Sylwester to zwyczajowo największą impreza w roku. Dodatkowo tego dnia wiele osób tłumnie wychodzi na ulice zobaczyć fajerwerki lub coraz popularniejsze w ostatnich latach pokazy świetlne. Nie powinno więc dziwić, że 31 stycznia rząd chce ograniczyć tego rodzaju zabawę, by liczba zakażeń koronawirusem nie wystrzeliła w górę. Niestety po raz kolejny zawodzi komunikacja z obywatelami.
Dla osób świętujących w sylwestra najważniejsza jest informacja dotycząca imprez i liczby gości. Wciąż obowiązuje zakaz organizowania dużych zgromadzeń. Nie ma więc co liczyć na duże imprezy plenerowe, ani klubowe. W tym roku sylwester ma być świętowany w domu. Tu jednak też wprowadzono obostrzenia dotyczące liczby osób, które mogą znaleźć się na takiej imprezie. Podczas spotkania obecni mogą być domownicy i dodatkowo maksymalnie pięciu gości, którzy na co dzień mieszkają pod innym adresem.
Wiele osób co roku wybiera się w sylwestra na imprezę lub bankiet do hotelu. W tym roku będą musieli z tego zrezygnować, gdyż do 17 stycznia otwarte są jedynie hotele pracownicze, a inne przyjmują jedynie kilka grup zawodowych, takich jak służby mundurowe czy też medycy.
Powyższe ograniczenia Polacy przyjęli raczej ze spokojem. Głośno zrobiło się natomiast w kwestii zakazu przemieszczania się w sylwestra, który miałby obowiązywać od 31 grudnia od godziny 19:00 do 1 stycznia do godziny 6:00. Prawnicy szybko zweryfikowali słowa premiera Morawieckiego i okazało się, że taka "godzina policyjna" nie może zostać wprowadzona na drodze rozporządzenia, a ustawy.
Premier zaczął się wycofywać ze swoich słów o zakazie i zmiękczył przekaz, informując, że jest to jedynie apel do obywateli, by Ci ograniczyli poruszanie się tego dnia. Od tego czasu Morawiecki jest bardzo ostrożny i nie wspomina, ani o zakazie, ani o mandatach.
Rząd jednak wciąż nie opanował problemów z komunikacją, ponieważ minister zdrowia Adam Niedzielski twierdzi, że zakaz poruszania się to "regulacja", a nie apel. Dodał, że za złamanie go będą wystawiane mandaty, a nawet wnioski o karę administracyjną, która może sięgać nawet 30 tys. zł. Ministrowi zdrowia wtóruje sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, Paweł Szefernaker.