Premier, który zaczął i ta, która po nim sprząta, szara eminencja i krewki populista. Oto twarze brexitu

Od referendum, w którym Brytyjczycy opowiedzieli się za wyjściem z Unii Europejskiej, minęło ponad 1000 dni - blisko trzy lata. Jak w ogóle do niego doszło i kto odpowiada za brexit? Przedstawiamy głównych inicjatorów i rozgrywających w tym bezprecedensowym procesie.
Brexit. Dawid Cameron zapowiada referendum ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Styczeń 2013 roku Brexit. Dawid Cameron zapowiada referendum ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Styczeń 2013 roku Fot. Matt Dunham / AP Photo

David Cameron - człowiek, który zaczął brexit

To od niego szaleństwo brexitu się zaczęło. Do wyborów parlamentarnych w 2010 roku Partia Konserwatywna pod jego przywództwem szła nieco zmieniona, ze złagodzonym przekazem i na przykład obietnicami działania na rzecz najuboższych. Wygrała i Cameron został premierem. Nie był to jednak łatwy czas - środek światowego kryzysu finansowego, co oznaczało oszczędności. Do tego w kraju rosły nastroje antyimigracyjne, ale Cameron sam je podsycił, bo jeszcze w 2010 roku obiecał obniżyć liczbę przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii imigrantów do "dziesiątków tysięcy", choć przy unijnej zasadzie swobodnego przepływu osób trudno taki cel osiągnąć.

Walcząc o poparcie dla swojej partii, zapowiedział przeprowadzenie referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Obiecał je w 2013 roku, na dwa lata przed wyborami parlamentarnymi - które konserwatyści wygrali. Jak opisywał "The Guardian" na początku tego roku, referendum miało posłużyć jako zawór bezpieczeństwa i rozładować narastające skrajnie prawicowe nastroje. Cameron liczył, że zwolennicy pozostania we Wspólnocie przeważą w głosowaniu. Stało się inaczej, za wyjściem z Unii zagłosowało 52 proc. W efekcie David Cameron dzień później ogłosił swoją dymisję, a Partia Pracy na szefową rządu wybrała Theresę May.

David Cameron zupełnie wycofał się z polityki i rzadko pojawia się publicznie. Pracuje w organizacjach charytatywnych, polsko-brytyjskim funduszu inwestycyjnym, występuje jako mówca i pisze wspomnienia. Na początku tego roku wypowiedział się jednak dla mediów.

W krótkiej rozmowie z BBC podkreślił, że nie żałuje swojej decyzji o rozpisaniu plebiscytu, choć oczywiście żałuje jego wyniku. Dla wielu Brytyjczyków pozostanie jednak premierem, który wywołał brexit, by ratować partię, a potem zniknął, zostawiając ten problem do rozwiązania innym.

Brexit. Boris Johnson ogłasza swoje poparcie dla kampanii za wyjściem z UE. Luty 2016 Brexit. Boris Johnson ogłasza swoje poparcie dla kampanii za wyjściem z UE. Luty 2016 Tim Ireland / AP

Boris Johnson - konserwatysta buntownik

Boris Johnson to były dziennikarz, burmistrz Londynu przez dwie kadencje i jeden z bardziej popularnych i wyrazistych brytyjskich polityków. Często występuje w mediach, często wypowiada się stanowczo, ostro, a nawet bardzo obraźliwie. W 2016 roku w odpowiedzi na słowa Baracka Obamy, że Wielka Brytania powinna pozostać w UE, nazwał go pół-Kenijczykiem, który z powodu pochodzenia żywi niechęć do Wielkiej Brytanii.

W lutym 2016 roku Boris Johnson, jeszcze jako burmistrz Londynu, postanowił dołączyć do kampanii nawołującej do wyjścia ze Unii i stał się jedną z jej głównych twarzy. Tym samym przyjął manifest kampanii, w którym sugerowano, że do UE wkrótce wejdzie Turcja ze swoimi 80 milionami obywateli. Pojawiły się oskarżenia, że przekaz był na tyle niejasno sformułowany, że mógł powodować skojarzenie, że ludzie ci przyjadą na Wyspy jako wewnątrzunijni migranci (wątek ten pokazuje film o kulisach kampanii "Brexit. The Uncivil War"). Johnson zaprzeczał później, by wykorzystywał ten argument.

Podczas kampanii przed referendum jego głównym przeciwnikiem był David Cameron, optujący za pozostaniem w UE. Dlatego kiedy Cameron referendum przegrał i zapowiedział swoją dymisję, wielu obserwatorów politycznych na Wyspach obstawiało, że Johnson zostanie nowym premierem. Tak się nie stało (przeszkodził mu partner z kampanii za wyjściem, ówczesny minister sprawiedliwości Michael Gove). Stanowisko szefa rządu objęła Theresa May, a Boris został ministrem spraw zagranicznych. Johnson jest postrzegany jako zwolennik raczej twardego brexitu, uważający, że Theresa May w negocjacjach oddaje zbyt dużo głosu UE. W lipcu 2018 zrezygnował ze stanowiska ministra. Wciąż jest jednym z ważniejszych głosów w debacie brexitowej i jego zdanie bardzo się liczy przy zbieraniu poparcia dla umowy określającej warunki wyjścia, wynegocjowanej przez May z Brukselą.

Nigel Farage cieszy się z wyniku referendum ws. brexitu. 24 czerwca 2016 r. Nigel Farage cieszy się z wyniku referendum ws. brexitu. 24 czerwca 2016 r. Fot. Matt Dunham / AP Photo

Nigel Farage - krewki populista

Nigel Farage to jeden z głównych i najgłośniejszych propagatorów brexitu, który odegrał kluczową rolę w antyunijnej kampanii przed referendum. Był liderem eurosceptycznej partii UKIP w latach 2006-2009 i 2010-2016, co nie przeszkadzało mu trzykrotnie pełnić rolę europosła. Nawoływał przez wiele lat do wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, na długo zanim swój plan referendum ogłosił David Cameron. W wyborach parlamentarnych w 2015 roku jego populistyczna partia zajęła trzecie miejsce pod względem liczby zebranych głosów.

Nie przejmuje się polityczną poprawnością. Często pojawia się z papierosem lub kuflem piwa w ręce. Zdarzało mu się w niewybrednych słowach obrażać innych polityków. W 2010 roku ówczesnego szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompyua określił publicznie osobą z "charyzmą mokrego mopa" ("charisma of a damp rag").

Przed referendum brexitowym skupiał się na kwestiach imigracji, nie tylko z krajów UE, i w dużym stopniu przyczynił się do wygranej zwolenników wyjścia. Cieszył się z niej jako pierwszy z polityków, jeszcze zanim wyniki zostały oficjalnie ogłoszone. Popiera organizację "Leave Means Leave" (ang. odejść znaczy odejść). Obecnie jest liderem partii Brexit i, jak niedawno ogłosił, reprezentuje ją w Parlamencie Europejskim.

Autobus kampanii Vote Leave z hasłem o 350 mln funtów dla służby zdrowia zamiast do UE. Dominica Cummingsa na tym zdjęciu nie ma Autobus kampanii Vote Leave z hasłem o 350 mln funtów dla służby zdrowia zamiast do UE. Dominica Cummingsa na tym zdjęciu nie ma fot. Jakub Junek / Shutterstock.com

Dominic Cummings - szara eminencja

Być może niewielu by o Dominiku Cummingsie usłyszało, gdyby nie niedawny film o brexicie ("Brexit: The Uncivil War"), w którym tego doradcę i stratega zagrał Benedict Cumberbatch. Cummings był szefem kampanii Vote Leave - za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Do dotarcia do milionów nieprzekonanych i skłonienia ich do głosowania w referendum za brexitem wykorzystał techniczne możliwości, które dają media społecznościowe, co film wyprodukowany przez Channel 4 dokładnie pokazuje.

To on stoi też za hasłami: "odzyskać kontrolę" oraz "350 mln funtów dla NHS". To drugie wypisane było na słynnym czerwonym autobusie jeżdżącym po kraju między innymi z Borisem Johnsonem. Organizatorzy kampanii twierdzili, że tyle Wielka Brytania wysyła do UE tygodniowo, a po brexicie te pieniądze mogłyby trafić do brytyjskiego NFZ. To było przede wszystkim kłamstwem - kwota jest niższa, bo Wielka Brytania korzysta z rabatów w płaceniu unijnych składek. Poza tym obietnica okazała się i tak niemożliwa do zrealizowania i po wybraniu Theresy May na premiera rząd szybko z niej zrezygnował. Wielu Brytyjczyków poczuło się oszukanych. Nigel Farage tuż po referendum także wycofywał się z tej obietnicy.

Sam Dominic Cummings w 2017 roku przyznał, że wyjście z UE może okazać się błędem, a sam plebiscyt był "głupim pomysłem", bo najpierw trzeba było spróbować innych sposobów na przejęcie części kontroli od Brukseli. Krytykował też umowę brexitową Theresy May. Dwa dni temu - 27 marca - nie pojawił się przed parlamentarną komisją badającą rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości przed referendum z 2016 roku. Wezwał też byłych działaczy Vote Leave, by zaczęli tworzyć nową partię polityczną lub nową kampanię i walczyć o brexit.

Brexit. Theresa May, premier Wielkiej Brytanii Brexit. Theresa May, premier Wielkiej Brytanii Fot. Jean-Francois Badias / AP Photo

Theresa May - sprzątająca po referendum

Postać w brexitowej historii w pewnym sensie tragiczna. Odziedziczyła po Davidzie Cameronie poreferendalny bałagan (podobnie jak on była zwolenniczką pozostania w UE). Walczy z politycznym chaosem od ponad dwóch lat, z powodzeniem, delikatnie mówiąc, różnym. Przez półtora roku negocjowała porozumienie brexitowe z Brukselą i kiedy wreszcie blisko 600-stronicowa umowa została zaakceptowana, okazało się, że łatwiej porozumieć się 27 różnymi państwami niż z politykami we własnym kraju, partii, a nawet rządzie. Złośliwi wyliczają jej, że z jej gabinetem pożegnało się (nie zawsze z własnej inicjatywy) prawie 40 ministrów i wiceministrów - tylko w obecnej kadencji rządu mniejszościowego (czyli od 2017 roku).

Czytaj też: Theresa May jak rycerz z Monty Pythona. "Jest niesamowita". Premier Holandii zirytowany brexitem

Ma być może najgorszą pracę w zachodnim politycznym świecie. Ale też jej strategia na rozwiązywanie brexitowych impasów, która wygląda często jak brak strategii, jest mocno krytykowana. Theresa May od miesięcy kupuje czas, by przekonać nieprzekonanych - co jej się nie udaje, wraca więc do kupowania czasu. Ostatnim i najbardziej dramatycznym krokiem jest jej deklaracja, że złoży rezygnację ze stanowiska w zamian za poparcie swojej umowy w sprawie warunków wyjścia z UE.

Brexit. Jeremy Corbyn, lider Partii Pracy Brexit. Jeremy Corbyn, lider Partii Pracy Fot. Frank Augstein / AP Photo

Jeremy Corbyn - czyli to skomplikowane

Jeremy Corbyn to lider opozycyjnej Partii Pracy, który ma podobne do May problemy wewnątrz swojego ugrupowania: brak jedności i głębokie podziały w kwestii brexitu. Wielu Brytyjczyków ma kłopot z określeniem, jakie jest stanowisko Corbyna w sprawie wyjścia z UE i jeśli chodzi o utratę autorytetu, mógłby on stawać w szranki z Theresą May.

W referendum z 2016 roku opowiadał się za pozostaniem we Wspólnocie, choć wcześniej wielokrotnie pokazywał, że nie jest bezkrytycznym fanem Unii (był eurosceptykiem, sprzeciwiał się np. ratyfikacji traktatu z Maastricht i traktatu lizbońskiego). Nie dołączył do kampanii prowadzonej przez ówczesnego lidera konserwatystów Davida Camerona. Przez wielu był krytykowany za brak zaangażowania - przed referendum wybrał się na urlop.

Jakie jest teraz stanowisko Corbyna i jego partii wobec brexitu? Ogólnie opowiada się za wyjśćiem, akceptując wolę Brytyjczyków, choć to nieco skomplikowane. Nie podoba mu się oczywiście umowa wynegocjowana przez premier z Brukselą. Podczas niedawnego środowego głosowania w parlamencie nad alternatywnymi rozwiązaniami zgłosił tzw. plan Corbyna, który zakładał miękki brexit - unię celną z UE oraz bliskie relacje z jednolitym rynkiem w kwestii przyszłych regulacji i praw unijnych. Nie znalazł on poparcia większości, podobnie jak pozostałych siedem. Labourzyści mieli też dostać polecenie głosowania za innymi opcjami: unii celnej oraz referendum potwierdzającego. Jednak propozycje te przegrały stosunkowo najmniejszą liczbą głosów - szczególnie popularne okazało się być referendum.

Jeremy Corbyn nie zamierza pomagać Theresie May w przegłosowaniu jej planu. Premier chce, by Izba Gmin po raz trzeci głosowała umowę brexitową - ale bez dołączonej do niej deklaracji politycznej (to pozwoli jej obejść zasadę sprzed 400 lat i ponownie kupić czas). Corbyn powiedział wprost: byłby to "brexit z zawiązanymi oczyma" i jego partia się na to nie zgodzi. Ale też nie może ręczyć za wszystkich swoich posłów.

Brexit. Donald Tusk i Jean-Claude Juncker Brexit. Donald Tusk i Jean-Claude Juncker Fot. Virginia Mayo / AP Photo

Donald Tusk - brexit, piekło i nadzieja

Donald Tusk, szef Rady Europejskiej, najchętniej zobaczyłby rezygnację z brexitu. Do ostatniej chwili powtarzał - i nadal to robi - że Wielka Brytania może zmienić zdanie. Jeszcze dwa dni temu mówił, że brytyjscy politycy nie mogą zignorować petycji, pod którą podpisały się miliony zwolenników pozostania w UE.

Czytaj więcej na ten temat: Donald Tusk broni głosujących za pozostaniem Wielkiej Brytanii w UE. "Nie możecie zdradzić 6 mln ludzi"

Mimo to i on, podobnie jak wielu unijnych oficjeli, bywa zniecierpliwiony przeciągającym się impasem w tej sprawie. W lutym tego roku Donald Tusk rozzłościł Londyn, mówiąc, że "jest specjalne miejsce w piekle" dla tych, którzy promowali brexit bez "choćby szkicu planu, jak go bezpiecznie przeprowadzić". Kilka dni temu dziennikarze przypomnieli mu te słowa, pytając, czy to miejsce w piekle powinno zostać poszerzona dla brytyjskiej Izby Gmin. Odpowiedział wtedy: "Według papieża piekło jest jeszcze puste, więc miejsca jest tam bardzo dużo".

Donald Tusk, a także inni unijni politycy zaangażowani w brexit, jak główny negocjator po stronie Brukseli Michel Barnier czy szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, twardo powtarzają, że nie ma możliwości renegocjacji umowy brexitowej. Z drugiej jednak strony nie zamykają zupełnie możliwości rozmowy, zgadzając się na kroki, które mogą pomóc Theresie May przepchać porozumienie przez parlament. Komentatorzy oceniali, że Donald Tusk jest od pewnego czasu za tym, by proces wychodzenia Wielkiej Brytanii z UE istotnie opóźnić, co zresztą obecnie wydaje się całkiem prawdopodobnym scenariuszem.

Brexit. John Bercow, spiker Izby Gmin Brexit. John Bercow, spiker Izby Gmin House of Commons / AP / AP

John Bercow - "spiker diabła"

Jedna z barwniejszych postaci w brytyjskiej polityce i jeden z najważniejszych rozgrywających w brexitowym procesie. John Bercow jest spikerem Izby Gmin, znanym z fantazyjnych krawatów, błyskotliwych komentarzy, i przede wszystkim z charakterystycznego wezwania do uspokojenia i porządku na sali obrad - jego okrzyk "ordeeeeer!" słychać na każdym posiedzeniu.

Przede wszystkim jednak John Bercow jako spiker ma szerokie uprawnienia, większe niż jego polski odpowiednik - marszałek Sejmu. To m.in. znaczący wpływ na to, które wnioski mogą być poddane pod głosowanie. Często sprzeciwia się rządowi. Na początku stycznia po jednej z takich sytuacji brytyjska prasa nazwała go m.in. "spikerem diabła" ("speaker of the devil" - to też gra słowna nawiązująca do powiedzenia "speak of the devil", którego polskim odpowiednikiem jest "o wilku mowa".)

W ostatnim czasie znany jest przede wszystkim z zablokowania możliwości trzeciego głosowania umowy brexitowej, czego chce Theresa May. Bercow powołał się na zasadę sprzed 400 lat, która zabrania poddawania pod głosowanie wniosku, który podczas tej samej sesji parlamentu został już odrzucony. Spiker argumentował, że taki wniosek musiałby się "istotnie różnić" od poprzedniego. Po długich bojach ostatecznie zgodził się, by umowa wróciła do Izby Gmin, ale też została ona zmieniona - 29 marca ma być głosowana bez towarzyszącej jej deklaracji politycznej.

Wśród polityków ma chyba tylu zwolenników, co przeciwników. Tych drugich szczególnie w Partii Konserwatywnej, z której sam się wywodzi. Zarzucają mu brak bezstronności (która jest wymagana na jego stanowisku) i podejrzewają o to, że jest przeciwnikiem brexitu i w odpowiedni sposób steruje debatą parlamentarną. On sam zresztą przyznał się kiedyś, że w referendum z 2016 roku głosował za pozostaniem w UE.

Więcej o: