W kwestii koronawirusa szwedzkie władze poszły zupełnie inną drogą niż kraje europejskie. Postawiły na brak odgórnych obostrzeń, stosowały tylko zalecenia i stawiały na odpowiedzialność obywateli.
Strategia rządu w Sztokholmie, wykluczająca lockdown, wzbudzała ogromne zainteresowanie na świecie, choć część szwedzkich ekspertów podkreślała, że wcale nie chodziło o osiągnięcie - w dość ryzykowny sposób - tak zwanej odporności stadnej społeczeństwa. Jak się okazało, nie udało się też uniknąć drugiej fali koronawirusa, która, podobnie jak w wielu innych krajach w Europie, uderzyła ze znacznie większą siłą.
Podczas pierwszej fali, Szwecja notowała po kilkaset nowych przypadków zakażeń dziennie, z niespełna 1700 w szczytowym momencie (24 czerwca). W lecie nastąpiło uspokojenie (jak wszędzie), ale pod koniec października zakażonych zaczęło gwałtownie przybywać. W ubiegłym tygodniu było ich często po ponad 6000 dziennie, a w ostatni piątek rekordowe 7240. Łącznie od początku pandemii odnotowano tam ponad 200 tys. przypadków.
Mówimy o kraju, w którym mieszka zaledwie 10 milionów ludzi, a zagęszczenie jest duże tylko w największych miastach. Jak dotąd zmarło ponad 6400 zakażonych osób. Współczynnik koronawirusowych zgonów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców jest w Szwecji kilka razy większy niż w sąsiednich państwach - choć też mniejszy niż w niektórych dużych krajach europejskich.
Rząd ostatecznie zdecydował się więc wprowadzić pewne odgórne restrykcje. Najpierw, 20 listopada, w życie wszedł zakaz sprzedaży alkoholu po godzinie 22. Potem zapowiedziano, że zakazane zostaną zgromadzenia powyżej ośmiu osób - to obostrzenie będzie obowiązywać od wtorku 24 listopada i ma potrwać cztery tygodnie. Wcześniej nie można było organizować spotkań grup większych niż 50-osobowe, choć niektóre lokalne władze rekomendowały unikanie kontaktu z osobami spoza swojego gospodarstwa domowego.
Szwedzi poczuli zagrożenie, a świadczyć o tym może wpis króla Karola XVI Gustawa na Instagramie, który wezwał do odpowiedzialności i wspólnego wysiłku w celu zahamowania epidemii w kraju. "Trzymajcie się mocno!" - napisał.
Premier z kolei w niedzielę wieczorem wystąpił w telewizyjnym orędziu do narodu. Nie zdarza się to często, to zaledwie trzeci szef rządu, który zdecydował się na taki apel. Według telewizji publicznej Szwedzi obejrzeli cztery orędzia premierów: w 1992 roku Carla Bildta (w związku z atakami "mężczyzny z laserem" Johna Ausoniusa, który z powodów rasistowskich zabił jedną i ranił dziesięć osób), w 2003 roku Görana Perssona po morderstwie minister spraw zagranicznych Anny Lindh i dwa orędzia w tym roku, wygłoszone przez Stefana Löfvena, w związku z koronawirusem.
Premier powiedział, że "zbyt wiele osób nie przestrzegało zaleceń", które są kluczowe do powstrzymania koronawirusa. Podkreślał, że "każdy musi zrobić więcej" by walczyć z epidemią, a "zdrowie i życie ludzi wciąż jest zagrożone, a to niebezpieczeństwo rośnie" - cytuje jego słowa portal Bloomberg.
Szwedzka minister zdrowia Lena Hallengren w rozmowie z portalem Politico w minioną środę stwierdziła, że zaskoczyło ją zainteresowanie zagranicy rządową strategią walki z koronawirusem. "Nigdy nie mieliśmy w naszej strategii 'odporności stadnej'" - próbowała obalić jeden z mitów. Dodała też, że mimo braku lockdownu, Szwedzi radykalnie zmienili swoje codzienne życie.
Nie tylko Szwedzi mają problem z drugą falą koronawirusa. W wielu krajach (także w Polsce) jesienny atak wirusa był nieporównanie silniejszy wobec tego z wiosny. Jednym z bardziej zaskakujących przykładów stały się Czechy - kraj, który wiosną świetnie sobie poradził, a w październiku znalazł się w czołówce wskaźników śmiertelności chorych na COVID-19 w przeliczeniu na liczbę mieszkańców.