Krzysztof Tchórzewski, minister energii, chce wprowadzenia dużych dopłat do samochodów elektrycznych. Środki na nie miałyby pochodzić z tzw. opłaty emisyjnej, nad którą toczą się właśnie prace w Sejmie. Dopłata 8 groszy netto do litra paliwa miałaby pozwolić na uzyskanie środków na dopłaty do kilkudziesięciu tysięcy aut.
Według ministra Tchórzewskiego w 2019 roku dopłata mogłaby wynieść nawet 25 tys. zł. na pojazd - informuje portal Wysokie Napięcie. To dużo - ceny elektrycznych pojazdów w Polsce zaczynają się od ok. 55 tys. zł. Mówimy tu jednak o modelu dwuosobowym. Za elektrycznego Smarta czy Volkswagena trzeba zapłacić ponad 100 tys. zł, elektryczny Nissan Leaf kosztuje ok. 130 tys. Droższe auta to koszt od 150 tys.
Z wyliczeń Wysokiego napięcia wynika, że środki z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, do którego trafiać mają pieniądze z opłaty środowiskowej, mogłaby pozwolić na dopłaty do zakupu 20-40 tys. aut rocznie.
Nie jest jednak do końca jasne, czy dopłaty faktycznie zostaną wprowadzone. Wysokie Napięcie twierdzi, że deklaracja ministra Tchórzewskiego zaskoczyła nawet jego współpracowników w resorcie, którzy "nie byli wczoraj w stanie skomentować tej zapowiedzi".
Gdyby zapowiedzi ministra się spełniły kwota 20-25 tys. zł na pojazd pozwoliłaby do roku 2025 dopłacić do nie więcej niż 200 tys. samochodów elektrycznych.
Warto też zauważyć, że wysokość dopłaty zaproponowana przez szefa resortu energii jest jedną z najwyższych w Europie. Równowartość 25 tys. zł. dostaje się jedynie przy kupnie elektryka we Francji. Niemcy dotują zakup kwotą 17 tys.
Z doświadczeń innych europejskich krajów można wywnioskować, że bez dopłat ze strony rządu o dynamiczny wzrost sprzedaży pojazdów elektrycznych będzie raczej trudno. Jak podaje agencja Bloomberg, w Szwecji po wprowadzeniu dopłat wzrost sprzedaży osiągnął aż 80 proc. w skali roku. Z kolei, wycofanie się z dopłat, jak miało to miejsce w Danii, spowodowało spadek sprzedaży aut elektrycznych aż o 60 proc.
Liderem sprzedaży aut elektrycznych w Europie jest Norwegia - wylicza portal SamochodyElektyryczne.org. W 2017 r. elektryki nabyło 33,8 tys. osób. Rok wcześniej było to 24,2 tys. We Francji pojazdy tego typu znalazły 31 tys. nabywców, rok wcześniej było to 27 tys. W Niemczech wzrost jest wyraźniejszy - w 2017 roku poziom sprzedaży aut z napędem elektrycznym osiągnął 28 tys. szt., a rok wcześniej jedynie 13 tys. Wzrost odnotowała też Holandia - w ubiegłym roku sprzedano tam 8400 pojazdów, rok wcześniej 4000. W Wielkiej Brytanii wzrost jest wyraźnie mniejszy - 14,6 tys. pojazdów w roku 2017 i 11,1 tys. w roku 2016.
W reszcie Europy sprzedaje się po 2-8 tys. aut. Jeśli natomiast chodzi o liczbę zarejestrowanych elektryków, to według raportu KPMG i PZPM, w ubiegłym roku było to 1 068 sztuk (585 hybryd i 439 aut całkowicie elektrycznych). Biorąc pod uwagę poziom zamożności Polaków trudno więc wyobrazić sobie, by na elektryki znalazło się u nas aż 20 czy 40 tys. chętnych.
Czytaj też: Koniec ery bankomatów w Polsce? Coś się wyraźnie zmieniło
***