wspomnieć, że chodzi o emisje około 22 tysięcy ton dwutlenku węgla - Forum Energii szacuje, że to ilość taka, jaką daje ogrzewanie około 3500 domów jednorodzinnych przez rok. To nie wszystko, bo, co gorsza, "elektrownie konwencjonalne pracowały ze stratą (cena energii elektrycznej na giełdzie była na tyle niska, że nie pokrywała kosztów krańcowych produkcji)" - wyjaśnia think tank. "Stan zagrożenia marnotrawstwem. To nie 'nadmiar OZE', lecz brak elastyczności polskiego KSE jest winny kwietniowym ograniczeniom produkcji z OZE" - pisali eksperci Forum, przedstawiając swój raport na Twitterze.
- My jesteśmy przyzwyczajeni, że rozumiemy bezpieczeństwo energetyczne jako niezakłócone dostawy energii elektrycznej, że ją mamy, fajnie by było, gdyby jeszcze była ona po akceptowalnych przez odbiorców cenach, bo jeżeli jest za drogo, to grozi części odbiorców ubóstwo energetyczne. Natomiast jest jeszcze drugi aspekt, to znaczy bezpieczeństwo infrastruktury, czyli sieci energetyczne. Tutaj może dojść do zjawiska przeciążenia - tłumaczył Dominik Brodacki.
- Rodzi się pytanie, kto jest winnym tej sytuacji? Czy jest winna sieć, czy instalacje OZE? W mojej ocenie winne są elektrownie węglowe, bo to one nie są w stanie zapewnić, z uwagi na swoje parametry techniczne, odpowiednich parametrów jakościowych pracy sieci, a to sprowadza się do ich bardzo ograniczonej sterowalności - zauważał w rozmowie z nami. Zapraszamy do obejrzenia całej rozmowy.