Potrzebujemy dzieci. Im więcej, tym lepiej. Dane są nieubłagane i wynika z nich, że po pierwsze, jesteśmy jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw w Europie - to niedobrze. Po drugie do 2035 roku nasza gospodarka straci ponad 4 mln osób w wieku produkcyjnym, które staną się emerytami lub rencistami - to bardzo niedobrze. Po trzecie, za 30 lat co dziesiąty Polak będzie miał 80 lat lub więcej. To również nie jest dobra wiadomość.
Co do zasady - im mniej osób pracuje na jednego emeryta, tym niższe otrzymuje on świadczenia, a system ubezpieczeniowy staje się coraz mniej stabilny. Dziś w Polsce na jedną emeryturę składają się trzy osoby i ledwo dajemy sobie radę. Za 20 - 30 lat - będą to dwie. Z prognoz ZUS wynika, że w 2060 r. na jednego emeryta przypadnie zaledwie jedna osoba pracująca. To wszystko szacunki orientacyjne na dziś, bo wystarczyło obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn, żeby tylko w ostatnim kwartale tego roku dodatkowo 330 tys. osób nabyło prawo do świadczenia. Nie wiemy, jak sytuacja będzie wyglądała choćby za pięć lat, co dopiero za 40.
Jedno nie zmieni się za to na pewno - dzieci będą nam niezbędne do tego, żeby system się nie załamał.
Rząd to wie, dlatego uruchomił swój program socjalny 500 plus, który nazwał pro-demograficznym. Choć jak na razie jego największym zauważalnym sukcesem jest niemal całkowite wyeliminowanie biedy w rodzinach wielodzietnych, to kierująca resortem rodziny i pracy Elżbieta Rafalska jest przekonana, że nowe świadczenie spełnia swoją rolę i zachęca do posiadania potomstwa.
Wszystkie pozostałe czynniki, które też na to wpływają i mają znaczenie dla młodych rodzin, takie jak stabilna sytuacja na rynku pracy, rosnące wynagrodzenia, jedne z najdłuższych urlopów macierzyńskich czy świadczenia rodzicielskie, istniały już wcześniej. Potrzebny był dodatkowy impuls. Dlatego uważam, że to przełomowy program – przełamał wszystkie ograniczenia – radykalnie zmniejszył ubóstwo. Jestem pewna, że poprawi również wyniki dzietności
- mówiła w Dzienniku Gazecie Prawnej.
W tym samym wywiadzie dodała, że "przekroczenie magicznej liczby 400 tys. urodzeń (w 2017 roku) jest prawie pewne" i może sięgnąć nawet ponad 420 tys. Jeżeli faktycznie łączyć ten wzrost z programem 500 plus, to będzie nas on kosztował tylko w tym roku ok. 24,5 mld zł, bo na tyle wyceniono łączny koszt świadczeń.
Warto dodać, że w 2016 r., kiedy jeszcze nie było do końca wiadomo czy świadczenie się pojawi i na jakich warunkach, w Polsce na świat przyszło 382 tys. dzieci.
Minister Rafalska zapomniała jeszcze o jednej kwestii, a mianowicie, że do rodzicielskiego głosu dochodzą roczniki wyżu z lat 80. Z danych Eurostatu wynika, że Polki rodzą pierwsze dziecko w wieku 27 lat (dwa lata szybciej niż średnia europejska). Więc obecne 30-latki albo właśnie decydują się na pierwsze, albo dążą do upragnionego modelu "2+2".
Demografii nie poprawiają chwilowe zrywy, tylko tendencja utrzymująca się w czasie. Innymi słowy - potrzebujemy rozwiązań, które spowodują, że z roku na rok Polki będą rodziły coraz więcej dzieci.
Obecnie przeciętnie Polka rodzi 1,3 dziecka. To jeden z najniższych wyników na świecie. Żeby następowała niezbędna zastępowalność pokoleń (czyli system ubezpieczeń społecznych i rynek pracy działały prawidłowo), powinna mieć co najmniej dwójkę. Trochę nam do tego wyniku brakuje i 18 tys. dodatkowych urodzeń w ciągu roku przy tak szybko starzejącym się społeczeństwie może po prostu nie wystarczyć.
Choć lubimy narzekać, to prawda jest taka, że aktualnie mamy jeden z najlepszych i najhojniejszych systemów wspierania młodych rodziców. Nasze urlopy rodzicielskie należą do najdłuższych w Europie, a wypłacane świadczenia - procentowo - mieszczą się w górnej połowie. Do tego wszystkiego dochodzi wspomniane 500 plus wypłacane od pierwszego miesiąca życia dziecka, zasiłek rodzinny z dodatkami, tzw. "kosiniakowe" i "becikowe".
Rodzice zresztą z przysługujących im przywilejów korzystają coraz chętniej. Jak podaje resort rodziny i pracy od stycznia do maja tego roku z urlopów rodzicielskich skorzystało 252,1 tys. osób. To o 17,7 tys. więcej niż w analogicznym okresie rok temu. Rośnie też liczba osób korzystających z urlopu macierzyńskiego i ojcowskiego.
Do pełni szczęścia brakuje nam tylko miejsc w żłobkach i przedszkolach oraz uelastycznienia prawa pracy. W Diagnozie Społecznej z 2015 r. rodzice mówili wprost, że od świadczeń wychowawczych wolą swobodne godziny pracy i możliwość wykonywania obowiązków z domu (tabela 4.9.10.).
W tej pierwszej kwestii rząd już podjął wstępne działania. W połowie lipca Senat poparł ustawę, która m.in. ułatwia zakładanie żłobków i ma obniżyć opłaty za pobyt dzieci w placówkach do ok. 400 zł, a prezydent ją podpisał.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej podało, że maksymalnie w ciągu trzech lat jedna trzecia dzieci w wieku 1-3 lata zostanie objęta opieką instytucjonalną.
A na nowy kodeks pracy wciąż czekamy.
Eksperci szacują, że efekty prowadzonej przez rząd polityki prorodzinnej będzie można realnie ocenić na przestrzeni najbliższych pięciu lat. I dopiero wtedy - miejmy nadzieję - sobie gratulować.