"Solidarność" od lat podkreśla, że umowa o pracę na tle innych form zatrudnienia jest najdroższym rodzajem kontraktu między pracownikiem a pracodawcą. To powoduje, że zarówno firmy jak i pracownicy uciekają w inne formy zatrudnienia, żeby - w zależności od interesu - więcej zarobić lub mniej zapłacić.
W związku z tym "Solidarność" i FPP domagają się zabezpieczenia okresów składkowych dla osób wykonujących pracę na podstawie umowy agencyjnej, umowy zlecenia, czy innej umowy o świadczenie usług.
- Ujednolicenie zasad przyczyni się nie tylko do zwiększenia podstawy naliczania wysokości przyszłej emerytury, ale również uczyni prawo przejrzystym i równym dla wszystkich uczestników rynku - mówił cytowany przez Tygodnik Solidarność podczas podpisywania porozumienia Piotr Duda
- W nowoczesnej gospodarce dobrze prosperujący przedsiębiorcy nie mogą prosperować bez dobrze wynagradzanych pracowników - podkreślił z kolei Marek Kowalski.
Przedstawione postulaty dotyczą również przepisów określających zasady składania zamówień publicznych. Zdaniem "S" i FPP powinny zostać one zwaloryzowane o łączny wzrost kosztów pracy.
Duda chce, aby w ramach walki z umowami cywilnoprawnymi firmy oferujące pracę na etacie i przestrzegające ustawy o minimalnym wynagrodzeniu były wysoko punktowane.
Na czele FPP stoi Marek Kowalski, członek Rady Dialogu Społecznego i Przewodniczący Nadzwyczajnego Zespołu ds. Zamówień Publicznych przy tejże Radzie. Kowalski jest też ekspertem w zakresie zamówień publicznych, rynku pracy oraz zatrudnienia i rehabilitacji osób niepełnosprawnych. I w takim charakterze działa w różnorakich komisjach od 2010 roku.
W marcu 2017 roku powołany przez Ministra Rozwoju Mateusza Morawieckiego na członka Rady Zamówień Publicznych.
Kowalski w imieniu FPP poparł już niejedną rządową inicjatywę, w tym Konstytucję Biznesu Morawieckiego.
Zarówno "Solidarność" jak i Federacja Przedsiębiorców Polskich są zdania, że całkowity koszt pełnego oskładkowania wszystkich rodzajów umów powinien spocząć na firmach. Pracownicy musieliby dostać podwyżki, które w rzeczywistości płynnie przeszłyby prosto do kasy ZUS.
Pomysłodawcy wyliczyli, że oznacza to wzrost wpływów do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) o ponad 2,7 mld zł.
Nie dodali jednak, jak wpłynęłoby to na kondycję polskich firm i ewentualne zamrożenie podwyżek pensji netto, czyli tych, które co miesiąc wpływają na konta pracowników.